Przywitała nas silna rosa, wszystko było mokre, oznaczało to dla nas tyle, że nie ruszymy się stąd póki nie wyschniemy, zeszło się do 11:00. Podeszliśmy do wyjazdu z drogi i zobaczyliśmy, że rosną tu jabłonie z ogromnymi chińskimi jabłkami, nazrywaliśmy ich chyba na trzy dni. Były one ogromne jak państwo środka.
Najedzeni wróciliśmy na trasę łapać stopa, po około pół godzinie zabrał nas tir. Pierwszy tir w Chinach, a kaliskiej, że to tutaj niemożliwe, nie mogliśmy się dogadać i kierowca nie mógł pojąć, że go naprawdę nie rozumiemy. Zrobiliśmy więc grę słowo za słowo, on mówi baśń coś po chińsku, Nikita odpowiada po rosyjsku, a ja po polsku. Po około pół godzinie kierowca chyba zrozumiał, że naprawdę go nie rozumiemy i przestał opowiadać baśń historie swojego życia. Gdyby rozumiał, jak działa tłumacz pewnie byśmy się dogadali bez takich głupich zabiegów, ale żadne tłumaczenie było dla niego bezsensowne… Mieliśmy kupę szczęścia, że akurat w tym mIejscu złapaliśmy takiego stopa, mieliśmy dzięki temu przepiękne widoki z bardzo wysokiego wiaduktu nad dolinami rzek Luo He i Hulu He. Czytaj dalej „53. Dzień podróży (10.10)”