32. Dzień podróży (19.09)

Wstałem.z samym.wschodem słońca i zacząłem powoli się zbierać. Nie musiałem się z tym spieszyć, bo ostatniej nocy było bardzo wilgotno co wraz z niskimi temperaturami oznacza wysoką sublimacje wody na moim brezencie. Rozwiesiłem wszystko do schnięcia. Wciągnąłem całą puszkę tuńczyka. Zrobiłem mini trening i rozgrzany wskoczyłem po raz ostatni do Bajkału. Zauważyłem, że zaczyna mi brakować energii elektrycznej i widziałem, że w takim razie powinienem znaleźć dzisiaj normalny nocleg z gniazdkiem w Ułan Ude. Po dwóch godzinach byłem już gotów do pożegnania się z Bajkałem.

Wspiąłem się na nasyp po którym przebiegała KBŻD, czyli kruglobajkalska żeliezna daroga, budowana przez pracowników Gułagu jeszcze w latach dwudziestych ubiegłego stulecia. Aż strach pomysłeć, że przyszło mi iść po ludzkich kościach. Chociaż w Rosji to na pewno nie zdarzyło mi się po raz pierwszy. Kiedy ludzie umierali z głodu i wyniszczającej pracy, byli przysypywani tu na miejscu, nikt się nIe przejmował, aby ich godnie pochować. Chociaż wrzucenie ciała do pobliskiego Bajkału też specjalnie by go nie zaśmieciło. Jest to świetne miejsce dla mafii, żeby pozbywać się ciał. Podobno istniejące organizmy w Bajkale są w stanie wyczyścić ciało do kości w ciągu paru dni. Podobna historia dotyczy drogi do Liscwianki idącej z Bajkału, podobno Chruszczow w momencie chwilowego zbliżenia ze stanami zjednoczonymi. Pojechał tam na spotkanie i zaproponował prezydentowi wizytę w Rosji. Jako miejsce spotkania został wybrany właśnie Bajkał. Tak też z „pomocą” Gułagu powstała te droga.

Pozostawało mi do przejścia jakieś 5 kilometrów. W tym czasie mogłem powoli żegnać się z Bajkałem z jego niesamowitą wodą o kolorze nieba. Doszedłem do miejscowości Kultuk w myjek zdecydowałem się na spróbowanie endemicznej ryby Omul wprost z Bajkału. 200 gram filetowanej suszonej ryby kosztowało 9 zlotych, czyli nie jakiś specjalnie drogo jak na turystyczne miejsce. Do tego była kawa, jednak posmak po Omulu był na tyle niemiły, że potrzebne było piwo. A jak wiadomo Rosjanie nie potrafią robić dobrego piwa, więc i przyjemność z tego była wątpliwa. W czasie gdy tak sobie odpoczywałem, podszedł do mnie Siergiej, starszy emeryt dorabiający na sprzedaży orzeszków piniowych (po rosyjsku kiedrowych). Kupiłem jedną szyszkę z tymi orzeszkami za złotówkę i uczyłem się powoli je w miarę wygodne jeść rozmawiając o historii Siergieja, a także o historii miejsc które nas otaczały.

Jeszcze dwadzieścia lat temu ciężko byłoby sobie wyobrazić, podróż autostopem po Rosji. W latach dziewięćdziesiątych panowała tutaj wolna amerykanka – bandytyzm z którym zupełnie nie radziła sobie policja. Wcześniej przyjazd stopem duo ZSRR był po prostu niemożliwy. Istniały wycieczki w czasie których można było jeździć po ściśle wyznaczonym planie z hotelami których nie można było opuszczać na noc. Dokładnie tak samo jak w Korei Północnej dziś.

Zebrałem się z Kułtuka i poszedłem łapać dalej stopa. Minęło z pół godziny i zabrał mnie Sasza do następnej wioski: Sljudzianka. Sam kiedyś też jeździł stopem i zabiera teraz wszystko co tylko się rusza. Powiedział mi, że obok niego jest polski ksiądz prawosławny. Powiedziałem, by mnie tam podwiózł i jak się uda to z nim pogadam. Okazało się, że to nie pop, a katolicki ksiądz, a w ogóle to go nie ma. Tak też Rosjanie orientują się w różnych religiach. Babcia napełniła mi butelkę z wodą. I poszedłem łapać dalej.

Zagapiłem się i złapałem marszrutkę jadącą prosto do Ułan Ude. Wypełnioną Buriatami, niestety nie byli to wyznawcy szamanizmu, jednak i tak zatrzymali się po drodze i wylewali wódkę w różnych świętych dla nich miejscach. Po drodze zatrzymaliśmy się w knajpie, aby wszyscy mogli normalnie zjeść. I tu bęc przed knajpą spotkaliśmy alkoholika, z widoku ruskiego, który przyczepił się do mojej przywieszki słowiańskiej z jednej strony symbolizującej kwiat paproci, a z drugiej Peruna, notabene dostałem ją z Sankt Petersburga. Gość myślał, że to swastyka i Ci jeszcze bardziej wesołe szykował się mnie bić, a ledwo się na nogach trzymał. Co ciekawe nawet buriaci wiedzieli, że jest to symbol słowiański i tak w trójkę tłumaczyliśmy dziadowi, że jest on w błędzie. Znajomi wcześniej mi mówili, że zrozumienie solarnej symboliki ludów słowiańskich jest tutaj problematyczne, bo dla części ruskich wszystko to jest swastyką. Znakiem nacjonalistycznym, którego nie można używać. Co ciekawe koszulki nacjonalistyczne są też tutaj zabronione, więc część koszulek jakie u nas są sprzedawane nadają się pod rosyjski mandat, przy czym sierp i młot nikomu nie wadzi. Udało nam się udobruchać pijaka i poszliśmy spokojnie zjeść. Była tutaj tylko zupa buriacka z mięsem wołowym więc zaspokoiłem swój mizerny głód nią, chlebem i kawą.

Jadąc z Irkucka do Ułan Ude trasą federalną przymierzamy bardzo długi odcinek nad Bajkałem. Delektując się tymi widokami z mocno pofałdowaną ziemią. Umilając sobie czas rozmowami o Buriacji i jej języku moja marszrutka zatrzymała się podebrać kolejnego autostopowicza, którym był Johnnie Depp, a tak naprawdę Nikita Ipatow spod Archangielska. Zrobił on na mnie duże wrażenie swoją przebojowością, ilością energii i charyzmą. Spodobało mi się w jaki sposób różnią się nasze charaktery i pomyślałem, że skoro jedzie on do Tajlandii to możemy razem przejechać Mongolię, a następnie rozłączyć się w Chinach. On w stronę Tajlandii, a ja w stronę Centralnych Chin.

Dojechaliśmy do Ułan Ude, cs milczał, a ja chciałem wykorzystać okazję duo naładowania baterii przed Mongolią. Jeden z moich kolegów polecił mi dom polskiej Polonii jako jedną z możliwości. Johnnie nie miał praktycznie kasy, więc zależało mi na znalezieniu czegoś co byłoby zupełnie za darmo. W Internecie znalazłem kontakt do Marii Iwanowny, dyrektor domu polskiego w Ułan Ude. Zadzwoniłem do niej i zostałem zaskoczony tym jak świetnie mówi ona po polsku. Opowiedziałem o naszej sytuacji i zapytałem o bezpłatny nocleg. Powiedziała, że nie będzie z tym problemu i podała mi kontakt do Giennadija, który później okazał się jej mężem. Po drodze na placu Sowietów minęliśmy największą na świecie głowę Lenina (liczącą 12 metrów wysokości) i udaliśmy się do domu polskiego, w którym mieszka teraz Krystian z Zielonej Góry, który uczy polskiego rozsianą po świecie Polonię.

Prysznic, długie rozmowy, brak prądu i spanie na łóżkach polowych pierwszy raz od wielu lat.

O tym wieczorze i ranku dnia następnego napiszę w oddzielnym poście. Bo znów będzie to nie krótka wzmianka.

Dodaj komentarz