8. Dzień podróży (02.09)

Podstawienie namiotu bez tropiku okazało się strzałem w dziesiątkę. Niby AIX Wheather pokazywał jakiś deszcz z rana, ale nad ranem spadło dosłownie parę kropel. Chyba jednak nic nawet nie zdążyło spaść na namiot. Dwadzieścia parę stopni i wiatr od morza sprawiły, że szybko wyparowały! Za to u nas było całkiem chłodno, plus przez noc mogliśmy się „poopalać” światłem księżycowym, który z trzeciej kwadry przechodził w pełnię. Wieczorem Edytka oparła się o namiot i złamała się rurka ze stelażu przy mocowaniu. Gapa – taśma izolacyjna nie dawała rady utrzymać rurki – za bardzo się rozciągała. Dlatego Hasan wziął swoje kombinerki. Odłamał resztę uszkodzonej rurki. To co zostało, wzmocnił gapą i znów mieliśmy nasz chiński ultralekki namiot jak nowy!

Śniadanko w przydrożnej knajpie. I jak zwykle z 20€ w plecy. W czasie kiedy jedliśmy czyszczono prysznic. Po wszystkim podchodzimy do kasjera żeby zapłacić za kąpiel, a on do nas, że prysznic nie działa – chyba tylko dla autostopowiczów nie działa, ale ok. Jest drugi przy stacji benzynowej. Przychodzimy, bierzemy mrożone latte i pytamy o prysznic. I co? Tu też niby nie działa, a jeszcze wczoraj inny kasjer mówił, że to niby dla kierowców ciężarówek, ale skoro jesteśmy autostopowiczami to nie będzie problemu, będziemy mogli skorzystać i dadzą nam klucze. Trzeba było skorzystać wczoraj, póki normalny człowiek był na kasie. Kolejny błąd. Festiwal hiszpańskiej nieprzyjemności… trwał jeszcze długo. Staliśmy w słońcu z cztery godziny, brudni, zapoceni… Chociaż nie jakoś tragicznie. Na ile się dało umyliśmy się przecież przy umywalkach na stacji. Sytuację uratował nam Mohammad. Hasan z początku myślał, że to Hiszpan, bo jechał na hiszpańskich numerach, Edzia, że to Marokańczyk, w końcu jechał do Tangeru i miał urodę marokańską! Hasan się upierał, że Marokańczycy są tak wymieszani z Hiszpanami, że między nimi nie ma różnicy w wyglądzie. Mylił się (tym razem!). Mohammad strasznie szybko nawijał. Nie bacząc na to, czy go rozumiemy czy nie. Tylko raz na jakiś czas pytał etiendo. Niestety nie mówił po francusku co by nam bardzo ułatwiło sprawę. Poczuliśmy jednak co czeka nas w Maroku. Edyta na wejściu dostała Red Bulla, a Hasan butelkę wody. Po drodze pytał nas jeszcze czy nie jesteśmy głodni, ale nie mieliśmy serca go obskubywać z kasy. Na wyjściu przytulił normalnie Edytę nie bacząc na zasady Koranu. Podziwiając morze alborańskie dojechaliśmy do zjazdu w stronę Linea de la Concepciòn. Czuliśmy się prawie jak na pustyni, jaszczurki uciekały spod naszych stóp, a pojedyncze źdźbła trawy były osaczone setkami ślimaków. Najgorzej było znaleźć tu dobre miejsce na zaspokojenie potrzeb fizjologicznych, ale daliśmy radę za jednym kaktusem. Odświeżeni wyciągnęliśmy kciuka. Po około pół godzinie zabrała nas para z dzieckiem, jadąca camperem na Festiwal Muzyki na Gibraltarze. Po  tym, jak kobieta opowiadała Gibraltarze i hiszpańskim miasteczku na linii granicznej można było wywnioskować, ze jest prawdziwą podróżniczką. Według niej jest tu bardzo niebezpiecznie. Znajduje się tu główna linia przerzutowa narkotyków z Maroka. Podobno około czterdziestu procent mieszkańców nie ma pracy i żyją głównie z narkotyków. W barach siedzą starsi Hiszpanie popijający piwo i obserwują czy jedzie policja. Jeżeli wyjeżdża patrol na ulice to wszyscy przemytnicy wiedzą, gdzie aktualnie jest i dokąd się przemieszcza. Jak opowiadała, narkotyki najwygodniej przewieźć nocą, używając szybkiej motorówki wodnej. Takie akcje przerzucania wyglądają jak na filmach. Ludzie z bronią blokują ulice i ktoś chroniony w ten sposób przejeżdża na skuterze z ładunkiem wartym po tej stronie cieśniny kilka, a nawet kilkanaście milionów euro. Dojechaliśmy do Gibraltaru. Nad ogromną skałą utworzyła się chmura orograficzna. Powstaje ona w porze letniej, gdy nad Gibraltarem panuje wyż azorski i wilgotne masy powietrza przemieszczają się na zachód docierając do tej ogromnej skały wychładzają się i następuje kondensacja pary wodnej. I tak z „czystego” wilgotnego powietrza powstaje chmura, która wypuszcza swe odnogi daleko, daleko na zachód na Ocean Atlantycki. Małżonkowie powiedzieli nam, że dziś na Gibraltarze jest obchodzony najważniejszy dzień. Chyba jednak troszeczkę się pomylili, ale o historii Gibraltaru opowiemy jutro. Trwał tu Festiwal Muzyczny Gibraltaru, podobno miał występować Ricky Martin, czy Enrique Iglesias, a wejście na dwa dni koncertów kosztowało bagatela 100 funtów gibraltarskich – nawet przez chwilę nie zastanawialiśmy się nad tak głupią stratą kasy. Z powodu tego festiwalu był problem ze znalezieniem noclegu, a nie uśmiechało się nam spać na plaży. Po długim szukaniu okazało się, że są miejsca w hostelu około 500 metrów od granicy z Gibraltarem. Braliśmy jak szaleni. Skok w bok (oczywiście do hostelu). Szybki prysznic, przeskok w lekkie plecaczki i wyskoczyliśmy w stronę Gibraltaru. Na granicy normalnie pieczątek nie dają, ale my specjalnie poprosiliśmy, aby odnotować ten fakt w naszych paszportach, tak zamiast magnesu. Właśnie zachodziło słońce nad Gibraltarem. Zdecydowaliśmy się przejść na sam koniec skały, gdzie znajduje się pomnik Władysława Sikorskiego – polskiego premiera i generalnego dowódcy polskich sił zbrojnych w czasie drugiej wojny światowej aż do tragicznego wypadku w 1943 roku (słyszeliśmy o różnych teoriach na temat tego wypadku, ale nie będziemy się nimi zajmować). Po drodze byliśmy bardzo zaskoczeni, że na Gibraltarze panuje ruch prawostronny pomimo jego brytyjskości. Jest to unikalny przykład brytyjskiej prowincji z takim ruchem – już od 1929 roku tak się tu jeździ. Po drodze, przed pomnikiem minęliśmy jeszcze meczet upamiętniający prawie 700 letnie panowanie arabskich Berberów na Gibraltarze. A zaraz za nim pomnik Władysława Sikorskiego, duży rozmiarem, ale nie megalomański. Na górze króluje orzełek wojska polskiego. Taki sam jak noszony na rogatywkach wojskowych. Na tablicach pamiątkowych zapisanych było wiele gorzkich słów wobec alianckich sojuszy. Aż dziw, że Władze Gibraltaru nie zgłosiły żadnych słów sprzeciwu jak to często to bywa w takich sprawach. Np. wieloletnie przeciągania otwarcia cmentarza w Katyniu w związku z brzmieniem napisów na tablicach pamiątkowych. Umęczeni około 10 km marszem zaczęliśmy wracać po drodze wschodniej Gibraltaru. Niestety nie można tu przejść – jest tunel i dopiero po kilometrze jest znak z zakazem przechodzenia dla pieszych. Edytka była zrezygnowana, a Hasan wyciągnął kciuka. Już drugie z przejeżdżających aut się zatrzymało. John z Southampton zabrał nas, aż na granicę. Stąd szybko trafiliśmy do naszego hostelu. Uff….

Dodaj komentarz