Majówka we Lwowie

Kolejny wyjazd do Lwowa w celu poszlajania się, posiedzenia we lwowskich kafejkach, które wyglądają bardzo hipstersko (Dom Mazocha, Kryiwka, Dom legend, Masońska restauracja itd.) Jednak sieć tych lokali nie należy do różnych małych właścicieli jakby wielu z nas chciało. Należą one do ukraińskich oligarchów, nie pracuje tam personel dobrze zarabiający, a utrzymywany po najniższych możliwych kosztach. Przy obecnym kursie hrywny wyjazd można powiedzieć był prawie bezpłatny. Widzę jak Lwów się zmienił, wypiękniał od naszego pierwszego spotkania w 2010 roku. Z jednej strony na ulicach czuć duch patriotyzmu (wiele flag, koszulki, papier toaletowy z wydrukowanym Putinem czy też wycieraczka do butów z jego twarzą). Jednak ten widok dla mnie ma drugi wydźwięk – nikt nie mówi, że zyski ze sprzedaży tych rzeczy będą poświęcone na wspomożenie armii na wschodzie. Jest to zwyczajna „popsa”, którą łykają prości ludzie, wzbogacając średnich przedsiębiorców jak i wielkich oligarchów takich jak Kołomojski. W czasie majówki można byłoby zobaczyć pierwsze efekty reformy policji – zmiany kolorystyki aut. W końcu miałem okazję wpaść do wnętrza lwowskiej opery kupując bilet w zupełnie ostatnim możliwym momencie na Don Juana. Wizyta w operze, która w pewien sposób była unikalna. Unikalna poprzez tablicę, która wyświetlała tłumaczenie tekstu z języka włoskiego (zapewne nie zrozumiałego dla samych Włochów) na język ukraiński. Takie rozwiązanie jest dużo lepsze niż czytanie libretto, ponieważ nie musimy się domyślać, co dokładnie dzieje się na scenie, o co się teraz kłócą, a dokładnie jesteśmy prowadzeni za rękę za utworem. Lwów staje się co raz bardziej europejskim miastem. Z jednej strony na ścianach powstaje coraz więcej różnych akcji streetartowych, z drugiej strony ukraińcy boją się gejropy i silnego połączenia w strukturach Unii Europejskiej. Wciąż nie jest problemem spotkanie babci, która zarabia 200 zł. miesięcznie i ciężko żyć za taką sumę. Staruszki, którą zabierzecie ze sobą na kolację i opowie Wam historię swojego życia, pracę dla Armii Czerwonej w Polsce jako tłumacz polsko-rosyjski. Posłuchacie o trudnych losach jej rodziny i o jej banialukach, że we Lwowie kiedyś znów będzie Polska. Pewni tego, że ta karma wróci należy gdzieś odpocząć, najlepszym miejscem do tego, jest często przez Polaków nieznane muzeum etnograficzne pod odkrytym niebem w Gaju Szewczenki, jest bardzo dobrze przygotowane, posiada wiele sekcji pokazując nam budownictwo drewniane z Huculszczyzny, Lwowszczyny, Bokucji, Bojkowszczyny, Łemkowszczyzny, Bukowiny czy Podola. Spojrzenie na ilość drobnych odrębnych od siebie ludów zachodniej Ukrainy pozwala nam zrozumieć skalę problemu rozumienia słów „jestem Ukraińcem”.

Aby uciec od tych myśli udałem się na ryneczek. Z okazji majówki kupiłem miedawuchę (wódka z miodem około 20%) i poszedłem rozluźnić się na partyjce szachów z dziadkami wiecznie grającymi przy głównym prospekcie Lwowa. To coś wspaniałego, że starsi ludzie nie są ‚wydaleni’ z życia we wchdzoniej Galicji. Dziadkowie spotykają się w okolicach rynku i spędzają długie godziny przy szachach, różnych grach karcianych, warcabach czy nachdi. Nikt ich stamtąd nie przepędza i pięknie uzupełniają obraz miasta pokazując, że starość to nie jest nic wstydliwego.

Chciałbym odnieść się jeszcze do transportu z Warszawy do Lwowa. Najwygodniejszym transportem wg mnie są autobusy odjeżdżające z Warszawy Zachodniej około 22:00-23:00 koszt takiego autobusu to około 90 złotych w jedną stronę. Autobusy przyjeżdżają na dworzec kolejowy we Lwowie około 6:00-7:00 rano. Tak więc ma się cały dzień na szlajanie. Na drogę powrotną można od razu kupić bilet w Warszawie i jest to najlepsza opcja, ponieważ obecnie kasy w okolicach dworca są w remoncie i jest tam mały rozpiździach. Dobrze, dobrze wróćmy do autokaru. Zapewne macie doświadczenia, że spanie w autobusie nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy. Aby jako tako przeżyć tę noc polecam zakup dmuchanego rogalika. Jeżeli akurat jedziecie sami to warto zająć miejsce naprzeciwko stoliczka nad kiblem, który zawsze w autobusach linii Warszawa – Lwów jest zamknięty. Jeżeli nikt się do Was nie dosiądzie, to możecie spokojnie wyciągnąć nogi na tę półeczkę i spokojnie się wyspać. Ja niestety nie miałem takich „ficzerów” w ostatniej podróży, ponieważ autobusy jeżdżące na „majskije” są w pełni zapchane. Ponadto za sprawą wydarzeń Donbasowo-Krymowych hrywna upadła. W konekwencji tego Ukraina stała się mega tania i możliwe jest wynajęcie czterogwiazdkowego hotelu nawet za 60zł za noc. Czujecie pewien magnes na cebulaków? Podczas ostatniego wyjazdu trafiła mi się ekipa z Warszawy, która całą drogę ostro piła, nie potrafiła się zamknąć całą noc. Po prostu robili „wiochę” całą noc nie dając zasnąć innym ludziom, często Ukraińcom wracającym z pracy, którzy chcieli się zdrzemnąć przed spotkaniem z rodziną na święta. Żarty były robione na pełny głos ze wszystkich, pewne komentarze poszły nawet w moim kierunku. Moja zawieszka z symbolem kwiatu paproci przez imprezujących została odczytana jako swastyka i poleciały komentarze, że ukraińska policja się mną zajmie Polskie bydło miało gdzieś to, że w autobusie są dzieci i nie powinno się poruszać głośno niektórych tematów. Na szczęście po przekroczeniu granicy (po drugiej nad ranem). Ukraińcy wzięli sprawę w swoje ręce (interwencje kierowcy do tej pory były bezskuteczne). Była ostra wymiana słów i omało nie doszło do rękoczynów – ciężko sobie wyobrazić jak mi było wtedy wstyd wobec Ukraińców, że jestem Polakiem.

To jednak nie koniec moich transportowych przygód. W drodze powrotnej w której również zamierzałem się przespać było na szczęście spokojnie. Wsiadając do autobusu odetchnąłem z ulgą, że nie zobaczyłem skacowanej ekipy polskich dzieciaków. Autobus bardzo spokojnie wyjechał wieczorem ze Lwowa, aby dojechać wczesnym rankiem do Warszawy, abym normalnie zdążył na 8:00-9:00 do pracy. Rzeczywistość jednak znów splatała mi figla. Na początek na granicy ukraińskiej straż graniczna nie puściła ludzi do toalety. Jednak sama odprawa przeszła dość sprawnie jak na tą część granicy i pojechaliśmy dalej. Po polskiej stronie pogranicznicy zebrali na początek paszporty i znikli. Ludzie, którzy nie byli w toalecie od Lwowa zdecydowali, że pójdą od razu do tego przybytku na granicy. I tu zaczęła się dziwna wojna, kierowca był dziwnie zdenerwowany, zaczął mówić, że polska straż graniczna nie wydała zgody na wychodzenie do toalety, więc ludzie mają siedzieć i czekać na ich powrót, a że kierowca sam nie zamieża iść pytać o zgodę. Wywiązała się kłótnia sami Ukraińcy powiedzieli słowa, które zapadły mi w pamięć: „Panie tu jest Polska, tu pracują normalni ludzie i zrozumieją, że nie byliśmy wcześniej w toalecie i nie będzie żadnych problemów”. Niestety nieubłagany kierowca nie puścił ludzi, a ponadto zaczął używać niecenzuralnych słów w stosunku do pasażerów. Po około 10 minutach przyszedł pogranicznik oznajmić pasażerom, aby zabrali swoje rzeczy i poszli na prześwietlenie w ramce. Jest to standardowa procedura na granicy, która odbywa się prawie zawsze wracając z Ukrainy. Dlatego też nikogo ta sytuacja nie zdziwiła. W czasie tej kontroli patrząc przez szybę zrozumiałem, że szybko jednak do Warszawy nie wrócę. W okół naszego autobusu biegał już pies jak oszalały. Było pewne, że są w nim zapakowane nielegalne fajki albo coś jeszcze droższego. Świadkiem podobnej sytuacji byłem tylko raz. Odbywało się to na granicy rosyjsko-estońskiej Narwa-Iwangorod. Będąc w podobnej budce jak teraz patrzyłem jak rosyjski pies biega jak szalony wokół auta. Jeżeli wzrok mnie nie oszukał, to zobaczyłem wtedy jak właściciel auta wręcza pliczek banknotów celnikowi po czym pies został odciągnięty, a samochód wjechał na teren Federacji Rosyjskiej. Wróćmy jednak do przejścia w Rawie Ruskiej (przejście ukraińsko-polskie). Tutaj od razu wiedziałem, że żadna łapówka nie rozwiąże naszego problemu i, że teraz postoimy sobie na granicy troszeczkę. W jeden moment stało się dla wszystkich jasne czemu kierowcy byli tacy poddenerwowani. Wróćmy do psa, widać było, że wyczuł on coś w okolicach wejść do autobusu, a kierowcy pokazywali, że nic tu jednak niedozwolonego nie mają… Spektakl trwał pozwalając ludziom oglądać go przy dymku papierosa o trzeciej nad ranem dlektując się bardzo rześkim majowym powietrzem. Nasi celnicy jednak widać bardzo dobrze znali budowę takiego autobusu, okazało się, że rozebranie schodków wejściowych nie stanowi żadnego problemu, a pod nimi znajdują się pakunki owinięte czarnym streczem. Mogły to być fajki, mogy to być narkotyki, nie jestem w stanie tego określić. W każdym razie po 6 godzinach przeszukiwań autobusu i kiedy sabaka już nic „dobrego” nie czuła, dostaliśmy możliwość kontynuacji podróży, ale tylko już z jednym z naszych ukraińskich kierowców. Tak więc zamiast być z rana w pracy okazało się, że dotarłem do niej po południu. Mimo zmęczenia uważam, że było to bardzo interesujące zobaczyć jak wygląda interes przemytniczy.

Dodaj komentarz