61. Dzień podróży (18.10)

Tym razem przyszło nam wstać troszeczkę wcześniej około 7. rano. Nasz host musiał iść do pracy i nie był raczej z tych, którzy dają pełną wolność w ich mieszkaniu, klucze itp. To leży tylko i wyłącznie w gestii hosta, może i on innym pozwala zostać u siebie na dzień i daje klucz, ale na przykład nie zaufał nam wystarczająco. Ja zostawałem w tym miejscu jeszcze jedną noc. Natomiast Joohny miał lecieć dalej. Dość szybko się zebraliśmy, ja przepakowałem się w plecaczek miejski, a Johny spakował co miał. Okazało się, że mimo zapewnień Chińczyka, że wychodzi o ósmej, przyszło nam czekać troszeczkę dłużej. Ja pogrążyłem się w błogiej medytacji, a Nikita wyskoczył odstrzelić papierosa albo kilka. Swoją drogą te temat jest warty szerszego opisu. W prowincjonalnych miastach Chin europejscy palaczy będą przeszczęśliwi. Praktycznie zawsze jak ktoś poprosi Was o zdjęcie wspólne to da za nie Wam papieroska, a nawet całą paczkę. Papierosy są tu relatywnie tanie (około 5 złotych w miarę dobra jak na chińskie warunki paczka). Niestety trzeba się przyzwyczaić do tego, że fajki są bardzo nieprzyjemne w smaku. Wynika to zapewne z tego faktu, że Chiny nie podpisały umów ONZ określających wymogi na jakość produktów tytoniowych. Dlatego też nie polecam wywozić chińskich fajek/tytoniu do Europy, Hong Kongu itd. W razie wyrywkowej kontroli jeśli jesteśmi słodką malutką blondyneczką to dostaniemy tylko pouczeni (sory za seksizm). w przeciwnym wypadku może nas czekać horrendalny mandat za wwożenie tego typu produktów. Tak więc w Chinach palcie sobie do woli! Jeżeli zakończą się Wam fajki otrzymane za zdjęcia możecie się spytać pierwszego lepszego palacza, czy nie może Was poczęstować. Widząc to zapewne da Wam za jednym zamachem dwa papierosy współczując Wam jak jesteście biedni, jak się Wam poszczęści to nawet packę dostaniecie. Oczywiście darczyńca odbije sobie poniesione straty selfie z Wami. Tutaj powinienem postawić jedną gwiazdkę z przypisem. Ta sytuacja nie działa w turystycznych miejscach takich jak chociażby Szanghaj, Wszyscy się tu już przyzwyczaili do okropnych europejskich oczu i specjalnie na chińczykach nie będziecie tu robić wrażenia. Zapytanie o fajki wiąże się ze statystyczną reakcją jak w Polsce, z pewną dozą oburzenia, jak możesz nie mieć kasy na fajki i jakim prawem śmiesz mnie o nie prosić! Tak samo jak w Polsce tu też je dostaniesz.

Trzeba było szybko wracać do stany ważkości. Chenxuan był już gotowy, zlecieliśmy więc na dół rozejrzeć się za Johnym. Ku naszemu zdziwieniu, siedział on w klapkach przed blokiem zupełnie wyluzowany, ze zdziwieniem zapytaliśmy, co się stało? o co chodzi? Nic specjalnie się nie stało. Buty się porwały, a że dojechaliśmy w klimaty subtropikowe więcej nie były mu potrzebne. Klapki są za to wygodne, stopa się tak nie poci nie śmierdzi, same plusy dla autostopowicza. Odprowadziliśmy naszego hosta na przystanek metra, a sami wróciliśmy wszamać jakąś lapszę. Oj i długo zajęło to rozstawanie, zaczęliśmy zabawę w to kto lepiej pamięta wszystkie dni naszej podróży, do około dziesiątego dnia szliśmy łeb w łeb, ale później z nieukrywaną radością przyznam, że wygrałem. Na pewno było mi łatwiej, bo na bieżąco spisuję notatki z każdego dnia i wszystko w głowie się lepiej układa.

Nie jestem osobą, która lubi podróżować z ludźmi. Nie jestem masochistą, który lubi walczyć z różnymi humorami, himerami, fochami itd. To jest główny powód dlaczego około 80% moich podróży odbywam sam. Jeżeli jadę z ludźmi to na krótki okres, aby zabrakło czasu na meoment na spięcia pomiędzy nami. Jak to się właściwie stało, że prawie połowę mojej podróży spędziłem z autostopowiczem. Praktycznie 29 dni z ponad 70? Dlatego, że Johny był wodnikiem jak ja? Powiedziałbym, że to bzdura, nie wierzę w takie zabobony, chociaż przyznam, że mam sporo fajnych znajomych spod tego znaku zodiaka. Z drugiej strony może rozważyć horoskop chiński skoro tu jestem. Bo mam nie byle jaki znak, nie jakaś tam koza, krowa czy szczur, a właśnie smok. O smoku słów kilka:

„Twój znak w chińskim zodiaku to Smok

Smok ma silny charakter i jest wytrwały. Wierzy, że jego działania zostaną uwieńczone sukcesem. Niesprzyjające okoliczności często obracają się na jego korzyść. Smok ma talent przywódczy, ale często nie rozumie słabości innych. Potrafi wzbudzić w ludziach szacunek, a nawet respekt. Czasami bywa trochę próżny, lubi sporo wydawać na zabawę
i przyjemności.”

Ciężko jest dywagować nad sobą i oceniać swoje silne i słabe strony. Wszyscy mamy tendencję do widzenia siebie w lepszym świetle niż jest, ja przynajmniej tak mam stąd też mogę się zgodzić, że jestem próżny. I chyba rzeczywiście mam problem z roumieniem słabości innych dlatego też nie znoszę podróżowania z typkami sprawiającymi mi problemy w czasie podróży. Przejdźmy do sedna, czemu zdecydowałem się podróżować z Johnym? Najważniejszą rzeczą były różnice w naszych talentach i celach w podróży. Mi zależy na dobrej historii, na poznawaniu ludzi, od czasu do czasu do zajrzenia w ciekawe miejsce historyczne, które ma jakiś związek z tym czemu ten świat w którym się znajduję wygląda tak, a nie inaczej. Natomiast dla Johny’ego liczą się „tusowki” imprezy, spędzanie czasu wśród swoich ludzi rozumiejących si często bez słów nadających na tych samych falach. Do tego Johny ma zupełnie inne zdoolności niż ja, w miarę dobrze śpiewa, ma świetną pamięć do wierszy, recytuje perfekcyjnie. Nie ma za grosz wstydu, co naprawdę się w życiu przydaje, zaczynając od sytuacji w publicznej toalecie, kiedy spostrzegasz się, że jesteś ry pisuarze, nie masz papieru toaletowego i prosisz o niego gościa obok, a kończąc na zerowym problemie z poznawaniem nowych ludzi na ulicach i robieniu tysięcy głupich rzeczy nie zwracając na ludzi w około. Przecież nigdy więcej ich nie spotkamy, a nawet jeśli spotkamy, to nie skojarzą, że my to my. Pamiętacie program Idol? Była tam akcja z gościem, który tragicznie śpiewał, a na koniec zrobił sobie żart, że go nie przyjęli tylko dlatego, że jest rudy. Czy poznalibyście go dziś na ulicy? W 99% przypadków jestem pewny, że nie. A nawet jeśli zawsze mógłby on powiedzieć, że jest podobny do tego gościa i tak naprawdę to nie on. Zero szans pewności. To są tylko słowa, jednak przełączenie mózgu na takie działanie nie jest takie proste. Nie powiem, że wcześniej byłem introwertykiem i miałem problem z kontaktami z ludźmi, jednak ta część podróży pozwoliła mi przejść na kolejny poziom.

Kolejnym aspektem wspólnej podróży było to, że Johny był cholerykiem i miał nastroje niesamowicie szalone, kiedy to zapewniał wiele ćwiczeń dla mięśni mojego brzucha od śmiechu. Ja natomiast jestem sangwinikiem:

„Sangwinik – najbardziej ustabilizowany typ charakteru. Sangwinik to osoba o optymistycznym podejściu do życia, otwarta na relacje interpersonalne, towarzyska, beztroska.” wg wikipedii.

W związku z powyższym nie jestem w stanie złapać takiego haju jak choleryk. Wszystko ma swoje plusy i minusy, z drugiej strony nie łapię takich dołów jak choleryk, kiedy to czasami miałem ochotę posłać go na bambus. Nawet, gdy czuję się średnio staram sie uśmiehać, jest udowodnione naukowo, że jeśli się źle czujemy, ale oszukujemy się i wbrew wlasnej woli zaczynamy się uśmiechać zaczynają zachodzić pewne procesy chemiczne, które powodują że cały nasz osprzęt neurologiczny zaczyna działać lepiej i naprawdę po godzinie możemy mieć już całkiem dobry humor. Myślę, że nigdy nie siadłbym do pory spotkania Nikity przed pomnikiem Czingis Chana w Ułan Bator i nie zacząłbym sam z siebie śpiewać Kacjuszy (wojenna pieśń rosyjska). Nikita pokazał mi, że nie ma w tym nic złego, a uwalnianie takiej energii zapewnia świetną pętlę zwrotną, która tylko pomaga być nam szczęśliwymi.

KONIEC podsumowania o Johnym!!!

Najważniejsze, że rozstawaliśmy się w momencie, gdy choleryk nie miał doła, że nie posłaliśmy na siebie kurew itd. Mieliśmy świetne nastroje świetne wspomnienia. Nikitaa podobnie jak ja nie lubi podróżować z innymi ludźmi, przyznał jednak, że podróż ze mną nauczyła go cieszyć się z rzeczy małych z rozmów z ludźmi z ciekawości do spotykanych miejsc. Cieszę się, że chociaż czegoś tak prostego mogłem go nauczyć.

Rozpisałem na kartce jak ma się wydostać na autostradę w kierunku Guanzhou. Zjedliśmy, zapaliliśmy razem na pożegnanie i ruszyliśmy w dwóch kierunkach. Ja w kierunku dzielnicy drapaczy chmur, a Nikita w stronę wyjazdu z miasta. Jeszcze po drodze poznaliśmy dwie Rosjanki, mieszkające tutaj i uczące tańczenia do hip hopu. Jeszcze chwila, pamiątkowe zdjęcie, film i każdy z nas został na swojej ścieżce.

Praktycznie cały dzień spędziłem pod wieżowcami podziwiając ich architekturę. To właśnie w Szangchaju znajduje się drugi nazwyższy budynek na świecie. O dziwo nazywa się Shanghay Tower, tak żeby było ciężej zapamiętać. Razem z dwoma sąsiednimi wieżowcami Shanghay Financial Centre i Ji Mao tworzą najwyższą grupę na świecie budynków. Jedno z arcydzieł współczesnych możliwości budownictwa. Ponadto drugi najwyższy budynek na świecie może poszczycić się kilkoma naj naj naj. Najwyższy na świecie punkt widokowy w budynku, najwyżesj położona kondygnacja na świecie (na tj wysokości w Burj Kalifa w Dubaju jest wypełniona iglica tylko po to, aby była wyższa od innych budynków), najszybsza winda na świecie co ciekawe zrobion przez japończyków z Mitsbishi. Jak widać chińczycy nie mają sentymentów historyzcnych jeśli chodzi o biznes o tak prestiżowym znaczeniu, windy od „wrogów” z Japonii, a projekt wieży z Kaliforni. Uwielbiam tematy „niebaskriobów”, nie mogłem więc odpuścić sobie opcji na wjechanie na taki budynek, nawet jeśli jestem cebulakiem, a wjazd kosztował 100 złotych. Pojechałem i naprawdę było warto wg mnie wydać te pieniądze i zobaczyć budynek będący urzeczywistnieniem marzenia o wielkim państwie środka będąccym ekonomiczną potęgą świata. Zrobiłem tylko jeden błąd – nie zabrałem ze sobą bluzki/kurtki, aby zasłaniać okna przy robieniu zdjęć aparatem, żeby nie psuły ich refleksy na szybach. Cóż człowiek uczy się całe życie. Niestety w koło mnie było żadnego obiektu nadającego się do rozebrania…

Po dwóch godzinach spędzonych na najwyższym punkcie widokowym trzeba było zejść na ziemię. Poszedłem w stronę mostu, zaraz zaraz, tu nie ma mostu! To był tunel. Ok jest promik, do tego kierujący tyle co autobus 2 juanie. Wszyscy odeszli od kasy, a na okienku została nieotwarta puszka z 7upem. Good luck! Z żetonem wskoczyłem na prom z setką skośnookich przyjaciół. Wszyscy zebrali się do robienia fotek. Dopłynąłem na drugą stronę, aby pofotkać. Następnym punktem w moim planie było znalezienie się w metalowym pubie Inferno. Wydawało mi się, że (niestety) opuściłem prowincjonalne Chiny i nikt tutaj nie jest mną zainteresowany. Byłem w błędzie, cztery młode Chinki z ogromnym zawstydzeniem zapytały mnie, czy możemy zrobić jakieś wspólne zdjęcia. Oczywiście, że ja takich rzeczy nie odmawiam! Dziewczyny oszalały ze szczęścia, gdy okazało się, że ja zdjęciach „oblizuje” jedną z nich. Zobaczcie zdjęcia niżej. Zaraz zostałem dodany na wechacie, żeby nigdy więcej się nie odezwać się więcej do siebie.

Jeszcze chwilę pospacerowałem turystycznymi ulicami Szangchaju, patrząc się na spuściznę jaką pozostawili po sobie tutaj Fancuzi, czy Brytyjczycy. Zdążyłem zrobić dosłownie dwa kroki od the bund, żeby zostać zaatkowanym przez chińską nastolatkę mówiącą po angielsku o wiele lepiej ode mnie. W towarzystwie swojej nauczycielki próbowała zachęcić mnie, żebym wybrał się z nią na piwo. W mojej głowie od razu zapaliło się czerwone światełko. To stara metoda na oszukiwanie białych turystów w Chinach, zagaduje się z świetnym angielskim, zaprasza na wpólne piwo/heerbatę/kolację i w momencie płacenia okazuje się, że rachunek wynosi 2000 juanów, bo akurat piliście najlepszy czaj w całym państwie środka. Jak najbardziej to nie jest najlepszy powód nabijać z białasów. Chińczycy są mili, pomocni i człowiek się przyzwyczaja, przez co nawet nie pomyśli, że ktoś może na nim zrobić tak perfidny biznes.

Hack Life:
Przed każdym wyjazdem do nowego państwa sprawcie jakie są tam metody na oszukiwanie turystów. Możecie skorzystać np. ze strony travelsams.org.Większość sposobów na ograbienie Was z kasy jest oczywista i powtarzalna, ale np. w Liizbonie każdy chce Wam wcisnąć podróbkę trawy lub haszyszu za dobne 20 euro, a nawet więcej. Proceder ten jest na tyle silny, że spacerowanie ulicami Lizbony po pewnym czasie staje się udręką i macie ochotę dać po mordzie kolejnemu dilerowi za to, że żyje z oszukiwania turystów.

Ostatnim punktem programu na ten dzień był klub Inferno. Czyli jedyny pub z muzyką metalową w 40 milionowym megalopolis. Chodząc po ulicach Chin łatwo zauważyć, że subkutura metalowa to prawdziwy underground. W związku z tym pub był niemal pusty, ale za to załoga świetnie mówiła po angielsku i dostałem dobrą okazję do napicia się chińskiego Tsing Tao, które smakiem przypominało wodę o posmaku piwa i trochę lepsze japońskie piwo Asahi, które i tak dupy nie urywa. Przez ten wieczór przewinęła się tu ciekawa międzynarodowa mieszanka poznałem chińczyków, którzy częstowali mnie fajkami i kolejnymi drinkami, poźniej kolejno Greka, Holendra, Irlandczyka, Hindusa, Niemców, Chorwatów, a na koniec nawet Rosjanina, który założył tu swój zespół metalowy. Wszyscy mówiący biegle po angielsku i chińsku. Ciekawie było słuchać przełączających się rozmów pomiędzy obooma językami. Niestety nie wiem o czym wszyscy sobie żartowali po chińsku, bo nikt nie był skory do tłumaczenia. Umówiłem się z Danim (czyli Denisem) z Rosji na piwko w tym samym miejscu na następny wieczór. Co ciekawe on też miał polskie pochodzenie. Denis zebrał się do siebie bo następnego dnia miał zajęcia na uczelni, a ja zostałem z Chorwatami, ktorzy młodość spędzili w Niemczech. Nie odpuściłem sobie zabawy, aby posłuchać chorwackiego na chńskim lądzie. Pozom zrozumienia opowiedzianej historii z warszawskiego lotniska Chopina mogę ocenić na jakieś 70-80%, cóż serbsko-chorwacki czeka i kwiczy!

Oczywiście żadne metro już nie jeździło jak wypadałem z baru. Do mieszkania miałem z 10 kilometrów – za daleko, aby przejść to spacerkiem. Czekał mnie więc kolejny quest – złapanie taryfy i przemierzenie szangchajskiego labiryntu by dotrzeć do ciepłego domku. Pierwszy problem jaki spostrzegłem było to, że taksówki w Chinach nie mają podświetlonych przystawek na górze i w ostatnim momencie jesteście w stanie zauważyć, że mija Was taksówka. Na szczęście po paru minutach wypatrzyłem taksówkę stojącą na poboczu. Słyszałem tysiące historii jak to łajgłoreny (obcokrajowcy) mają problem z użyciem taksy. Taksówkarze nie chcą ich wziąć, bo nie wiedzą gdzie jechać, bo kurs jest za krótki albo za dlugi albo z miejsca docelowego taksówkarz będzie mieć problem na złapanie kolejnego kursu itd. itp. Będąc jeszcze w barze zorientowałem się ile mój kurs powinien kosztować (mniej więcej oczywiście) i byłem przygotowany na dzwonienie na policję i proszenie o kogoś rozmawiającego po angielsku w przypadku, gdyby mój kierowca miał przekręcony swój taksometr. A czytałem historie, że takie sytuacje się zdarzają.

Wsiadłem do auta, przywitałem się po chińsku, pokazałem adres, gość pokazał gestem, że nie ogarnia gdzie to jest. Ja mu mówię no problem, wait, wait. Włączyłem nawigację w telefonie i mówię do kierowcy:
– E Panie GPS! Mapa! jak będzie w lewo, prawo, prosto to Ci pokażę. Nie przejmuj się! Don’t worry!
Chińczycy uwielbiają nowe technologie. Taksówkarz uśmiechnął się pokazując pełne swoje uzębienie do tego wyciągnął kciuk w górę. Podniósł szybkę oddzielającą mnie od niego, zapiął pas. Ja w ślad za nim chciałem też zapiąć, ale się roześmiał i wymownie mi pokazał, że mam się nie zapinać. Klient nasz Pan! A komfort jazdy bez zapiętych pasów w Chinach jest wysoko ceniony. Wyciągnąłem telefon przed nas tak, abyśmy razem widzieli co pokazuje nawigacja i zacząłem wymaszyście pokazywać gdzie mamy jechać. Było to niepotrzebne, bo taksówkarz z nawigacją Google’a jechał tak jakby używał jej na co dzień. Co prawda pojawiały się na niej nazwy dróg po chińsku więc pewnie mu to pomogło. W ciągu dwudziestu minut wróciłem na miejsce. Przejazd kosztował mnie 44 juany, czyli około 25 złotych. Drogo, ale lepsze. to niż zataczać się pijanym po nocnych ulicach Szangchaju (oprócz azjatyckiego piwa tego wieczoru wypiłem sporą ilość drinków stawianych przez różnnychobcokrajowców urzekających się moimi stopowymi historiami). Zasnąłem tak szybko, że nie pamiętam jak wszedłem do mieszkania i położyłem się do łózka. Na szczęście trafiłem do nieswojego łóżka kolejny raz podczas całej podróży. Za teleport do Polski chyba bym się obraził…

Dodaj komentarz