28. Dzień podróży (15.09)

Od razu powiem, że był to dzień w stylu historia drogi. Więc jeśli nie lubicie słuchać jak ktoś stopował możecie pominąć ten post.

Wstałem z samego rana, umyłem się w pobliskiej rzeczce i wróciłem na przystanek z którego odjeżdżały wszystkie ciężarówki. Na początek poszedłem popytać się wszystkich dalnobojśikow czy mnie nie zabiorą do Irkucka. Niestety nikt specjalnie nie chciał mnie ze sobą zabrać. Najważniejsze w takich momentach wyluzować się i nie przejmować, życzyć wszystkim spokojnej i szczęśliwej drogi (sciasliwej puci wam i wsiewo haroszewa). Uznałem, że nie bez przyczyny mnie nie biorą i poszedłem pojeść w związku z powyższym. W restauracji wziąłem plow (tatarskie jedzenie z ryżem, warzywami i mięsem) oraz jakiś pirożek na ciepło z kawą z mlekiem. Najedzony już wyskoczyłem popytać się reszty kierowców, którzy się przebudzili, czy mnie nie wezmą. I znów klapa. Przyszło stopić na drodze.

Po około pół godziny zatrzymała się Olga, prawniczka z Krasnojarska. Na początek pomyślałem, że ona nie zatrzymuje się w związku ze mną, bo w Rosji samotnie jadące kobiety zazwyczaj się nie zatrzymują. A jednak myliłem się, Olga kazała wrzucić mi plecak do bagażnika i zabrała mnie około 40 kilometrów pod zjazd na Ujar. Była to miła zadbana kobieta. Opowiedziała mi historię swojej córki, która dwa lata temu nie dostała wizy kulturalnej na warszawski festiwal piosenki cerkiewnej. Miało to miejsce w momencie wprowadzania sankcji dla Rosji, jednak co mają do tego małe dzieci, które długo specjalnie uczyły się pieśni po polsku. Co one mogą mieć wspólnego z polityką? Jeśli cała historia jest prawdziwa, to przyznam, że jest mi wstyd za polski oddział konsularny w Irkucku (bo tam też załatwiali wszystkie formalności). A wcześniej dzieci jeździły bez problemu. Olga dała mi swoją wizytówkę i powiedziała, zsrr jeśli będę jeszcze kiedykolwiek w Krasnojarsku to żebym do niej dzwonił i ona z przyjemnością mi pomoże.

Wyskoczyłem przed Ujarem i zacząłem dalej złapać kolejną okazję, byle czym bliżej do Irkucka. Tym razem zatrzymał się jacyś ochroniarze. Rozmawialiśmy jedyny raz kiedy wyjaśniałem im, że każdy kilometr po trasie to będzie dla mnie zbawienie. Później wszedłem do środka i próbowałem zagaić jakąś rozmowę, ale zupełnie nie chciało im się rozmawiać. Nawet między sobą nie rozmawiali. Dowiedziałem się jedynie, że latają tutaj helikoptery nie z powodu pożarów tajgi, które już miałem okazję oglądać, a latają ze specjalnym sprzętem i sprawdzają, czy rury z gazem są szczelne. Resztę czasu przeznaczyłem na pisanie kolejnego posta. Tak też przejechałem kolejne 50 kilometrów.

Pod wioską o nazwie Borodino. Taka sama jak nazwa wioski pod Moskwą w której Napoleon dostał bęcki po raz pierwszy w historii. Swoją drogą słyszałem kiedyś taką historię, że Napoleon spał bardzo mało, cztery godziny snu mu zupełnie wystarczały. Przed tą bitwą poszedł spać, bo zupełnie się nie spodziewał, że wtedy dojdzie do bitwy, kiedy się zaczęła, dowódcy uznali, że sobie poradzą bez niego. I oczywiście się pomylili, kiedy Napoleon się obudził bitwa była przegrana i trzeba było brać nogi za pas. Taka ironia losu. Opowiadam to z głowy czyli z niczego, jeśli się mylę proszę poprawcie mnie w komentarzach.

Znów nie przyszło długo mi stać, tym razem zabrał mnie praktycznie Polak Sania Polanin. Okazało się, że jego dziadek był Polakiem, ale czasy były takie, że lepiej było się do tego nie przyznawać i nigdzie w dokumentach się do tego nie przyznawał, a był zapewne zesłany na Sybir w latach trzydziestych z terenów Białorusi. Stąd też takie, a nie inne nazwisko, za to nazwisko Polanin przyjęło się dlatego, że pochodził ob z Polski i miejscowi o tym wiedzieli. Żyjąc tu na Syberii nie było już tak ogromnego strachu się do tego przyznawać. Niestety wszystkie dokumenty zostały zniszczone i teraz ciężko dowieźć jego b polskie korzenie. To częsty problem w Rosji. Jeśli byłoby to takie proste jedna dziesiąta Rosjan miałaby kartę Polaka. Z dalszej rozmowy wyszło, że Sania jest pilotem Aeraflotu i latał po całym świecie, ale niestety do Polski nigdy nie zalatywał, bo połączenia polsko-rosyjskie są głównie obsługiwane przez Lot. Obie firmy należą do grupy Star Aliance i kupując bilety na stronie Aeraflotu dostajemy bilety z logotypem Aeraflotu, a lecimy polskim lotem. Wymieniliśmy się kontaktami, że jeżeli Sania jednak przyleci do Warszawy to się spotkamy i pokaże mu stolicę. Lata on już dostatecznie długo, 16 lat i ma przelatane ponad 16 tysięcy godzin, lata na Boeingach. W ubiegłym roku miał wylew i przez to miał roczną przerwę, ale już za miesiąc zacznie znów latać. Bardzo żałuję teraz, że nie spytałem, czy jest możliwy samolotostop na samolotach aeroflotu, dawniej w Rosji takie rzeczy się zdarzały.

Sania jechał do swoich rodziców na północ od Kańska jeszcze 400 kilometrów. Nawet nie chcę sobie wyobrażać jak tam wyglądają drogi albo jak nie wyglądają. Na swoją trasę miał on zjazd jeszcze przed Kańskiem, ale specjalnie wywiózł mnie za miasto, aby łatwiej mi było złapać coś dalej. Sam Kańsk był miastem zamkniętym, znajdowała się w nim ogromna baza wojskowa. Tutaj mieściły się rakiety atomowe czekające w latach zimnej wojny na rozkaz do wystrzelenia. Dziś rakiet już tu nie ma. Są one montowane na wielkich wozach mobilnych, aby łatwo było je przewozić i stoją gdzieś w tajdze prawdopodobnie. Jednak jadąc do samego Kańska drogą federalną od zachodu nadal możemy tu zobaczyć aerodrom przed miastem po prawej stronie i parę migów stojących pod gołym niebem.

Tak i dojechałem za Kańsk, skończyła mi się woda i jedzenie, więc dostałem nowy zapas wałówki i tutaj przyszło mi postać już około dwie/trzy godziny póki nie zabrał mnie Dima z Iljańska (nazwa miasta od imienia towarzysza Lenina), który podebrał mnie na kolejne 20 kilometrów. Opowiadał mi jak chodzi tu znaleźć pracę, jak miał problemy z alkoholem i że niespecjalnie chce mu się wyjeżdżać stąd do Moskwy, bo tutaj ma rodzinę i przyjaciół.

Tutaj na odwrót. Pkazję złapałem dość szybko, zdążyłem porozmawiać chwilę z ludźmi sprzątającymi drogę. Jak się okazało robią to raz na rok, żeby komisja sprawdzająca czystość dróg nie przyczepiła się, że źle pracują. Ot taka rosyjską mentalność. Tym razem podebrał mnie Tadżyk Roma, który mieszka w a Krasnojarsku już 12 lat i bardzo mu się v tu podoba, chociaż życie też nie jest łatwe. Jechaliśmy żyguli pełnym arbuzow. Plecak ledwo zmieścił mi się na kolana. Roma wyjaśnił, że zawsze zabiera ludzi i już nie raz jechał w dziwnych pozycjach z arbuzami. Myślałem, że jest tu ledwo miejsca dla jednego pasażera, av on twierdził, że bw takich v warunkach przewiózł kiedyś dwóch podróżników. Przejechaliśmy razem kolejne 30 kilometrów i dojechaliśmy do miasta Niżny Ingasz. Stąd musiałem przejść około 3-5 km za miasto skąd miałbym dobrą miejscówkę do stopowania.

Hack Life:
Idąc na spot do stopowania idźcie wzdłuż ulicy z wyciągniętą ręką. Zawsze zwiększacie sobie szansę, że złapiecie coś wcześniej niż po dojściu na tą miejscówkę.

Zza Ingusza zabrało mnie małżeństwo Nastia i Siergiej, którzy jechali do swoich rodziców na wieś. Siergiej jest kolejarzem i opowiadał mi o historii kolei w Rosji, jaką ceną łagrów została wybudowana, że na Syberii przez tyle wieków zsyłek nie ma już czystych nacji i wszystko się wymieszało. Zabrali mnie nawet dalej niż zamierzali, nadrabiając tak, aby podwieźć mnie pod jakąś kafeszkę v na b której będą zatrzymywać się tiry. I wypuścili mnie przed kafesską o wdzięcznej nazwie wielbłąd. Problem taki, że była c ona całkowicie zamknięta od jakiegoś czasu. Spytałem się znów kierowców ob pomoc, ale znów nikt nie kwapił się do pomocy. Ostatnim stopem przejechałem około sześćdziesięciu kilometrów i znów o kawałek zbliżyłem się do celu.trzeba było łapać dalej.

Tym razem podebrał mnie Aleksiej, który podwiózł mnie do v kolejnej restauracji w której b można v było już zjeść. Co ciekawe skończyły się tam ziemniaki, babka na kasie była bardzo nieprzyjemna więc pozwoliliśmy sobie z niej pożartować. Niby przez cały dzień sporo przejechałem, bo było to-prawie 300 kilometrów, ale nie byłem i tak zadowolony, bo cała trasa Krasnojarsk – Irkuck to 1000 kilometrów w tym tempie przyszłoby mi jechać dwa i pół dnia. Była godzina 19. iv nie c liczyłem mocno, że ktoś mnie podbierze, ale cóż postać nikt nie broni. Po pół godziny zatrzymało się duże auto terenowe Nissan. Pomyślałem, to chociaż kolejne 50 kilometrów zrobię. Zaglądam przez okno i mówię, że każdy kilometr po tej trasie mi pasuje, na co kierowca mnie pyta, dokąd dokładnie jadę. Na co odpowiadam zgodnie z prawdą, że do Irkucka, a on na to, że też tam jedzie, żebym wrzucił plecak do bagażnika i jechał z nim. To dopiero nazywa się szczęście. Byłem b świadomy, że trasa zajmie całą noc, ale to pikuś przy tym, czego obawiałem się jeszcze przed chwilą. Mój kierowca miał na imię Sasza i był dyrektorem budowlanym. Tego dnia przyszło mu zrobić 2500 kilometrów, żeby zobaczyć jak prace posuwają się na trzech budowach. Zajechaliśmy jeszcze na trzecią z nich zjeżdżając z trasy federalnej. Co ciekawe już po paru kilometrach zakończył się asfalt. Na miejscu spotkaliśmy mera wioski, który pokazał nam drogę do budowanego budynku straży pożarnej. W czasie gdy oni oglądali budynek ja zacząłem robić fotki jak wszystko wygląda w koło. Później odwieźliśmy mera, który kiedy poznał moje plany, zaczął mi życzyć wszystkiego najlepszego w drodze. Pojechaliśmy dalej. Porozmawialiśmy jeszcze o pracowitości różnych narodów i po raz kolejny usłyszałem, że problem jest tylko z samymi ruskimi, którzy są cwaniakami i najlepiej zarabialiby kasę noc nie robiąc. Usłyszałem wiele historii potwierdzające te słowa, ale tutaj nie będę ich pożyczać. Emigranci z południa różnią się diametralnie, robią naprawdę kawał dobrej roboty i do tego nie chleją. Po drodze zajechaliśmy coś zjeść, pooglądaliśmy wiadomości wg których mówiono, że w końcu zaczną w Rosji sprawdzać, czy kierowcy nie v jeżdżą ponad normę. Oj jak się atmosfera wzburzyła podczas tego niusa dnia w kafeszce byli prawie sami tirowcy. Zjedliśmy i pojechaliśmy dalej kontynuując rozmowy o Rosji, a kiedy byliśmy już padnięci zatrzymaliśmy się na parkingu pospać parę godzin przed dalszą trasą…

Dodaj komentarz