19. Dzień podróży (06.09)

Wstałem około piątej, patrzę w telefon, a tam wiadomość od Anżeli, że jak będę wyjeżdżać to mam ją obudzić i odprawi mnie ona w drogę i że w ogóle mnie przeprasza, że dzień wcześniej wróciła późno i się ze mną nie zobaczyła. Wszystko fajnie, ale ja spałem w jej pokoju, a ona razem z siostrą w drugim. Nie chciałem zrobić skandalu podglądając jedną z nich. Poszedłem zrobiłem sobie kawę i pisząc kolejny post czekałem, aż ktoś wstanie.

Po godzinIe pojawiła się mama Anżeli, którą poprosiłem o.zawołanie córki. Wpadła Anżela i szybko przygotowała mi ziemniaki z mięsem i saładką z papryk. Do tego dokładnie mi wytłumaczyła jak mam wyjeżdżać, aby dostać się w najwygodniejsze miejsce na wylotówce. W pakiecie dostałem karteczkę, abym nic nie zapomniał. Byłem już spakowany, ale i tak to nie był koniec pakunków, dostałem w ramach wyprawki torebkę owoców, cztery kanapki na drogę oraz paczkę herbatników. Anżela za to została jedynie wyściskana wraz z pocztówka z Warszawy.

Zdążyłem przejść sto metrów i już jechała moja marszrutka numer trzy do stacji metra proletariacka. Po raz kolejny przekonałem się, że drzwi są zbyt krótkie, aby można było wejść tutaj z plecakiem. Dwa kroki zwrot plecak przed siebie i wchodzę. Następnie kombinacja akrobatyczna z opłaceniem przejazdu i już byłem gotów do drogi ze świeżym biletem.

Dawno nie było hack life’ów tak więc czas dziś na nie.

Hack Life:
Jeżeli wchodzisz do marszrutki (busa) na obszarze postsowieckim w pierwszej kolejności zajmij się tym gdzie posadzić swoje szanowne cztery litery z zapewne wielkim plecakiem na kolanach, a następnie przekaż opłatę za bilet do przodu. O cenie przejazdu dowiedz się od ludzi czekając na autobus.

I zamarłem w zachwyceniu patrząc jak przez ręce mieszkańców przelewają się pieniądze z samego końca marszrutki na sam jej początek do konduktora wydającego bilety. Sam byłem częścią tej uporządkowanie działającej tkanki. Tkanka posiada tylko pamięć wsteczną, nie wie kto chce kupić bilety, wie tylko od kogo dostała pieniądze i ile biletów mną być za nie kupionych. Przypomina to trochę grę w głuchy telefon, ale tutaj nie dochodzi do pomyłek. Pieniądze są wymieniane na bilety, a czasem nawet na resztę. Wracają po tej samej drodze wzajemnego zaufania.

Jest to według mnie jedno z najpiękniejszych zawiódł na całym obszarze postsowieckim. Zupełnie niemożliwy do zrozumienia dla nie homo sovieticusa. Moment dla wyłączenia kapitalistycznego myślenia i oderwania się od podejmowania wielu dodatkowych działań polegając na pomocy społeczności częstokroć nam nie znanej.

W moich rękach przewinęło się setki rubli, ale trzeba było zakończyć ten błogi moment, bo już dojeżdżałem do stacji metra proletariacka. Wyszedłem z marszrutki, zdobyłem karton w przydrożnym sklepie i zacząłem szukać kolejnej marszrutki o numerze 300 jadącej na trasie podmiejskiej do pobliskiego miasta Kstowo.

Bus był dokładnie w tym miejscu w jakim narysowała mi Anżela na minimapce. Wsiadłem do środka spytałem się pierwszej lepszej osoby ile kosztuje bilet – 50 rubli (3 złote). Tutaj system płacenia był już inny, przed odjazdem, kierowca przeszedł i zebrał ze wszystkich pieniądze, ode mnie sam dostał pokaźną ilość drobnych (ros. mieloci od słowa mielki czyli po polsku maleńki, drobny). W czasie drogi zrobił furorę mój plecak, a szczególnie susząca się na nim moja bielizna. Mężczyzna z naprzeciwka (Siergiej) zrobił mi zdjęcie, a następnie zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Pokazał mi zdjęcia obrazów, które sam malował, nie miał wybitnego talentu według takiego laika jak ja, za to miał świetnie wyćwiczony warsztat pracy. Następnie pokazał mi zdjęcia drewnianego domu, który zbudował własnymi rękami nie używając przy tym ani jednego gwoździa. Człowiek złota rączka, czy człowiek dwie prawie ręce jak to nazywają Rosjanie. Na koniec okazało się, że Siergiej ma jeden ogromny minus: jest alkoholikiem i sam walczy z tym, żeby nie pić na pracy. Opuściła go żona wraz z synem i w sumie teraz nie widzi większego sensu życia. To tylko jedna z wielu historii bardzo inteligentnych Rosjan, którzy nie radzą sobie z alkoholizmem.

Od rozmowy z Siergiejem prawie zagapiłem się i nie wysiadłem na rozwidleniu. Na szczęście Siergiej ogarnął wszystko za mnie. Kazał zatrzymać się kierowcy i podał mi wszystkie rzeczy życząc wszystkiego najlepszego.

Przede mną było dziwne rozwidlenie, środkiem jechały maszyny na obwodnicę, a z prawej do miasta. Przebiegiem na zjazd na obwodnicę. Tym razem z tabliczką, z oznaczeniem na Kazań, zacząłem kasować, ale zupełnie nikt się nie zatrzymywał przez ponad godzinę. Stanie z tabliczką, czy bez nic nie pomagało, machanie nią itd. Czyli kolejny raz zatwardzenie na trasie. Zobaczyłem, że niedaleko stoi stacja benzynowa, więc zdecydowałem się, że trzeba pójść pytać kierowców czy ktoś mnie nie może podrzucić dalej w stronę Kazania.

Na stacji też nie szło, dalnabojśikow (tirowców) było tyle co kot napłakał, a większość lekkich maszyn jechało tylko do centrum bliskiego miasta (Kstowa). W między czasie poznałem się z ochroniarzem i robotnikiem tankującyn auta. Oboje mnie mocno wspierali, od razu podpowiedzieli, żebym zawracał szczególną uwagę na numery rejestracyjne z republikI Czuwaszji i Tatarstanu odpowiednio: 21, 121 i 16, 116. W Rosji jest mało numerów i Ci jakiś czas trzeba dodawać kolejne numery wskazujące na region skąd jest maszyna, w pierwszej kolejności dodaje się jedynkę z przodu, a dalej bywa różnie. Na przykład Moskwa ma takie numery rejestracyjne: 49, 50, 90, 150, 190, 77, 97, 99, 177, 197, 199, 777. Całkiem sporo, niestety te numery nie informują nas nawet z jakiej dzielnicy jest dany samochód.

Hack Life:
Aby poznać na jakie tablice zwracać uwagę na stacjach benzynowych warto ściągnąć sobie aplikację Tablice rejestracyjne. Posiada oba numery rejestracyjne z różnych państw w tym z Rosji, więc może być bardzo przydatna w takich jak powyższa sytuacja.

Po około 40 minutach, kiedy myślałem, że wpadłem w jakąś czarną dziurę, zapytałem po raz setny czy nie jadą gdzieś w stronę Kazania miejscowych jak się okazało Uzbeków. Na początku padło pytanie, co to takiego autostop. Przyszło tłumaczyć, że to sposób na darmowe przemieszczanie się i poznawanie nowych kultur, ludzi i ich historii. I tym sposobem zostałem przez nich zabrany około czterdzieści kilometrów. Moimi wybawcami okazali się Ujbieg i Bajdulo. Okazało się, że są niezłymi poliglotami pracującymi jedynie przy pracach budowlanych pod Niżnym Nowgoradem. Znali mianowicie, uzbecki, tadżycki, kirgiski, turkmeński, azerski i oczywiście rosyjski. Przy czym są to języki z trzech różnych rodzin: tureckich, irańskich i słowiańskich. Po prostu wow. Zostałem ugoszczony jeszcze jabłkami, aż głupio było mi odmawiać i mówić, że mam już w plecaku. Opowiedzieli, że pracowali w Moskwie, ale tutaj jest dużo lepiej, bo mają dużo lepszego szefa, warunki pracy itd.

Podjechałem pierwsze czterdzieści kilometrów i znów łapanie stopa. Tym razem nie stałem już długo, złapał mnie Czuwasz Mikołaj, który mówił bez przerwy, ale nie wszystko byłem w stanie usłyszeć bo mówił bardzo cicho, szczególnie gdy otwierał okno, a specjalnie w związku z tym nie podnosił głosu. Troszeczkę tak jakby mu było wszystko jedno czy go słyszę czy nie. Kolejny raz podczas tej podróży spotkałem faceta, który próbuje zawiązać stosunku z dziewczyną na pieniądzach, a nie na jakichś uczuciach. Na szczęście w miarę szybko z tego smutnego tematu przeszliśmy do tematów Czuwaszskich, opowiedział mi, że Czuwasze robią świetne piwo i historia hodowana chmielu tutaj jest bardzo długa, za czasów związku sowieckiego, większość produkcji chmielu miało miejsce właśnie tutaj. Do tego wedle miejscowej tradycji wszyscy pędzili piwo w domu. Został mi przedstawiony cały proces piwa, ale chyba nie jestem w stanie jego powtórzyć. Do tego robi się tu miedawuchę, czyli słodką wódkę na miodzie. Po której względem miejscowych legend, głowa pracuje normalnie, a nogi odmawiają posłuszeństwa. I to jeszcze nie wszystko, podobno babka kumpla Mikołaja robiła miedawuchę podobną do lubczyku. Podobno wnuczek wykorzystał to, aby zaliczyć wszystkie dziewczyny na wsi. No niestety babcia nie przekazała wiedzy jak ją robić i zabrała ją ze sobą do trumny.

Dowiedziałem się również, że tutaj warto spróbować okonduwskije konfiety robione na miejscu. Mikołaj zauważył, że zaczynam zasypiać, zatrzymał się pod kafeszką i kupił mi kawę plus miejscowe pirogi. To mnie podniosło na nogach. Pogadaliśmy normalnie, aż do zjazdu na Kozmodziemiańsk. Pamiątkowe wspólne zdjęcie, następnie wyskoczyłem i szybki stop do Republiki Marii El.

Moja chęć przejechania do Maryjców narodziła się parę lat temu, kiedy obejrzałem

Tym razem trafiłem na rosyjskiego emeryta Siergieja, który słuchał The Beatles, przy czym bez wstydu się przyznał, że nie zna w ogóle angielskiego i zupełnie nie wie o czym śpiewają. Okazało się, że Siergiej sam pochodzi z Republiki Marii El. Tylko nie z tego regionu do którego wjeżdżam, czyli regionu Górnomaryjskiego, a z Łąkowych Maryjczyków czyli zza Wołgi, który jest jeszcze bardziej ciekawy od tego w którym się znajdowaliśmy. Ponieważ w tym regionie po dziś dzień żyją poganie oddający cześć świętym miejskim takim jak dęby, łąki, jeziora itd. Część z tych wierzeń zostało świetnie pokazanych w filmie Fedorczenki „Niebiańskie żony łąkowych Maryjczyków”. Padła propozycja, że mogę jechać dalej za Wołgę przepływając ją promem. Z bólem przyszło mi odmówić, bo niestety musiałem brać pod uwagę długość mojej rosyjskiej wizy.

Podjechałem pod same muzeum etnograficzne Maryjczyków pod otwartym niebom (po prostu tak nazywają się wszystkie skanseny pi rosyjsku). Od razu zrobiłem niemałe zamieszanie w muzeum. Chyba dość rzadko przyjeżdżają tutaj obcokrajowcy w celu zwiedzania muzeum. W koło mnie stały cztery młode maryjki nie mogąc się nadziwić tą sytuację. Nawet zaczęły się swaty z jedną młodą maryjką. Na szczęście nic z tego nie wyszło, chociaż cicho liczyłem na ciepły nocleg. Maryjcy są ugrofinami i należą do jednego z wielu narodów, które żyją w Rosji i należą do tej grupy, po za nimi mamy między innymi Karelów, Wepsów, Mordźwinów, Udmurow czy też Samów oraz wiele wiele innych. Już nawet nazwa stolicy republiki wskazuje na takie pochodzenie: Joszkar Ola. Uroda Maryjców także znacznie różni się od słowiańskiej. Teoretycznie wydaje się, że mają większe głowy od naszych i malutkie oczy węższe od naszych osadzone bliżej nosa i do tego skośne. Rozmawiając z Maryjkami od razu sporządziłem mini słownik, żeby robić lepsze wrażenie.

Górno Maryjski mini słownik (może rozbić się od języka Maryjców zza Wołgi):
Podejdź tutaj: toltyszki
Mów maneż
Dzień dobry pura kecza
Dziękuję Tau
Do widzenia cewerin
Przepraszam… Prostedaj
Kocham Cię Mień teniem jaraty
Na razie Ceweren
Cześć Szelia
Dobra/kwitnąca dziewczyna cewer/jarzo eder
Dobrze jarzo
Słońce ajar

Jeżeli chcielibyście posłuchać muzyki tego maleńkiego narodu polecam posłuchać zespołu szarzarlia (Шажарля) grającego na dudach.

Wróćmy do samego muzeum, jest ono maleńkie, jego ogromnym plusem jest to, że pokazuje wiele sfer życia wiejskiego jeszcze z piątku dwudziestego wieku. Niestety pogaństwo miejscowych ludności zostało pominięte, a według mnie powinno doczekać się oddzielnej ekspozycji. Mamy tutaj wiatrak, który był v wykorzystywany do robienia mąki z obracamym dachem, hutor, pasieke szopy itd. Największe wrażenie jak już w tej części podróży zrobiły na mnie nalićniki, czyli po rosyjsku rzeźby okalające okna. Także bardzo mi się spodobał hutor, gdzie wewnątrz jednego zabudowania znajdowało się wszystko czego Maryjczycy potrzebowali: stajnie, chlewy, obory, kurniki i szopy i różne takie takie.

Nadziwiony wszystkim wkoło, poszedłem do sklepu z kartami sim Swiaznoj (Связной). Na mojej karcie Beeline skończyła się kasa jeszcze tego dnia rano. I słuchając się innego bardziej doświadczonego białoruskiego podróżnika kupiłem kartę Yota, która ma Internet bez limitu i za trzydzieści złotych macie smsy bez limitu, 300 minut rozmów i jeszcze 200 rubli na nie wiem co. Jak to ja zaraz rozgadałem się ze sprzedawcami pod jak wielkim wrażeniem jestem tym miejscem. Tym, że ludzie na ulicach ludzie dalej mówią po maryjsku, czy też przez telefon oraz tym, że radzieckie budynki mają na sobie różne narodowe ornamenty. Szybko byli już moi, dogadałem się, żeby zostawić u nich plecak i polecieć na miasto. Jeszcze lepiej się jemu przyjrzeć i zgonić nad samą Wołgę. Miałem na to jedynie dwie godziny opcji z noclegiem nie było żadnej. Miałem w głowie to, żeby przyjrzeć się, gdzie mogę pójść dość na przyrodzie.

Kiedy wróciłem i odpowiedziałem o swoich planach spania nad Wołgą Dima zaproponował mi, że mogę spać u niego. Oczywiście nie odmówiłem. Poznałem jego mamę Ljubę, oraz siostrzenicę, która za cholerę nie chce się uczyć tylko ogląda bajki. Za to Ljuba i Dima uwielbiają podróże, cały czas oglądają programy podróżnicze i marzą o dalekich wojażach.

Zostało mi przydzielone wielkie łóżko chyba najbardziej wygodne miejsce na jakim przyszło mi spać podczas tej drogi.

To najdłuższy post w historii bloga. A i tak wiele pomniejszych historii przyszło mi jedynie streścić lub pominąć.

Dodaj komentarz