23. Dzień podróży (10.09)

Wstałem z rana, zrobiłem sobie kawę żeby się obudzić, do tego poszła białoruska tuszonka (konserwa). Prysznic i poszedłem na miasto do muzeum sztuki w Permie. Dzień wcześniej nie zrozumiałem się z Anią i pomyślałem, że tutaj będą się znajdowały dzieła sztuki Nieńców i Chantów (koczownicze ludy żyjące na północy Rosji) związane z ich religijnymi pogańskimi wierzeniami. Było to logiczne bo w kraju permskim, żyli wcześniej komi chantowie (oczywiście na północy tego okręgu).

W tym momencie warto opowiedzieć czym różnią się od siebie nazwy „województw” w Rosji:
1. Okręg (область) określa terytorium podlegające bezpośrednio pod centralną władzę Federacji Rosyjskiej.
2. Kraj to terytorium tak samo podlegające władzy centralnej, ale różni się tym, że posiada wewnątrz siebie autonomne okręgi lub rejony.
3. Republika, autonomiczna część Rosji posiadająca swoje władze lokalne, tzn. dumę i prezydenta. Najbardziej chyba znaną republiką jest Czeczenia z prezydentem Ramzanem Kadyrowem.

Niestety zawiodłem się widząc, że na trzecim piętrze były „tylko” średniowieczne rzeźby prawosławne pochodzące z tych terenów. Tak naprawdę to były przepiękne prace posiadające pełnię znaków potwierdzających, że były zrobione w średniowieczu (np. brak zachowania proporcji, depresyjnie wyglądający monachowie itd.). Samo miejsce w którym jest umieszczone muzeum jest bardzo ciekawe, znajduje się bowiem w budynku dawnego Soboru prawosławnego, który został odebrany zaraz po rewolucji październikowej. I od tego momentu mieści się tutaj to muzeum. Dzięki temu jako w jednym z niewielu miejsc w Rosji możemy wyobrazić sobie jak mogły wyglądać muzea ateizmu i jak dobrze posłużyły do zachowania części dorobku chrześcijaństwa na terenie Rosji. Warto przystanąć i popatrzeć się na zachowany do naszych czasów ikonostas, który nierestaurowany wydatnie pokazuje ducha tamtych czasów. Co ciekawe w tym muzeum w ciągu tygodnia normalnie odbywają się zajęcia i można podpatrzeć jak studenci zdobywają wiedzę i ćwiczą swój warsztat.

Wyszedłem z budynku i za parę minut przyszła Ania. W ogóle ona i jej rodzice są informatykami nawet jej syn Jan uczy się na informatyce w Japonii. Do tego ma długie włosy i wszyscy w rodzinie przezywają go świnia. Pojechaliśmy prospektem komsomolskim, który wcześniej nosił imię Stalina, ale za ocieplenia chruszczowskiego zmienił swe imię. Przejechaliśmy obok wieży śmierci, która jest częścią budynku należącego obecnie do KGB, a wcześniej do NKWD. Stąd też nazwanie, w mieście chodzi legenda, że w tym miejscu dokonywano kaźni. Wszystko brzmi ciekawie, ale jest jeden problem, budynek ten wybudowano w latach pięćdziesiątych, kiedy już masowych kaźni nie dokonywano, a wcześniej w tym miejscu nic nie było. NKWD mieściło się wtedy w zupełnie innym mIejscu.

Pojechaliśmy odebrać córkę Ani, Janę ze szkoły, to malutka rezolutna dziewczynka, która jest mega inteligentna. Następnie wzięliśmy i podwieźliśmy Jana na zajęcia tańca. Ania zabrała mnie w część miasta, która posiada ostatki historycznej zabudowy Permu. Przy okazji opowiedziała mi historię, byłego mera miasta, który kiedyś pojechał na zachód i Europy i trafił do miasta w którym większość mieszkańców, żyje z turystyki i festiwalów trwających cały rok. Oczywiście pomyślał, że czym Perm jest gorszy od krajów zachodniej Europy i zaczął organizować festiwale jeden za drugim. Niestety biedak nie wziął pod uwagę, że dostać się tutaj jest mega drogo, że to nie „Europa”. I oczywiście zyski z festiwali były mikre (lekko rzecz ujmując). Do tego zdecydował, że miasto powinno mieć więcej przestrzeni handlowej i w miejscu historycznych drewnianych chaty powstały galerie. Na szczęście nie ma go u władzy od ostatnich wyborów. Tak więc zobaczyłem piękne ostatki permskiej zabudowy i pojechaliśmy do otwartego muzeum pokazującego wyroby miejscowego zakładu zbrojeniowego. Były tu różnego rodzaju chałbice, samochody opancerzone z rakietami i co najważniejsze rakiety. To tutaj były produkowane (nikt nie mówi, że nie są) rakiety atomowe w ZSRRw czasach zimnej wojny.

Kolejnym punktem naszej wyprawy było miejsce związane z moim ulubionym współczesnym filmem rosyjskim „Geograf przepił globus”.

To w tym mieście nad rzeką Kamą toczy się akcja tego filmu. Film został nagrany na podstawie książki Iwanowa o tym samym tytule. Film dwa podstawowe mankamenty, cała historia z książki odbywała się w latach dziewięćdziesiątych, bardzo niespokojnych w Rosji, gdzie do rabunków dochodziło w biały dzień, a ludzie zagubieni po zmianie ustroju zupełnie sobie nie radzili w bandyckiej kapitalistycznej Rosji. Ponadto główny bohater w książce miał 25 lat, a nie 50. Co też stawia znaki zapytania do fabuły. Mimo tych niedostatków uważam, że mimo tych niedostatków, gdy obejrzycie ten film myśląc, że jest on nagrany o latach dziewięćdziesiątych, zrozumiecie trochę lepiej jak zmiana ustroju była złożonym problemem dla zwykłych ludzi.

Wróćmy jednak do miejsca. W pierwszych scenach filmu widzimy napis „szczęście za górami” (счастье за горами). Główny bohater pochodzi do kiosku bierze papierosy i się odwraca. W tym momencie odjeżdża wąska japońska ciężarówka odsłaniając słowo „nie”. Czyli „szczęście nie za górami” (счастье не за горами). Całość wygląda dość śmiesznie, ale o co tu tak naprawdę chodzi? Główny bohater zastanawia się, czy nie wyjechać gdzieś szukać pracy, jednak widząc ten napis decyduje się zostać w Permie i tam szukać pracy. Teraz wróćmy do gór. Jakie tu blisko mamy góry? Ural, aha! A co za Uralem jest? Jekaterynburg. Bomba. O to chodzi! Perm mimo, że ma ponad milion mieszkańców nie dostał metra mimo, że było mu obiecane, w zamian dostał je Czelabińsk. Rywalizacja pomiędzy Permem i Jekaterynburgiem trwa od dawna, na przemiennie jedno miasto znajdowało się nad drugim i na odwrót. Ostatnimi latami wielu mieszkańców Permu wyjeżdżało właśnie do Jekaterynburga tam szukać pracy. Ta instalacja artystyczna to jedna z rzeczy zrobionych na przedostatniego mera miasta i w tym wypadku dzięki mu za tak świetny pomysł.

Pojeździliśmy jeszcze po mieście, ale trzeba było już wracać. Ania z rodziną zbierała się na daczę, ja zdecydowałem się, że po raz pierwszy w tej podróży przyjadę się plackartą (ekonomiczna wersja naszych kuszetek). Ania kupiła mi bilet swoją kartą (bo moja niedziałała) i dogadaliśmy się, że jeszcze pochodzę po mieście, a później jak wrócę to wrzucę klucze i pieniądze przez uchylone okno, które i tak jest za kratami.

Przejdę od razu do tego jak dostałem się do pociągu. Kupując bilet elektroniczny w Rosji myślicie zwracać uwagę czy jest do niego v rezerwacja elektroniczna, zazwyczaj występuje ona jedynie na pierwszej stacji na drodze pociągu. Wtedy to też prowadnicy (osoba doglądająca wagon) dostaje listę nazwisk osób wsiadających na danych stacjach. I wszystkie osoby nie będące na tej liście muszą koniecznie mieć wydrukowany bilet i tu nie przejdzie bilet elektroniczny. Jeżeli nie macie możliwości wydrukować biletu to nic złego. Możecie zrobić to na dworcu, służą do tego automaty rżd ржд. Trzeba wybrać na początek opcję z drukowaniem biletu, a następnie przepisać wszystkie dane z biletu. Nie zapomnijcie wybrać opcji zagraniczny dokument przy bilecie. Kiedy już wszystko wklepiecie, bywa, że niektóre ekrany nutę działają w pełni i wg Polskę roboty okaże się, że nie da się wcisnąć numeru 6 i będziecie zmuszeni przejść na inny automat dlatego na drukowanie przeznaczcie pół godziny czasu.

Uff dostałem bilet, ale co innego mnie martwiło, mój Samsung S7, który miał być nie przemakalny dostał w złączę prądu trochę wody i ja nieświadomie wsadziłem tam ładowarkę. Od tego momentu nie chciał się ładować i rozładowuje się bardzo szybko, a to dopiero początek podróży! Bardzo martwił mnie ten fakt, dlatego też poszedłem puścić dymek przed pociągiem. Co ciekawe w Rosji prawo nie pozwala palić przed samym dworcem, a pozwala na peronie. Nonsens! Rades nie rades trułem innych w koło. Za chwilę zawołała mnie prowadniczka, że czas już wchodzić, bo za pięć minut odjeżdżamy. Wsiadłem, odebrałem pościel, zamówiłem herbatę w metalowym podstakanniku wraz z herbatnikami. Był to okup, abym mógł nielegalnie palić w tamburze czyli łączniku między wagonami. Od czerwca 2015 roku jest to zakazane, kolejna bzdura. I w wypadku przyłapania na paleniu to prowadnica dostaje mandaty, bo to ona jest odpowiedzialna za utrzymanie czystości wagonu. Wchodząc oddajcie swój bilet prowadnicy, potrzebny jest on po to, aby wiedziała kiedy Was obudzić, przed Waszą stacją. Jest to bardzo wygodne nie ukrywam, żaden budzik nie jest potrzebny.

Słowo o plackarcie, jest to wagon który mieści bagatela 54 osoby, 9 rzędów po sześć łóżek. Jest on w pełni otwarty przez co dyrektor rżd powiedział, że to wagony dla ekshibicjonistów i trzeba je jak najszybciej usunąć z ruskich kolei. Coś jest w tych słowach, ale na szczęście po dziś dzień plackarta nadal jeździ po Rosji. Jest ona tania (u mnie 600 km za 70 zlotych) i w miarę wygodna, a co najważniejsze świetnie się nadaje do integracji z miejscowymi. Niestety tym razem nie trafiłem na żadną fajną ekipę. Więc spokojnie zasnąłem w bujającym się wagonie wjeżdżając do Azji przez góry Uralu.

PS: jeżeli chcecie przeczytać ekstra historię o tym jak ogródki działkowe w miastach są związane z manifestem komunistycznym Marksa i Engelsa lajkujcie ten post.

Dodaj komentarz