66. Dzień podróży (23.10)

Wstałem wraz z przyjściem Tobiasa i Matiasa z Danii. Okazało się, że mieszkali w Kopenhadze w Christanii, a teraz podróżują po Azji. Christania jest znana z tego, że jest hipisowskim wolnym miasteczkiem położonym na terenie byłej duńskiej bazy wojskowej. Obecnie jej mieszkańcy żyją ze sprzedaży blantów turystom. Skoro tacy goście przybyli nie zdziwicie się, że ten poranek nie różnił się zbytnio od wczorajszego wieczora, znów było zielono. Pochłonęły nas niekończące się rozmowy o muzyce. Nie zapomnę tego momentu, kiedy zostałem spytany i najlepszą płytę Pink Floyd, a że nie jestem ich fanem to odpowiedziałem, że Wall. Oj jak zostałem za to zjechany. Do tej pory na mojej twarzy pojawia się uśmiech, że coś takiego może być tak ważne dla ludzi.

Na miasto udało mi się zabrać dopiero koło 17:00. Postanowiłem, że będąc w tropikach trzeba się dobrze wykąpać na jednej z plaż Hong Kongu. Zabrałem w miejski plecaczek kąpielówki i ręcznik. Pojechałem z powrotem na stację Mongkok, aby skoczyć do sklepu Xiaomi kupić laptop. Jak wielkie moje zaskoczenie było, gdy się okazało, że nie jest on dostępny w Hong Kongu, a muszę go szukać w kontynentalnej części Chin. Następnie spotkałem się z Shanlo, którą poznałem przez couchsurfing. Nie mogła mnie przenocować, ale zaproponowała mi, że pokaże mi miasto. Ja nie jestem z takich osób, które odpuszczają sobie takie okazje.

Pochodziliśmy razem trochę po mieście i zgodnie z moim życzeniem pojechaliśmy na plażę. Ja chciałem jechać na plażę Stanleya, która była zachwalana w Internetu, ale Shanlo przekonała mnie, że to bardzo zły pomysł, że jest ona daleko i do tego będzie pełna turystów. Tak więc zdecydowaliśmy, że jedziemy na Repulse Beach. Hong Kong to tłumy ludzi, a nawet ich morze jakich nigdzie nie zobaczysz. Jest to czwarte najgęściej zaludnione miasto na świecie, a w niektórych miejscach jest tu nawet ponad 40 tys. mieszkańców na km². Wyobraźcie sobie, że oznacza to, że na każdego człowieka przypada mniej niż 50x50cm, czyli tyle, że nawet nie byłoby się jak położyć. Shanlo jednak nie wierzyła, że nawet na tej mniej popularnej plaży będzie spokojnie.

Przed wejściem na plażę poszliśmy do seven eleven, aby zrobić jakieś zakupy z jedzeniem, było już ciemno, ale w tropikach zupełnie to nie przeszkadza w pływaniu. Ja kupiłem Hongkongskie i japońskie piwo i poszliśmy na plażę. Byliśmy ogromnie zaskoczeni, że plaża jest praktycznie pusta. Zjedliśmy napiliśmy się i… poszedłem pływać. Chińską nieumiejętnością narodową jest to, że nie potrafią pływać. Plaże normalnie są pełne kół ratunkowych i miejscowi nie zapuszczają się tam, gdzie nie mają gruntu. Tak więc jest to idealna metoda dla Europejek, aby uciec od tysięcy podbijających chińczyków – wystarczy wejść głębiej do wody. Wymęczony wróciłem na brzeg i zaczęliśmy rozmawiać o tym co nam podoba się w HK. Mi się podoba, że to miasto jest designerskie, jednak bez zbytniej rozrzutności. Wszystko jest zrobione w dobrym smaku, bez jakichś pompatycznych, megalomańskich zapędach. Szybko przeszliśmy na tematy pracy, bo Shanlo jest designerką, potem zaczęliśmy się bawić z kantońskim i mandaryńskim. Okazało się, że hongkongczycy uczą się w szkole trochę mandaryńskiego, jednak ta nauka nie ma chyba zbyt wysokiego poziomu, bo Shanlo nie znała różnych podstawowych zwwrotów. A może problemem był mój akcent?

Mini słowniczek kantońskiego:
Nej hoł! – Cześć!
Coł san! – Dzień dobry!
Coj gin! – Do widzenia!
Haj – Tak
Mmm haj – Nie
Dag – ok
Do ce – Dziękuję

Tak nam się przyjemnie rozmawiało, że dopiero o drugiej w nocy ogarnęlśmy, że nie mamy jak wrócić. Taksówki w HK nie są tak tanie jak w Chinach kontynentalnych, więc zdecydowaliśmy się, że będziemy spać na plaży. Wysłałem tylko smsa do Jane, że nie wracam na noc, bo śpię na przyrodzie i tak nieoczekiwanie spałem pod chmurką.

Dodaj komentarz