7. Dzień podróży (01.09)

Całkiem dobrze się wyspaliśmy, pomimo tego, że łazienka nie była zamykana na klucz. Nie dało się jej otworzyć, bo klamka była zablokowana za pomocą paracordu. Ponadto drzwi zastawiliśmy plecakami. W nocy jakaś dziewczynka chciała sprawdzić co tu się odwala. Niestety albo i stety nie dała rady otworzyć drzwi. Obsługę poinformowaliśmy bez skrępowania, że tam będziemy spać. Tak na wszelki wypadek.

Po śniadaniu wyszliśmy łapać stopa, jak super łapać na stacji przy autostradzie, wszyscy jadą w naszym kierunku!!! A i tak tutaj się długo stoi. W końcu zatrzymał się nam pielęgniarz, który zabrał nas na granicę Murcii, po drodze słuchaliśmy rockowej muzyki śpiewając razem znane piosenki. Manuel pracuje w Murcii i gra na perkusji! Jak ciężko zdobyć takiego perkusistę do zespołu dlatego Manuel był troszeczkę rozpieszczony choć z drugiej strony, dziwne, że w kulturze macho nie przeszkadza mu pracować jako pielęgniarz.

Specjalnie sprawdziliśmy, gdzie wyjść i na 30 km przed Murcią wyszliśmy, aby znów nie opuszczać autostrady. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia, nową tabliczkę na Malagę. Hasana wzięło na śpiewanie i zaczęło się – płoną góry płoną lasy, Катюша, Biały Krzyż, Kalashnikov, kiedyś byłam różą, Крамбамбуля – Турысты, НРМ – Тры чарапахі, Highway to hell itd. Jak zwykle spokój, ale my byliśmy w świetnych nastrojach. Przyroda na półwyspie iberyjskim jest niesamowita, w okolicach Murcii mamy de facto stepy zamieniające się w pustynię, a pierwsze prawdziwe gaje palmowe umilają krajobraz.

Nie uwierzycie kto nas później zabrał! Czilijczyk Jose. Pierwsza osoba na naszej drodze, która świetnie poslugiwała się angielskim. Dzięki czemu w łatwy sposób mogliśmy wymienić się setkami myśli. Jose jest chilijskim biznesmenem, jego firma ma główną siedzibę w Niemczech, a działa w ponad 40 krajach. W tym roku był w 38. Produkują oni lateks, który jest wykorzystywany w ubraniach, rękawiczkach itd. Całkiem możliwe, że masz coś na sobie z jego firmy. Przez całą drogę rozmawialiśmy o historii, kulturze Polski, Białorusi, Litwy, opowiadaliśmy mu o naszej wspólnej historii. W okolicy Almerii zaczęly pojawiać się szlarnie w ilości gigantycznej. To główne miejsce w którym Hiszpania otrzymuje dotacje europejskie. to zazwyzaj spod Almerii kupujecie hiszpańskie pomidory, z jednej z tych szklarni.

Jose wyrzucił nas na stacji benzynowej z której jadą wszystkie auta w stronę Malagii jeszcze w samej Almerii. Łapaliśmy standardowo dla Hiszpanii stopa. Zatrzymała się nam Hiszpanka Beatrycze. Okazało się, że cztery lata temu była na Erazmusie w Warszawie na Uniwersytecie, a nawet na prktykach w Edyty szpitalu. Świat jest malutki. Przyszło się nam tłumaczyć czemu nie wzięliśmy taniego lotu do Malagi zamiast jechać całą Europę stopem – tak jak my jechaliśmy. Lot do Malagi rzeczywiście wyszedłby taniej, ale stracilibyśmy szansę do adaptowania się powolnego do zmian temperatury. Teraz trzydzieści parę stopni już jest nam niestraszne. W miłych nastrojach dojechaliśmy prawie, że na rogatki Malagi…

Miejsce to było średnie, bo totalnie nie było gdzie się położyć spać. Za to ceny na stacji były świetne – wszystko po 1€. Po trzy, cztery razy taniej niż w reszcie Hiszpanii. Znów kciuk w górę, zatrzymał się w końcu nowy Chrystler, dopiero co kupiony od pierwszego właściciela. I tak z nimi wyjechaliśmy za miasto, gdzie przy stacji mieliśmy dogodne miejsce na rozbicie namiotu bez tropiku.

Dodaj komentarz