20. Dzień podróży (07.09)

Wstałem wcześniej, skończyłem kolejny post. Dima przyszedł i poszliśmy zjeść śniadanie. Czekały na mnie pielmieni rosyjskie na białoruską modę polane śmietaną. Do tego dostałem przepyszną kawę wprost z kafieterki wraz z pysznym wiejskim mlekiem. Zaczęliśmy znów rozmawiać o autostopie z Dimą, on bardzo by chciał zacząć też tak podróżować, a jego mama zupełnie nie ma nic przeciwko. Sama w młodości jeździła stopem. Dość długo namawiałem Dimę, aby spróbował pojechać na początek do Czeboksarów, które są dostatecznie blisko (150 kilometrów na rosyjskie odległości to tak naprawdę nic). I chyba nawet udało mi się go na koniec przekonać. Okazało się, że mama Dimy jest tatarką, a ojciec maryjczykiem. Przy tym sam Dima jeszcze dzień wcześniej określał się za ruskiego. Jest to jeden z wielu przykładów jak Rosjanom udało się przeprowadzić proces asymilacji różnych nacji. W Rosji praktycznie wszyscy mają wymieszane korzenie. Idę o zakład, że w dowolnym rosyjskim mieście, w ciągu dnia jeśli mi dacie pół godziny znajdę Wam człowieka z polskimi korzeniami. I nie chodzi tu o to, że Polacy mnożyli się tutaj jak króliki, a o to, że tak mocno wymieszani są tutaj ludzie.

Podobne zjawisko wystąpiło za panowania Tito w byłej Jugosławii, kiedy wiele nacji pomimo, różnych wierzeń, żyło ze sobą w niejakiej symbiozie, dochodziło do ślubów muzułmańskich bośniaków z prawosławnymi serbami itd. Dlatego też pewnym odpowiednikiem homo sovieticusa (pod tym względem) byli mieszkańcy Jugosławii. Świetnym przykładem będzie tutaj historia Iva Andricia, który otrzymał jako jedyny Jugosłowianin literacką nagrodę Nobla za książkę Most na Drinie. Nigdy nie przyjął obywatelstwa Serbii czy Chorwacji, bo zawsze uważał się za Jugosłowianina (południowego słowianina tłumacząc dosłownie).

Dodam jeszcze cztery grosze na tematdwóch słów Rosjanom i Ruskij. Rosjanin to mieszkaniec Rosji, który nie jest słowianinem. Natomiast słowianie nazywają się ruskimi i nie ma to nijakiego złego znaczenia jak w języku polskim. Podobno lepiej nie pytać czy ktoś jest Rosjaninem, bo może się obrazić, ale ja sam do tej pory się z tym nie spotkałem.

Przed wyjściem dostałem torbę maryjskich jabłek oraz pomidory i ogórki w pojemniku, żeby mi się nie zgniotły, zresztą taki pojemnik jeszcze parę razy w drodze może mi się przydać. Pożegnaliśmy się, zrobiliśmy pamiątkową fotografię. I wyszliśmy razem z Dimą na miasto. On do pracy, a ja na trasę z powrotem wyjeżdżać z Republiki Marii El. W tym kierunku miasto już nie było tak piękne, było mniej drewnianych pięknych chat, a także sowieckich domów z maryjskim ornamentem. Tak też doszedłem do wyjazdu z miasta, zainteresowanie niemiejscowym autostopowiczem było ogromne, więc od razu było dla mnie jasne, że szybko stąd wyjadę.

Na początku zatrzymała się para pod pięćdziesiątkę, jednak gdy uznali, że jadę w stronę Czuwaszji powiedzieli, że to im nie po drodze i pojechali dalej. Nic sobie z tego nie zrobiłem nie stałem tu nawet pięciu minut. Po kolejnych pięciu minutach zatrzymał się miejscowy ruski (teraz już wiecie, że nie ma tu negatywnego nacechowania, a po prostu mówię o nacji) Sasza okazało się, że jedzie po trasie jedynie pięć kilometrów. Moja dewiza mówi, że każdy kilometr jest ważny, więc to, że jadę tylko dwa kilometry nijak mi nie przeszkadzało. Na pewno ze strony kierowcy to większy problem, bo różnica pięciu minut na dajmy na to 30 minut jazdy jest dużo większa niż siąść z dalnobojścikiem i jechać 8 godzin jest wielka. Dlatego też zawsze jeśli tylko kierowca się zgodzi staram się korzystać z okazji, a może przez te parę minut poznam jakiegoś niesamowitego człowieka, który naładuje mi akumulatory do tego stopnia, że przez parę dni będę chodzić z bananem na twarzy. Okazało się, że Sasza jest pijany wcześniej służył w armii wedewe (armia desantowo spadochronowa). Długo nie pogadaliśmy i znów znalazłem się na trasie.

Zgodnie z moimi oczekiwaniami znów nie przyszło mi czekać długo na kolejną okazję. Tym razem zatrzymał się maryjczyk o imieniu Genia. Od razu podnieśliśmy tematy narodowe. Mój rozmówca swobodnie mówił w dialekcie górnomaryjskim, przyznał, że Maryjców zza Wołgi nie jest w stanie zrozumieć. Przyjąłem kolejny zapas słów. Gienia przyznał, że z Rosjanami żyją mirnie, ale na dyskotekach, kiedy się napiją, zaczynają puszczać maryjskie pląsy do których tańczą. I wtedy przechodzą całkowicie na maryjski język i dochodzi do drak pomiędzy maryjcami, jeżeli któryś z nich nie rozmawia po miejscowemu. Mój kierowca sam był agronomem, opowiedział mi, że dzięki temu, że płynnie tędy Wołga. Mimo że byliśmy tak daleko na północy, to miejscowe ziemie były bardzo urodzajne, a to za sprawą Wołgi, która tutaj w niektórych miejscach jest szeroka nawet na parę kilometrów. Tak duża ilość wody sprawia, że te ziemie na jej prawym brzegu są mocno ogrzewane. Do tego jest tu świetna gleba, prawie same czarnoziemy. Dlatego też właśnie tutaj znajduje się największe plantacje kapusty w Rosji. A jak można sobie wyobrazić słowiańską kuchnię bez kapusty? Każdy Polak powinien przyznać, że nie można! Bigos dzietka! Na olimpiadę w Soczi pojechało stąd ponad 150 ciężarówek pięknych kapusty. Trzeba było przecież odpowiednio nakarmić. Do tego znajdują się tu sady, w których rośnie ogromna część jabłek, grusz sprzedawanych po całej Rosji. Dojechaliśmy tak pod same Czeboksary. Tutaj wyskoczyłem na obwodnicę żegnając się z Gienią.

Tym razem też o dziwo było bardzo lekko, ach te maleńkie piękne republiki, w tym wypadku Czuwaszja. Zatrzymało się Subaru, nie powiem jakie, Michał powie pod odpowiednim zdjęciem co to dokładnie za model. Tym razem na zmianę pojechałem z Rosjaninem, dużo nie gadaliśmy bo przejechaliśmy tylko do Kugesi. I tu zaczęła się żopa. Godzina czekania, znalazłem na mapie bliską awtozaprawkę i tam też się udałem zrobiłem chyba z pięć kilometrów pieszo z plecakiem o wadze z 20 kilogramów.

Stacja wyglądała na całkowicie opuszczona przez kierowców, widać ktoś za bardzo chrzcił paliwo i wszyscy dobrze wiedzieli, że lepiej tutaj nie tankować. Sytuacja do dupy. Zaraz obok stali imigranci, którzy widząc mnie od razu mnie zawołali do siebie proponując pomoc. Okazało się, że to Uzbecy. Zaraz zaraz czy jak ostatnio nie byłem w dupie to nie wyciągnęli mnie z niej właśnie Uzbecy? Dokładnie tak. Bardzo dobry naród, pomimo tego co sądzi część nacjonalistycznych ruskich. Nie podebrali mnie daleko, bo gonili maszyny do naprawy przed wyjazdem do Kirgistanu, żeby tam je sprzedać. Okazuje się, że Niemcy kupują nowe samochody, później my je ściągamy, bo są tanie, potem Rosjanie ciągną nasze auta do siebie, a potem Uzbecy wywożą je do Kirgizji. Jaki piękny mały biznes, ciekawe co dzieje się z tymi autami, czy Kirgizi je dalej w Azję sprzedają, czy już są złomowane?

Uzbecy nie bardzo wiedzieli gdzie jest awtomastierskaja (warsztat samochodowy). Ale i tak podwieźli mnie do dużej stacji benzynowej. Poszedłem do niej i pierwszy kierowca którego spotkałem wziął mnie do miasta Cywilsk. Okazało się, że jest on Czuwaszem mieszkającym w Kazachstanie. Był ubrany w ładny garnitur, buty na obcasie itd. Po rosyjsku powiedziałbym szykarna czyli elegancko. Okazało się, że był on laureatem sowieckiej olimpiady z fizyki. Jego imię to Waliera. Obecnie niestety nie zajmuje się fizyką, a polityką i agronomią. Opowiedział mi, że tutaj jest ogromna mieszanka nacji obok siebie żyją Czuwasze, Maryjcy, Tatarzy, Rosjanie i Ukraińcy. A on jedzie pytać się ich jakie mają problemy, bo wiadomo każdy na jakiś problem. Na szczęście pomineliśmy rozmowy o polityce, a skupiliśmy się na Czuwaszach. Stąd też kolejny mini słowniczek.

Czuwaszski mini słowniczek:

Cześć salam
Dziękuję tadabuś
Do widzenia tebrekuricień
Dobrego dnia yrie kun burger
Chleb siugor

Okazuje się, że w Czuwaszji za związku radzieckiego 80% chmielu. Stolica sowieckiego piwa znajdowała się właśnie tutaj. Potwierdziła się historia, że pijąc miejscową miedawuchę ludzie słaniają się na nogach, a głowa normalnie pracuje i nie ma problemów z wypowiadaniem trudnych łamańców językowych. Dojechaliśmy do Cywilska, stąd już ostatnia prosta dzieliła mnie do Kazania. Jakieś 130 kilometrów.

Kolejnym kierowcą, który mnie wziął był Dagestańczykiem. Okazuje się, że w tak malutkim kraju mają około pięćdziesięciu dialektów. I okazuje się, że pomiędzy sobą najlepiej dogadują się po rosyjsku. Kierowca miał na imię Kiril. Od razu zapytałem się jego czy też porwał sobie żonę jak to jest u nich w tradycji.

Hack Life:
Dziewczyny podróżujące samotnie nie powinny jechać do Dagestanu. Do dziś porywane są dziewczyny i brane na żony. Kobieta nie ma prawa odmówić, w ogóle nikt ją o zdanie nie pyta.

Okazało się, że Kiril dużo podróżował, żył w Kazachstanie, potem w Dagestanie, potem służył w armii praktycznie w całej Rosji od Władywostoka do obwodu kaliningradzkiego. Mieszkał w różnych rosyjskich miastach. I teraz mieszka z żoną i córką w Kazaniu.
Zajechaliśmy na dacze jego kumpla i wyrzuciliśmy nowy płot, który mieli stawiać już w niedzielę. I pojechaliśmy do Kazania. Dobraliśmy się do najbardziej niebezpiecznej dzielnicy Kazania. Skąd autobusem numer dwadzieścia dojechałem do centrum przekraczając Wołgę i Kazańkę. Później zostało mi już tylko parę kilometrów, aby dojść do mieszkania Saszy i Kseni.

Sasza słucha metalu, tworzy sam swój solowy projekt podobny do Wintersuna. Ma wiele różnych instrumentów, jest grafikiem komputerowym, natomiast Ksenia oprowadza chińskie wycieczki po Kazaniu. Mówi biegle po chińsku. Oboje są przemiłym małżeństwem, że brakuje, aż słów, żeby opisać jak wielkie wrażenie na mnie zrobili.

Pojechałem jeszcze do centrum zobaczyć centrum nocą. Wróciłem gadaliśmy do około trzeciej. Zawsze w takich momentach mam w głowie pytanie czemu Ci ludzie nie mieszkają w Warszawie czemu tak daleko…

Dodaj komentarz