W końcu dotarliśmy do Marakeszu, byliśmy w mieście z ponad tysiącletnią tradycją. W tym czasie miasto przeszło przez dwa okresy rozkwitu, w X w. i w XVI w. kiedy to, de facto, było stolicą sułtanatu Maroka. Prawdopodobnie popadłoby w ruinę gdyby nie francuska kolonizacja (o ironio!). W 1912 roku Marakeszowi została przydzielona funkcja stolicy centralnej części Maroka. Francuzi część pieniędzy zarabianych na kolonii przeznaczyli na badania archeologiczne i restaurację miasta. To dzięki tym pracom w dużej części możemy dziś zwiedzać zabytkowe obiekty Marakeszu.
17-19. Dzień podróży (11-13.09)
Dzień dobry cieszę się, że tu jesteś Edytko, masz chustkę, żeby nie zaczepiali Cię źli ludzie. Tak by powiedziała mama Badre, gdyby znała inny język niż arabski. Tych słów nie potrzebowaliśmy, o wszystkim mówił jej uśmiech. Zabraliśmy się wraz z Badre zaraz po śniadaniu około 6:45 do Rabatu, stolicy Królestwa Maroka. Jeszcze szybka kawa i byliśmy w taksówce do ambasady Mauretanii.
16. Dzień podróży (10.09)
Spaliśmy ile wlezie u Abdessameda. Zebraliśmy majdan i skoczyliśmy do kafejki w której ceny były mega przystępne. Pierwszy raz tak się najedliśmy za 60 dirhamów. Dwa ogromne omlety z kopcem tostów i serem, do tego oliwki, chlebki, kawa i sok w bonusie. Miejsce to było oddalone od medyny gdzie studenci przychodzą zjeść, wypić kawę i pouczyć się. W środku była ogromna ilość otworzonych laptopów z autocadami, pdfami itd. Zazwyczaj do takich kafejek przychodzą sami mężczyźni, dużym wyrazem emancypacji są pojawiające się w takich miejscach kobiety. Tu było ich kilka.
14-15. Dzień podróży (8-9.09)
Radouana poznaliśmy dzień wcześniej. Wyglądał na świetnego rastafarianina. Drobne dredy dumnie dyndały na jego głowie. Zaprosił nas na miętową herbatę, którą nalewał w iście mistrzowskim stylu. Opowiedział nam o swojej rodzinie mieszkającej na Saharze, pokazał nam album ze zdjęciami krewnych. Okazało się, że jest mieszanką Berberów, murzynów i Arabów. Rozbawiał nas przeróżnymi żartami w rytmie reggae i marokańskiego rapu. Siedzieliśmy na tarasie na cudownych ręcznie tkanych dywanach. Zapytał gdzie zamierzamy spać. Powiedzieliśmy że mamy hostel, a jutro raczej jedziemy do Fezu. Zaproponował nam, abyśmy spali u niego na tarasie, a on będzie spać w sklepie. Podobno często tak przyjmuje turystów. Mówił, że kocha on podróżników i uwielbia uczyć się od nich języków. Oczarowani jego opowieściami powiedzieliśmy, że może się jutro u niego prześpimy. Odpowiedź była zaskakująca: może w Maroku oznacza takie delikatne aczkolwiek stanowcze nie.
12-13. Dzień podróży (6-7.09)
Obudził nas żar słońca. Powoli zaczęliśmy sprzątać majdan, a było to trudne, po wczorajszym zamieszaniu ze spaniem nic nie było na swoim miejscu. Okazało się, że wczoraj nie raz wdepnęliśmy w krowi placek, a Edyta nawet na nim usiadła. Nie było więc wyjścia musieliśmy znaleźć prysznic, umyć rzeczy i cali się wykąpać. Mimo, że była już 10:00 rano to wszyscy spali. Dopiero po paru minutach odnaleźliśmy kolejnego kuzyna Saida, który właśnie wydoił krowy. Po krótkim telefonie udostępnił nam toaletę i byliśmy ocaleni od tego smrodu. Lodowaty prysznic nas obudził. Zabraliśmy manatki z góry, pożegnaliśmy się z Saidem i jego rodziną.
Podsumowanie Europy
To co wszyscy lubią najbardziej, statystyki i suche liczby:
10 dni
4000 km
2000 zł
32 stopiki
3 noce w hotelach
1 noc u poznanych ludzi
5 nocy na przyrodzie, w parkach, na stacjach przy autostradzie, w toaletach
1 połamanie i naprawienie namiotu
1 prom do Afryki Czytaj dalej „Podsumowanie Europy”
10-11. Dzień podróży (4-5.09)
Wstaliśmy, prysznic, śniadanie w marokańskiej knajpie za naprawdę dobre pieniądze. Marokańska herbata „słodka jak miłość”, z ogromną ilością mięty poprawiła nam humor. Szukaliśmy wszędzie mapy Europy do podsumowania tego etapu podróży. Niestety nigdzie nikt nie miał papierowej wersji. Tylko Costa del sol, Andaluzja i to wszystko. Ruszyliśmy więc do promu płynącego do Ceuty – hiszpańskiego miasta po drugiej stronie cieśniny gibraltarskiej. Czytaj dalej „10-11. Dzień podróży (4-5.09)”
9. Dzień podróży (03.09)
Maksymalnie wykorzystaliśmy nocleg w hostelu, wstaliśmy dość późno ale trzeba było odpocząć po tych wszystkich nocach w namiocie. Skoczyliśmy do Maca na śniadanie i zaczęliśmy przygotowywać się do wyjścia na gibraltarską skałę. Co ciekawe Gibraltar jest dłużej brytyjski niż istnieją Stany Zjednoczone. Dwa razy przeprowadzono referenda o włączenie go do Hiszpanii. W 1964 roku w czasie pierwszego referendum za włączeniem do Hiszpanii opowiedziało się 50 osób. Franco podobno tak się wkurzył, że na kilkanaście lat zamknął im granicę. Dlatego też Gibraltarczycy nie mogą ufać Hiszpanom. Nie są nawet podłączeni do hiszpańskich wodociągów, pomimo, że nie mają naturalnych zasobów słodkiej wody. Pozyskują ją z odsolonej morskiej wody.
8. Dzień podróży (02.09)
Podstawienie namiotu bez tropiku okazało się strzałem w dziesiątkę. Niby AIX Wheather pokazywał jakiś deszcz z rana, ale nad ranem spadło dosłownie parę kropel. Chyba jednak nic nawet nie zdążyło spaść na namiot. Dwadzieścia parę stopni i wiatr od morza sprawiły, że szybko wyparowały! Za to u nas było całkiem chłodno, plus przez noc mogliśmy się „poopalać” światłem księżycowym, który z trzeciej kwadry przechodził w pełnię. Wieczorem Edytka oparła się o namiot i złamała się rurka ze stelażu przy mocowaniu. Gapa – taśma izolacyjna nie dawała rady utrzymać rurki – za bardzo się rozciągała. Dlatego Hasan wziął swoje kombinerki. Odłamał resztę uszkodzonej rurki. To co zostało, wzmocnił gapą i znów mieliśmy nasz chiński ultralekki namiot jak nowy!
7. Dzień podróży (01.09)
Całkiem dobrze się wyspaliśmy, pomimo tego, że łazienka nie była zamykana na klucz. Nie dało się jej otworzyć, bo klamka była zablokowana za pomocą paracordu. Ponadto drzwi zastawiliśmy plecakami. W nocy jakaś dziewczynka chciała sprawdzić co tu się odwala. Niestety albo i stety nie dała rady otworzyć drzwi. Obsługę poinformowaliśmy bez skrępowania, że tam będziemy spać. Tak na wszelki wypadek.