65. Dzień podróży (22.10)

Wstałem, wyjrzałem za okno, pogoda wyglądała naprawdę obicująco, nie było na niebie żadnego śladu po wczorajszym tajfunie. Bardzo łatwo się przyzwyczajam do łatwych rozwiązań. Zszedłem na dół zamówić coś na śniadanie przez internet, wróciłem wziąć zimny prysznic i gdy tylko spod niego wyskoczyłem czekało mnie chińskie żarełko.

Najedzony wyskoczyłem na miasto z pełnym plecakiem. Szybko poczułem, że decyzja o przejściu się do Luohu jest bardzo zła i najlepiej będzie złapać jakiś autobus w tym kieunku. Odpaliłem więc chińskiego jakdojadę.pl czyli gał de ditu (高德地图 – po tej nazwie możecie znaleźć go na sklepie google play), który wskazał mi, że mam złapać autobus 18, na który bilet kosztował około 1,20 zł. To była dla mnie pierwsza okazja na napasienie mych oczu ogromną wioską drapaczy chmur. Jest tu około 60. budynków mających więcej niż 200 metrów wysokości w tym dwa znajdują się w pierwszej dwudziestce najwyższych budynków na świecie. Całe miasto zawdzięcza swój obecny wygląd trzeciemu zjazdowi KC chińskiej partii robotniczej w 1978 r., kiedy to Shenzhen została przyznana specjalna strefa ekonomiczna w jego południowych dzielnicach na granicy z Hong Kongiem. Taki ogromny krok w stronę kapitalistyczno-komunistycznych Chin zaraz po śmierci Mao Zedonga. Chłopak pewnie się przewraca w swoim mauzoleum.

W głowie zapadła mi fraza: „nieważne jakiego koloru jest kot, ważne, aby myszy łapał” (taka dewiza chińskich komunistów, przyznacie, że są dość elastyczni). Do tgo stworzony kotek okazał się naprawdę porządnym kocurem. Dzięki specjalnemu uproszczonemu systemowi podatkowemu, większej ilości przywilejów, jak i taniej sile roboczej ściągnęło tu wielu inwestorów, a populacja zaczęła drastycznie wzrastać i tak mieszka tu teraz około 12 milionów ludzi. Rozmiar jak z Moskwy. W związku z tą specjalną strefą ogromna część rzeczy jakie kupujecie na aliexpress są wysyłane właśnie stąd.

Dojechałem do stacji Luohu zaraz przy przeogromnym markecie Luohu Commercial City, do którego przyjeżdżają Hong Kongczycy kupić tańsze chińskie produkty z kontynentu. To właśnie tu w tej dzielnicy Shenzhen działają bardzo znane u nas chińskie firmy takie jak: ZTE, TP-Link, OnePlus czy Huawei.

Nie bardzo rozumiałem jak stąd mogę się dostać do Hong Kongu, myślałem, że muszę wsiąść tutaj na stacji w Luohu w jakichś pociąg i dojechać na drugą stronę. Nic bardziej mylnego – jest tu przejście piesze na przeszklonym moście kratowym nad rzeką Sham Chun oddzielające terytorie HK od kontynentalnych Chin, ale jeszcze przed nim trzeba było dostać się na chiński punkt graniczny, co nie było takie proste, w hali dworca trzeba było się dostać na drugie piętro, a znaki nieraz wprowadzały mnie w błąd.

Granicę chińską przeszedłem bez żadnych zgrzytów. To było takie przyjemne, zajdzien i czekała mnie tylko Hong Kongska granica. Wypisałem kartę migracyjną, przeszedłem szybko przez drugą granicę, niestety nie dostając żadnej nowej pieczątki w moim paszporcie do kolekcji. Znalazłem się w Lo Wu – północnej części Hong Kongu. Wyciągnąłem miejscowe dolary, które mają wartość bardzo podobną do chińskich juanów. Obecna sytuacja HK jest bardzo ciekawa. W 1997 r. został on przekazany ChRL przez Wielką Brytanię pod warunkiem, że utrzyma on przez 50 lat ogromną autonomię: wolne wybory, media, własny system podatkowy, swoją własną walutę, paszporty i utrzyma jeszcze wiele innych mniejszych przywilejów. Aż strach sobie wyobrazić co się stanie tam w 2047 to już „tylko” 30 lat. Wskoczyłem do metra MTR. Linia prowadząca do Lo Wu jest wykorzystywana głównie przez Chińczyków podróżujących z lub na kontynent, więc jest odpowiednio droższa w porównaniu z innymi liniami. W pierwszej kolejności pojechałem do dziewczyny, która zgodziła się mnie przyjąć z couchsurfingu. Mieszka przy pięknie brzmiącej stacji metra Diamond Hill. Pokoju szukałem dzień wcześniej, tu jest tak dużo parków, że nie miałem ogromnego ciśnienia co będzie jeśli nie znajdę mieszkania. Jak się okazało moj hostka przyjmuje tylko ludzi, którzy mają podobne upodobania muzyczne i nie zwraca na resztę informacji na profilu. Mi natomiast zależało na zobaczeniu choć jednego ultra malutkiego prawdziwego Hongkongskiego mieszkania. Niestety okazało się, że jej mieszkanie nie jest już takie całkiem małe, bo ma z 30 metrów. Jane powiedziała, że jeżeli zechcę to mogę przespać u niej nawet więcej niż jedną noc, ale jutro przyjeżdża do niej dwóch couchsurferów z Danii i będzie to trochę problematyczne.

Jeszcze przed moim przyjazdem Jane poprosiła mnie, abym przywiózł jej chińskiego tytoniu do skręcania za jakieś 20 złotych. W tej cenie kupiłem jej dwie w miarę duże opakowania. Na miejscu okazało się, że jestem pierwszym jej gościem, który się na to zgodził. Byłem bardzo zdziwiony takim stanem rzeczy. Wywożenie tytoniu z Chin jest dość niebezpieczne, ponieważ ichniejsze wladze nie podpisały traktów ONZ o jakości wytwarzania wyrobów tytoniowych. Ja jako europejczyk z brzydkimi oczami zawsze mogłem powiedzieć, że skąd o tym miałem wiedzieć, jestem turystą,. Wyrzućcie to itd. Wracając do Jane, była przeszczęśliwa z taniego tytoniu. Powiedziała, że musi rzucić fajki, a ja jej na to, że od fajek wolę zielony dymek.. Popdpowiedziała mi gdzie znajdę centra handlowe z elektroniką, zebrałem się i pojechałem na zakupy.

Ogromną zaletą Hongkongu jest tutejszy system podatkowy, a prawie jego brak. Istnieją trzy podatki po 15%: dochodowy, od zysków dla przedsiębiorców i podatek za mieszkanie. Nie ma za to VATu!!! Dlatego tutaj opłaca się ogromnie kupować droższe rzeczy, bo różnica ich ceny z Polską będzie ogromna. Ja na swojej liście zakupów miałem nową kamerkę Sony, klawiaturę do pisania postów i laptopa Xiaomi. W pierwszej kolejności pojechałem do najbardziej legendarnego miejsca jeśli chodzi o elektronikę: Golden Computer Arcade. Trzy poziomy wypełnione tysiącami malutkich sklepików z elektroniką, wszystkiego można dotknąć. Różnica z Chinami jest uderzająca, każdy mówi po angielsku i może Wam pomóc. Niestety nigdzie nie było laptopu, którego szukałem, to samo z kamerką, ale za to znalazłem klawiaturę. Kosztowała około 80 złoych. W tym labiryncie bardzo łatwo się zgubić, po jakiejś pół godzinie w jakimś zupełnie innym miejscu znalazłem inną klawiaturkę, która wydała mi się dużo bardziej wygodna, mniejsza, lżejsza, poręczniejsza i przy tym wszystkim tańsza o 20 złotych. Tak więc utworzyłem w głowie quest, aby zwrócić „starą” klawiaturę. odtworzyłem sobie w głowie trasę do tamtego sklepiku i poszedłem po nitce do kłębka.

O dziwo facet zgodził się na przyjęcie zwrotu, później Jane bardzo dziwiła się, że mi się to udało, podobno tutaj ludzie są dość niechętni do przyjmowania zwrotów. Prawdopodonie byłem bardzo przekonywujący. Wróciłem, aby kupić klawiaturkę w drugim sklepiku. Po udanym zakupie, przeznaczyłem sobie jeszcze godzinę na zgubienie się w tym markecie. Ten market to coś takiego jakbyśmy z działów elektryczno/elektronicznych na allegro przenieśli wsystko do analogowego sklepu. To jest po rostu niesamowite!!! Możecie wszystko zobaczyć na wlasne oczy, wszystkiego potrogać itd.

Moje błądzenie okazało się bezskuteczne więc pojechałem na stację Mongkok wokół której jest wiele markowych sklepów, kiedy już ochłonąłem z pierwszego wrażenia z tysięcy ogromnych sklepów z elektroniką zacząłem szukać w mapach Google’a sklepu Sony. Akurt okazało się, że jest on ode mnie oddalony o jakieś 500 metrów. Szybko tam podskoczyłem, żeby zobaczyć czy moje cudo już tam jest. I było! Gadka z gościem, prośba o to, żeby dał mi titirifi, żeby potwierdzić polską cenę i byłem pewny, że kupuję. Oszczędziłem na tym zakupie jak się później okazało około 600 złotych (równowartość VATu, którego nie mają). Jednak na ten moment tego produktu nie było jeszcze oficjalnie w Polsce, dostałem turystyczną gwarancję, najbliżej Polski moę jej użyć w Niemczech. Takie już są minusy kupowania tego typu elektroniki w HK.

Wyszedłem przebiedny i przeszczęśliwy, poszukałem na mapach oficjalnego sklepu Xiaomi. O dziwo mają tylko jedną placówkę w HK i była ona już zamknięta – chińskie produkty nie cieszą się wielką popularnością tu na wyspach. Kojarzą się z tandetą jak jeszcze u nas parę lat temu, ludzie nie dowierzali mi gdy mówiłem, że Xiaomi może robić towary dobrej jakości. Dobry to może być Apple, a nie jakiś sit chiński. Ciekawe, ciekawe… Na miłe zakończenie dnia pojechałem na Tsim Sha Tsui, aby popodziwiać panoramę hongkongskich wieżowców.

Zmęczony i szczęśliwy wróciłem na moje diamentowe wzgórze. Jane wysłuchawszy moich opowieści zapytała czy nadal mam ochotę na zapalenie blanta (tak w nawiązaniu do wcześniejszej rozmowy). Zjaraliśmy się rozmawiając o muzyce rockowej z lat 60. Nawet nie pamiętam o której poszliśmy spać, ale musiało być już bardzo późno.

Dodaj komentarz