52. Dzień podróży (9.10)

W nocy nie dawał nam spać strażnik oceniający komunistyczny park, ale i tak się wyspaliśmy dobrze, pogoda jak najbardziej dopisała, spaliśmy na ławkach i było na tyle ciepło, że nie obudziłem się w nocy ani razu. Skończyły mi się pieniądze więc w pierwszej kolejności dowiedziałem się gdzie jest bankomat i poszedłem do niego. W środku okazało się, że nie obsługuje on Mastercard. Zapytałem jak się później okazało dyrektora oddziału, gdzie znajdę bankomat z Mastercard. Łamanym angielskim wyjaśnił mnie gdzie znajdę odpowiedni bankomat, a za chwilę miałem sesję z całym personelem banku, któremu było bardzo przykro, że nie obsługują mojej karty i za to mnie przepraszali. Ach jacy Ci ludzie są kochani!

Wziąłem kasę z konta, poszliśmy z powrotem w kierunku kwatery Mao. Śniadanio-obiad i już byliśmy gotowi do drogi. Jeszcze chwila na Wikipedię i Wikivoyage, żeby zrozumieć znaczenie tego miejsca. Ok, wszystko jasne, ale co robią za oknem dzieci w mundurkach niosące czerwone flagi. Oho! Zawierucha, to coś dla nas, lecimy za nimi.

Wszystkie dzieci uśmiechają się do nas, krzyczą hello. A my patrzymy na nie ze zdumieniem. Przeszło parę grup, prawdopodobnie będących klasami. I przystaneła kolejna grupa. Nauczyciel pyta się czy możemy zrobić wspólne zdjęcia, oczywiście się zgadzamy. I zaczyna się historia gwiazd rocka, które są wprost roszarpywane, żeby tylko zdobyć wspólne zdjęcia, dzieci zadają pytania, których nauczyły się w szkole. Często słyszę, że jestem handsome, widać to w chińskich podręcznikach do angielskiego bardzo popularne słowo. Johnny pobiegł ponieść komunistyczną flagę, ja nie chciałem jej noc ze względu na to ilu chińczyków zginęło w związku z rewolucją kulturową i w czasie przeróżnych represji. Jednak nie było to miejsce dobre na wyjaśnienia moich pobudek. Po kilkunastu minutach trafiliśmy na lokalną telewizję robiącą materiał na temat ogromnej wycieczki po świętych komunistycznych miejscach. I od razu staliśmy się świetnym materiałem do udzielenia wywiadu. Angielski Nikity jest bardzo słaby więc uciekł on z dziećmi do przodu, a ja udzieliłem, krótkiego wywiadu unikając odpowiedzi co myślę o partii komunistycznej i rewolucji w Chinach jak i o długim marszu. Powiedziałem, że kultywowanie uczuć patriotycznych u dzieci to świetna sprawa i przeszedłem do zachwytów jakie one są wspaniałe. I jak mi jest miło jako cudzoziemcowi, że zostałem tak przepięknie przyjęty.

Zatrzymaliśmy się pod kwaterą Mao, był to świetny moment na zapoznanie się z nauczycielami, którzy byli super wyluzowani, nie był to dla nich drętwy przemarsz pionierów i okciabrskich riebionkaw, a przemarsz dzieci rozpieranych przez ich energię, która nie była tłumiona patetycznymi hasłami, że macie być cicho, bo tu wielcy ojcowie założyciele walczyli o wolne demokratyczne Chiny, nic z tych rzeczy. Tym bardziej zachęcali nas do robienia wspólnych zdjęć z dzieciakami, Dyzio rozmawiania z nimi po angielsku etc. Chociaż do tego nie trzeba było nas specjalnie zachęcać. Tylko dyrektor szkoły był poranny m poważny na wystąpieniach i wygłaszał wielke podniosłe mowy i próbował trzymać dzieciaki w ryzach w czasie nich. Nie zapomnę momentu, gdy w czasie przemówienia powiedział, że nauczyciele mają być wzorcem zachowania dla dzieci. Palący nauczyciele w tym momencie parsknęli śmiechem, ale w taki sposób, aby przełożony nie zauważył tego.

Dzieci śpiewały różne patriotyczne pieśni, ale ich uwaga była cały czas skupiona na nas, machały do nas co chwila. Uśmiechały się i przywoływały do siebie, żeby zrobić wspólne nielegalne zdjęcia. Wręczały nam malutkie prezenty w postaci chipsów, czy lusterka o jakie robiłem konkurs. Poszliśmy dalej, tym razem pod operę, odbyły się tu przeróżne przedstawienia recytacja wierszy, tańce itd. Przed nie małą publiką, samych szkolników było tu z tysiąc. W tym czasie siadł obok mnie dyrektor szkoły na ziemi, nie mówił po angielsku jednak wymownie uśmiechnął się do mnie dając do zrozumienia, że jest wdzięczny, że mamy taki świetny kontakt z jego podopiecznymi i poczęstował mnie papierosem. Wprost nie wypadało odmówić. Dzieci były porażone tą ludzką twarzą dyrektora, robiły nam zdjęcia z ukrycia, małe paparazzi już w takim wieku! Tym bardziej zrozumiałem, że naprawde wszyscy się cieszą, że w nudnych obchodach uczestniczą cudzoziemcy ożywiający atmosferę.

Życzyłbym sobie, abyśmy właśnie w taki sposób witali obcokrajowców w naszym kraju, tym bardziej na dzień niepodległości czyli 11ego listopada. Zamiast siać tą chorą nienawiść do innych nacji. Notabene całą tą sytuacja pokazuje, że Chiny powoli dryfują w stronę złagodzenia i.liberalizacji polityki. Nikt nie boi się, że podczas obchodów Europejczycy narobią im kłopotów, nikt ich nie śledzi przy tym, a przy okazji po dzieciach widać, że kochają zachodnią kulturę. Myślę, że to świetna odznaka zmian zachodzących powoli w Chinach, które powoli łagodzą swą politykę.

Nasza grupa poszła dalej, a my zrobiliśmy przerwę na toaletę, myśląc, że zgubić taką wycieczkę nie będzie prosto. Nic bardziej mylnego. Wyszliśmy na ulicę w kierunku w którym szli, a tu pusto na horyzoncie, po drodze zaczęliśmy się pytać ludzi o wycieczkę, oczywiście nikt nic nie wie. Do tego ludzie dają sprzeczne informacje, jak to w Chinach… Gdy nie wiesz, nie wiesz, nie rozumiesz to spokojnie możesz kłamać (sic!).

W tym czasie odezwał się do mnie Shi Hao, który wczoraj zabrał nas do Yan’anu. Zaproponował, że możemy się spotkać, a ja nie jestem z osób, które odpuszczają takie okazje. Piszesz chińskiego mesendżera wysłałem naszą lokalizację i po piętnastu minutach się pojawił zabrał nas na obiad, następnie do swojego brata i wywiózł nas do bramek na autostradzie. Zignorowaliśmy sprzeciwy pracowników i trafiliśmy na autostradę. Najpierw złapaliśmy chińczyka jaki podebrał nas do zjazdu na Ganquan, a następnie po dojściu do kolejnego rozwidlenia złapaliśmy lawete, która zabrała nas na kolejne 100 kilometrów do przodu. Jechaliśmy że świetnymi chińczykami, miejsca było na trzy osoby, nasze plecaki poszły do auta na lawecie, a my w czwórkę zajadając nasiona słonecznika (zupełnie jak w Rosji!) próbowaliśmy się dogadać co nie było proste, jednak mowa ciała tym razem wygrała i sukcesy były przednie. Gdy wyszliśmy było już ciemno, ale miejsce w którym spaliśmy było oświetlone przez znajdujący się blisko market. Spróbowaliśmy przez pił godziny coś jeszcze złapać, ale efekty były mizerne, dlatego też zdecydowaliśmy się spać przy samej autostradzie. Takie miejsca są świetne ze względu na to, że prawdopodobieństwo, że jakiś człowiek pojawi się w nocy jest praktycznie zerowe, a po drugie trawa jest skoszona i wygodna do obozowania.

Dodaj komentarz