60. Dzień podróży (17.10)

Trawa w parku była na tyle gęsta, że spało się na niej zupełnie jak w łóżku. W nocy podjąłem decyzję, że to ostatni piękny dzień, który spędzę z Johnym. Powodów do tego było wiele. Nastąpiło pewne zmęczenie materiałem, nie lubię podróżować z ludźmi. Dużo ciekawsze przygody występują zazwyczaj, gdy podróżuje się w pojedynkę. Chociaż muszę przyznać, że przez większość czasu dogadywaliśmy się dobrze jak mało z kim mi się udaje. Z czasem jednak interesy nasze zaczęły się rozjeżdżać. Ja chciałem mieszać wszystko w mojej podróży, a Johny’emu zależało tylko na imprezach i ciągłej zabawie. Nie mógł zrozumieć, że czasem chcę zajrzeć w jakieś nietypowe muzeum albo w kolejną z setek świątyń. Cóż zrobić? Jestem tak stworzony, że wszystko mnie interesuje. Z drugiej strony ja się denerwowałem, kiedy szliśmy do galerii handlowej, podobnej do setek innych, niczym specjalnie się nie różniącej. I tak się nawzajem blokowaliśmy.

Moment na rozstanie był tym bardziej dobry, że mieliśmy dobre humory po wczorajszym dniu, a w takich okolicznościach dużo lepiej się pożegnać.

Wstaliśmy i oczywiście nie poszliśmy wypić kawy, przecież jesteśmy w Chinach. Za to poszliśmy pojeść pierogi, których ciasto było bardzo smaczne, ale mięso to było jedną wielką chemią. Na szczęście po nim nie przyszło nam umierać. Musieliśmy dłużej tu posiedzieć, aby wszystko naładować. W tytuł czasie przyjechał dziadek na skuterze z pięcioma ogromnymi workami po 20 kilogramów każdy. Nie mieliśmy i tak co robić więc złapaliśmy za worki i zaczęliśmy.je nosić do środka. Później dogadaliśmy się, że zostawimy tutaj plecaki, a pójdziemy sobie na miasto w razie gdybyśmy nie znaleźli niczego ciekawego do spania to zawsze mogliśmy wrócić tutaj i walnąć się spać.

Najpierw chcieliśmy jechać metrem, ale w czasie, gdy pisałem kolejne zapytania na cs uświadomiłem sobie, że dużo ciekawiej będzie przejść, te dwadzieścia kilometrów i poznać tkankę miejską Szangchaju. Tak też i zrobiliśmy. Wybór okazał się mega trafiony, ponieważ jak się okazało, Szangchaj jest miastem wielkich kontrastów, możemy przechodzić przez jedną dzielnicę bardzo biedną, po czym wchodzimy do kolejnej w której Lamborghini czy McLaren pod blokiem to nic specjalnie robiącego wrażenie. Możemy też tutaj znaleźć rejony w zupełnie sowieckim stylu i poczuć się jak w Soczi. W końcu to północne Chiny, które czsto straszą sowieckim betonem. W końcu możemy znaleźć fragmenty miasta zupełnie podobne do naszych polskich komunistycznych osiedli. Gratka dla fanów miejskiej urbanistyki!

W tak zwanym między czasie znalazłem hosta! Jak się okazało gość wybiera się do Polski. Będzie zaczepny emat do rozmów. Okazało się, że on pracuje cały dzeń i zwolni się dopiero dziś wieczorem. O 19:00 umówiliśmy się na spotkanie. Dotarcie do słynnych szanghajskich wieżowców zajęło nam praktycznie cały dzień. Dotarliśmy pod ten słynny widok przed siedemnastą, Johny znalazł jeszcze konsulat ambasady rosyjskiej. i chciał zajść spytać się czy mogą mu oni zrobić mu zaproszenie do Chin do zrobienia wizy na drogę powrotną. Byłem negatywnie ustosunkowany do tego pomysłu. Ponieważ Rosja traktuje swoich obywateli jak mięso armatnie, to nie Stany Zjednoczone, czy Izrael, dla których każdy ich obywatel jest bardzo ważny i mega cenny. Oczywiście musieliśmy się o to posprzeczać, ale tym razem dałem za wygraną, żeby Rosjanin sam przekonał się na swojej skórze, że mam rację. Poszedł on do środka, a ja w tym czasie zacząłem liczyć upływające co raz szybciej minuty. Spradziłem, że droga powrotna metrem po plecaki zajmie nam całą godzinę, a następnie przetransportowanie się spowrotem na umówione spotkanie zajmie nam kolejną. Byliśmy w dupie! Myślałem, że droga w jedną stronę zajmie nam maksymalnie trzydzieści minut. Jakoś mi umknęło, że byliśmy w megalopolis mającym jedynie 40 milionów mieszkańców… Poinformowałem jak tylko szybko mogłem mojego hosta w jakiej dupie jesteśmy. Na całe szczęście nie bbył to gość co się spinał takimi drobiazgami, powiedział, że sam pójdzie na kolację, a później zabierze nas w oddzielne miejsce, gdzie zjemy coś dobrego.

Nikita wyszedł wkurzony, kolejka jaka była w środku wskazywała na to, że zadanie głupiego pytania będzie niemożliwe, do tego ruszała się tak szybko jak g*** przy zatwardzeniu. Był zupełnie zaskoczony tą sytuacją, powiedział, że myślał, że jak wejdzie to zostanie przywitany chlebem i solą, że od dwudziestu lat nie bylo tu ruskiego etenta, a tu peszek… Czyli wyszło na moje, chociaż z drugiej strony miło bym się zdziwił jakby było inaczej niż myślałem.

Metro szangchajskie jest mega wygodne dla obcokrajowców, zaznaczasz stację na której chcesz wysiąśćw automacie biletowym (oczywiście ma wersję angielską), wyświetlana jest cena, a dalej mamy możliwość płacenia banknotami jak i monetami. Wróciliśmy po plecaki, na szybko ciągnęliśmy po cztery chińskie pierogi i wskoczyliśmy spowrotem do metra. Dojechaliśmy na stację z oczekiwanym przeze mnie opóźnieniem.

Chenxuan od razu nas kupił, nasze durne żarty od razu mu się spodobały. W odróżnieniu od większości spotkanych przeze mnie mieszkańców Szanghaju był pod ogromnym wrażeniem naszej europejskiej inności, zostaliśmy po raz kolejny zaatakowani prawdziwie chińską fotosesją. Tym razem jednak po raz pierwszy mieliśmy robione zdjęcia z aparatu analogowego. Efekt końcowy jest co najmniej bardzo ciekawy. Zdjęcia zostały do tego momentu wywołane i mam ich cyfrową wersję, którą znajdziecie gdzieś poniżej.

W pierwszej chwili zostaliśmy ostrzeżeni, że współlokator Chenxuana jest jakimś radykalnym chrześcijańskim protestantem (niezłe kombo, co nie?). Ma w zwyczaju bardzo źle się odnosić do gości naszego hosta, miał on już wiele nieprzyjemności w związku z powyższym. Chłopak zupełnie nie rozumie co to takiego żarty i najlepiej z nim cały czas być poważnym, do tego jest introwertykiem itd. blablabla. Na szczęście nie mieliśmy z nim żadnych problemów. Może dlatego, że ja byłem z „katolickiej” Polski, a Johny z „protestanckiej” Rosji? Nie wiem, nie mam pojęcia. Zrzuciliśmy bagaże i poszliśm pojeść szangchajskich pierogów. Były dość drogie jak na Chiny: 20 juanów, czyli jakieś 12 złotych. Nie były to jednak pieniądze zmarnowane, w końcu mięso smakowało jak mięso, a ciasto wprost rozpływało się w ustach. Po tak udanej kolacji poszliśmy się przejść niedaleko morza chińskiego. BTW to tutaj Jangcy wpada do morza, wpuszczając tam kupę syfu, w internecie możecie zobaczyć piękne zdjęcia wykoonane z dużej wysokości, pokazujące jak żółto wody Jangcy rozpływają się w morzu.

Znów fotosesja, przerywana poważnymi rozmowami przeplatanymi z tymi mniej poważnymi. Jedną z nich chciałbym tutaj przytoczyć. Nasz Chiński dobroczyńca zachorował na progu nowego roku. Na ile dobrze rozumiem angielski w wydaniu chińskim zrozumiałem, że jedna z kości w pięcie zaczęła się rozkładać. Chenxuan trafił na wózek. Na szczęście dalej mógł pracować, ponieważ jest programistą układów elektronicznych i specjalnie nóg nie potrzebuje do tego. Pomimo tego, że pracuje dla zachodniej korporacji i dostaje naprawdę dobre pieniadze na rękę (około 12 tysięcy złotych). Nie stać go było na operację, która mogła uratować jego nogę. Co ciekawe, jego znajomi zupełnie się od niego nie odwrócili od niego w tym momencie, wręcz na odwrót. Zorganzowali się tak, aby na zmianę mu pomagać, tak, aby było to maksymalnie dla nich bezproblemowe. W tym czasie Chenxuan dostał tak dużo dobrej energii, że zaczął szukać pzyczyny tego wszystkiego co się w koło niego dzieje. Pomimo, że był ateistą zaczął się gorąco modlić do Boga, mając zupełnie w dupie, że są różne wiary i może trzeba byłoby wybrać tą jedną bardziej najszą niż ichszą. Po miesiącu ból ustąpił, pojechał do lekarza na prześwietlenie i okazało się, że z piętą jesst wszystko ok. Nikt nie potrafił wytłumaczyć dlaczego kość sama się wyleczyła.

Od tematu religii przeszliśmy na tematy spędzania świąt w Chinach i w Polsce, okazało się, że Chińczycy tak jak my lubią sobie chlusnąć, chociaż nam się wydaje, że oni zupełnie nie nadają się do chlania. Różnica jest jednak inna my uwielbiamy bić pianę o tematy polityczne, które się nie kończą przy tych spotkaniach świątecznych (oczywiście generalizuję!). A u nich jest to temat tabu. Nikt nawet nie myśli, aby podnosić tych tematów w domu. Pomimo zmian politycznych w Chinach przejścia od głębokiego komunizmu do dzikiego komnsumpcjonizmu i kapitalizmu, rządy chińskie są cały czas bardzo restrykcyjne. Wręcz w ostatnich latach pomimo ciągłego wzrosstu gospodarczego Chiny zaczynają się zamykać. Jeszcze 5-10 lat temu obcokrajowiec mógł tu przyjechać i mógł starać się o jakąś prostą pracę jak praca w hotelu itd. Dziś, żeby dostać wizę pracowniczą do Chin trzeba mieć co najmniej skończone studia wyższe i mieć w rękach/głowie profesję, która się może chińczykom przydać. Do tego rząd bardzo restrykcyjnie popdchodzi do nielegalnego handlu, produkowania produktów typu Abibas itd. Oczywiście w niektórych firmach cały czas się produkuje takie rzeczy bo to ogromny biznes, ogromna kasa dla której warto zaryzykować. Zapytałem więc o protesty na placu Niebiańskiego Spokoju, Tian’anmen. Czy chińczycy wiedzą o tych wydarzeniach itd. Czytałem, że w chińskim internecie bez użycia vpn-a uzyskanie jakichkolwiek informacji io tyh wydarzeniach jest niemożliwa. Okazało się, że Chińczycy wiedzą o tym i przekazają między sobą tą wiedzę, prawdopodobnie wygląda to podobnie jak mówienie o Katyniu w czasach komunizmu w Polsce. Mój host podkreślił, że nawet podróżując autostopem nie mieliśmy szans zobaczyć bardzo biednych chińczyków pracujących w tragicznych warunkach za bardzo niskie pieniądze. Jednak takich ludzi w Chinach jest od groma. W chińskich miarkach od goma oznacza setki milionów ludzi. Przypomnę jeszcze raz: Szangchaj jest jak Polska. W niektórych miejscach nad miejskimi drogami są pobudowane autostrady nad którymi z kolei wznoszą się towy szybkiej kolei chińskiej. Gdy dochodzą do tego ślimaki na skrzyżowaniach pomiędzy dwoma krzyżującymi się ślimakami mamy cztery poziomy dróg. Wygląd wprost futurystyczny…. Aj

Wróciliśmy do mieszkania, skoro to ostatnia noc z Johnym to zdecydowałem się, że oddam w jego władanie kanapę, a sam ulokuję się na podłodze. Niech ma chłopak trochę luksusu przed dalszą samotną podróżą, do Wietnamu, Laosu, Tajlandii. Długo myślałem tego wieczora przed tym jak zasnąłem. Wielka burza myśli nie dawala mi zasnąć.

Dodaj komentarz