6. Dzień podróży (31.08)

Pobudka o 6:30, pełna kąpiel w umywalkach, poranna gimnastyka. Czyści z upranymi rzeczami poszliśmy do kafejki. Kawa z herbatnikami postawiły nas na nogi. Pierwszy stop wraz z Hiszpanem słabo mówiącym po angielsku 100 km na południe. Tu trafiliśmy na kolejną stację przy autopiście, czyli autostradzie po hiszpańsku.

Znów godzinka minęła, gdy zatrzymał się uśmiechnięty Joel jadący na uniwersytet w Aliante. Studiował na uczelni wojskowej, a teraz pracuje dla armii. On i jego ojciec byli torreadorami, aż przypomniał się nam film Almodovara – „Matador”. Nasz amigo jest bardzo utalentowany, nawet pomimo tego, że mówi tylko po hiszpańsku. Cudownie śpiewa, słuchaliśmy z lekką zazdrością jego wyczynów. Rok temu ratował niedaleko naszej trasy Polską rodzinę, udało uratować się tylko jedno dziecko. Reszta zginęła. Ce la vie… Hasan od niego nauczył się nawet skręcać fajki. W rytmach Flamenco – Demarco powoli zbliżaliśmy się do Aliante. Młodzi ludzie w Hiszpanii mają ogromne problemy ze znalezieniem pracy i pracują za naprawdę niskie stawki. W związku z tym, wyjechaliśmy z płatnej autostrady i jechaliśmy malowniczą drogą przez malutkie miasteczka Księstwa Walencji. Często mając widok na Morze Balearskie.

Wylądowaliśmy w świetnych nastrojach na stacji wyjazdowej na północ. Można było tu zjechać także na południowy zachód jadąc obwodnicą na Murcię. Na stacji stał autostopowicz z Ukrainy, Dima jadący w tym samym kierunku. Podobno stał tu już cztery godziny z wyciągniętym kciukiem. Przez ten czas spotkał się z zerowym zainteresowaniem. Chodził też po stacji i pytał ludzi, gdzie jadą, ale nikt nie jechał w tym kierunku. Trochę się przestraszyliśmy, ale uznaliśmy, że czas coś zjeść. Maślane bułeczki wraz z białym serem popijane jogurtem pitnym o smaku kakao dały nam energii do łapania stopa. Dima się rozpłynął. Nie wiemy czy coś złapał, czy poszedł na innego spota. Jednak pełni werwy wychodzimy na trasę. Minęła godzina i nic. Zero reakcji. Nawet jakiegoś kiwnięcia, że jadą w innym kierunku. Wróciliśmy na stację popytać kierowców licząc, że może uda się nam coś więcej uzyskać.
– Buenos Dias, Disculpe. A donde vas? – powtarzaliśmy setki razy.
Nie raz ktoś przed nami zatrzasnął drzwi, widząc nas mówił od razu – No!
Parę razy okazało się, że ktoś jedzie w naszym kierunku, ma miejsce, ale nie weźmie bo nie. Raz spytałem się takiego człowieka. – Are you Catholic? Thank you. I odeszliśmy na bok. Tak minęło nam pięć godzin na tej stacji.

Rozpatrywaliśmy dwie opcje wyjścia z tej patowej sytuacji: wyjazd autobusem do Malagi (bilety tylko po 100€) albo przejechanie na południowy zachód miasta, gdzie ludzie dokładnie jadą w naszym kierunku. Wybraliśmy drugą opcję. I za chwilę chcieliśmy wejść do autobusu i zapłacić kartą za bilety. W końcu Alicante to mega turystyczna miejscowość. Kierowca wyprosił nas z autobusu, zlekceważył nas wiedząc, że najbliższy automat jest oddalony o 30 minut marszu. Byliśmy, spoceni, zmęczeni, z dużymi plecakami. Bilet kosztował tylko 1,4€. Jednak o pomoc od ludzi w miejscach turystycznych jest bardzo ciężko. Hasan klął na cały głos jak tylko potrafił. Żałował, że nie powiedział kierowcy, że jest „hijo de puta” (sku***). Zmęczeni, poszliśmy więc do bankomatu, złapaliśmy komunikację miejską. Na koniec jeszcze dwa kilometry pieszo przeskakując przez barierki przy jezdniach. Byliśmy na drugiej stacji w dobrym kierunku. Okazało się, że nie mamy już wody. Na stacji był remont sklepu. Hasan wziął dwie puste butelki po wodzie i poprosił o wodę z kranu. Mimo, że było widać, że mają strefę socjalną to odmówili pomocy! Spragnionych napoić? Acha – katolicka Hiszpania… (w Alicante mówią już w Castellano, oficjalnej wersji hiszpańskiego). 500 metrów dalej znaleźliśmy budkę z ochroniarzem, który załatwił nam wodę.

Wróciliśmy na stację, zrobiliśmy mega dużą tabliczkę Murcia. I już trzecie auto się zatrzymało. Jose, młody chłopak, powiedział nam, że jest już za późno na łapanie stopa o tej porze. Zabrał nas na pierwszą stację na autostradzie. Uff byliśmy uratowani. Okazało się, że jego rodzice przyjmowali dzieci z Sahary Zachodniej. W tą tematykę jeszcze się zagłębimy. Chciał mam jeszcze postawić hotel, ale nie przyjmowali w nim płatności kartą. Pożegnaliśmy się więc, a za chwilę słodko spaliśmy w łazience do przebierania niemowląt.

Dodaj komentarz