53. Dzień podróży (10.10)

Przywitała nas silna rosa, wszystko było mokre, oznaczało to dla nas tyle, że nie ruszymy się stąd póki nie wyschniemy, zeszło się do 11:00. Podeszliśmy do wyjazdu z drogi i zobaczyliśmy, że rosną tu jabłonie z ogromnymi chińskimi jabłkami, nazrywaliśmy ich chyba na trzy dni. Były one ogromne jak państwo środka.

Najedzeni wróciliśmy na trasę łapać stopa, po około pół godzinie zabrał nas tir. Pierwszy tir w Chinach, a kaliskiej, że to tutaj niemożliwe, nie mogliśmy się dogadać i kierowca nie mógł pojąć, że go naprawdę nie rozumiemy. Zrobiliśmy więc grę słowo za słowo, on mówi baśń coś po chińsku, Nikita odpowiada po rosyjsku, a ja po polsku. Po około pół godzinie kierowca chyba zrozumiał, że naprawdę go nie rozumiemy i przestał opowiadać baśń historie swojego życia. Gdyby rozumiał, jak działa tłumacz pewnie byśmy się dogadali bez takich głupich zabiegów, ale żadne tłumaczenie było dla niego bezsensowne… Mieliśmy kupę szczęścia, że akurat w tym mIejscu złapaliśmy takiego stopa, mieliśmy dzięki temu przepiękne widoki z bardzo wysokiego wiaduktu nad dolinami rzek Luo He i Hulu He.

Zostało nam jeszcze tylko 60 kilometrów do historycznej stolicy Chin, ale praktycznie rozładowały się nam akumulatory, zauważyliśmy, że za dwa kilometry mamy zjazd z restauracją, poszliśmy więc przed siebie napotykając chińskie figi. Dopchaliśmy więc jeszcze bardziej nasze plecaki i lekko najedzeni dotarliśmy do stacji, tu standardowa zupa, godzina czekania na baterie i do przodu. Złapaliśmy mini ciężarówkę, w której mogły oficjalnie siedzieć tylko dwie osoby, ja siadłem na pakę, a Nikita z przodu. Skubany zamiast rozmawiać zasnął jak dziecko, gdy dojeżdżaliśmy do naszego celu ciężko mi było jego obudzić. Mieliśmy wręcz krzyczeć na c kierowcę, aby nie zabrał nas w pierwszej kolejności do miasta.

Naszym celem był grobowiec chińskiego imperatora z II wieku przed naszą erą Jingdi. Według Lonely Planet, jest to najciekawszy grobowiec z wielu w około Xi’anu. Jeśli to prawda to nie polecam tracić kasy i pieniędzy na jeżdżenie do nich. O samym grobowcu nie zamierzam pisać wszystko jest w Internecie, możecie szukać pod hasłem Hanyangling.

Pod konIec zwiedzania miałem dziwną akcję, przyszły babki i mówią, że mam widać inną ścieżką,
– Come on jak wchodziłem to nie powiedzieliście mi, że zaraz trzeba będzie wychodzić! Chciałyście mnie wyrolować to teraz poczekacie wyjdę normalną trasą.
Taka rozmowa trwała około 15 minut. Wyszedłem i ku swojemu zdziwieniu okazało się, że nikt mnie nie chciał oszukać, że byłem de facto na końcu ekspozycji i one chciały bym wyszedł wcześniej. Żeby same wcześniej skończyć. Taka mi nauczka…

Wyszliśmy i czekał na nas ostatni autobus duo miasta, w czasie gdy byłem w muzeum Johny poznał jakiegoś dziwnego typka, gdy już prawie płaciłem za bilet na autobus (około złoty dwadzieścia). Ten koleś zawołał nas, że nas weźmie wyszliśmy i udał, że nic nie rozumie, w tum czasie autobus odjechał. A gość krzyknął sobie 100¥ za przejazd do centrum (około 60 zlotych). Posłaliśmy go równie zgodnie na ch**. TotalnIe wkurzeni zaczęliśmy wracać na trasę. Było to związane jeszcze z tym, że za chwilę miało zajść słońce i nasze szanse na stopa były niewielkie, do centrum było co najmniej 30 kilometrów. W desperacji zaczęliśmy łapać po kolei wszystkie auta. I o dziwo trzecie z nich się zatrzymało. Co więcej gość zadzwonił do koleżanki mówiącej po rosyjsku, której Nikita wszystko objaśnił. Tak więc toyotą dojechaliśmy do stacji metra i nasz kierowca na rondzie zawrócił. Rozumiejąc co się dzieje poprosiliśmy, aby czym prędzej się zatrzymał u nas wypuścił. Na szczęście tym razem byliśmy skuteczni. Mieliśmy jeszcze dwie godziny czasu do momentu w którym spotykamy się z naszym hostem. Pochodziliśmy więc po centrum i zjedliśmy. Tu znów czekało nas świetne przyjęcie, zostaliśmy poczęstowani chińskim piwem i pogadaliśmy z młodymi chińczykami w barze.

Następnie przyjechaliśmy do naszego hosta. Tu miałem pierwszy raz sporą nieprzyjemność związaną z zachowaniem Johny’ego. Okazało się, że ogolił się golarką naszego gospodarza i zostawił po sobie syf w łazience. Opieprzyłem go, ale nie zrobili top dużego wrażenia na nim. Twierdził, że w Rosji to normalne (sic!). Na koniec przeprosił gospodarza z tą głupią śpiewką. W takich nieprzyjemnych okolicznościach przyszło mi siać tu pierwszą noc. Choć gospodarz był świetny, spóźniłem się dzień z przyjazdem i po drugie poprosiłem o zostanie o dzień dłużej. Oczywiście się zgodził!

Dodaj komentarz