Jak super jest wstawać nawet o szóstej rano, ale prosto z łóżka w ciepłym pokoju! Arciom z samego rana wywiózł mnie swoim Audi A6 na trasę do Chatynia spod Mińska. Stąd do celu brakowało około 50 kilometrów. Arciom nierówny moich umiejętności językowych zapisał mi nazwę miasta, co bym ją później obrysował. Najedzony śniadaniem jakim zostałem nakarmiony oraz trzema gruszkami w malutkim plecaku, zacząłem stopować. Na początku nie szło to najlepiej, większość ludzi udawała, że po prostu mnie nie widzi. Za to ruch był dobry, więc statystyka dawała bardzo duże szanse na trafienie na dobrego człowieka, na którego sam czekałem czterdzieści minut. Auto zatrzymało się daleko z przodu i wróciło bardzo szybko na wstecznym. Tak, że aż się wystraszyłem. Kierowca kiwnął głową, że mogę zachodzić do auta. Zapakowałem się do samochodu, przywitałem się, ale kierowca nic nie odpowiedział. Na kolejne parę zdań też nic nie odpowiedział, tylko powoli dopalał papierosa. Byłem mocno zaniepokojony, czy mój kierowca nie jest głuchoniemy. Odezwał się dopiero po jakichś dziesięciu minutach i odetchnąłem z ulgą. Dmitrij jechał do swojej byłej żony w czymś jej pomóc, pomimo, że ma już nowego męża, z którym ma dziecko. Trochę zdziwiła mnie ta sytuacja, ale Dmitrij powiedział po prostu, że jest dobrym człowiekiem i nie potrafi odmówić pomocy potrzebującemu, tak jak na przykład mnie, kiedy stopowałem. Do tego okazało się, że pracuje pod samym prezydentem, odnawia jego wille oraz robi wykończenia. Powiedział, że wie o wielu takich rzeczach, jakich nie wolno mu mówić. Pomimo, że ma taką fuchę, to brakuje mu kasy, a pensje nie są wypłacane na czas. Nie mógł uwierzyć, że w Warszawie na wykończeniówce mieszkań zarabia się spokojnie cztery razy więcej niż on zarabia… Nadrobił jeszcze 10 kilometrów, aby odwieźć mnie pod sam kompleks Chatyński. Oszczędzając mi godzinnego marszu. Na koniec poprosił mnie o monetę na szczęście. Chciałem mu dać polskie złotówki, jednak on chciał białoruską monetkę, całe szczęście, że w portfelu miałem jeszcze 50 kopiejek. Poprosił mnie jeszcze, żeby rzucić monetę na szczęście w kompleksie Chatyńskim do basenu, którego w ogóle nie było… Tym bardziej uważam, że to był mega dziwny człowiek, a może pracował dla KGB i przyzwyczajony do swojej pracy, chciał mnie podpuścić, żebym zaczął wypytywać o tajemnice narodowe. Ciężko powiedzieć… Czytaj dalej „8. Dzień podróży (26.08)”
7. Dzień podróży (25.08)
Obudziliśmy się koło szóstej rano, ale ta noc jeszcze nie należała do najzimniejszych. Pochodziliśmy jeszcze po wiosce, gdyż była pełna ślicznych drewnianych chatek w różnych kolorach. Przed jedynym sklepem w wiosce, jeszcze przed otwarciem czekała cała kolejka emerytów. Miał być otwarty, ale sprzedawczyni zaszła na pocztę coś załatwić,a tam też było otwarte tylko od dziewiątej. Ciekawa sytuacja jakby Pani z poczty czekała na otwarcie sklepu, a sklepowa czekałaby pod pocztą. W programowaniu nazywa się to rekurencją nieskończoną. Na szczęście w życiu pewnie spotkałyby się w połowie drogi i zdecydowały się co robić dalej. Nabraliśmy jeszcze jabłek i zaraz po nacieszeniu oczu piękną białoruską wsią ruszyliśmy na trasę w kierunku Mira. Na pierwsze auto czekaliśmy długo, aż do czasu nim zdjąłem longsleeve i pokazałem koszulkę w polskich barwach. Zaraz po tym złapaliśmy okazję do Karalewicz. Kierowca zdecydował, że sprawy jakie ma tam do załatwienia mogą poczekać dzień i podwiózł nas nawet 4 kilometry za miasto. Stąd po około pół godzinie złapaliśmy stopa z wędkarzami z Lidy, którzy zabrali nas do samego Mira. Po drodze miała miejsce jeszcze ciekawa sytuacja. Jechała karawana z trumną a za nią ustawił się ogromny korek. Czytaj dalej „7. Dzień podróży (25.08)”
6. Dzień podróży (24.08)
Obudziłem się o szóstej i od razu zrozumiałem, że nie skończyłem zadania z wczoraj i od razu zacząłem kontynuować post. Jednak przeceniłem swoje możliwości i około siódmej znów zasnąłem. Obudziliśmy się znów o dziewiątej i przypomniałem sobie, że trzeba zgrać filmy z kamery na dysk. Myślałem, że takie 128 gigabajtów filmów zgra mi się w około 10 minut, a skończyło się na ponad godzinie, może błąd w tym, że robiłem to za pomocą swojego telefonu? Z rana wykorzystałem jeszcze to, że miałem dostęp do ciepłej wody i zaraz jak tylko się ogarnęliśmy, Żana zaprosiła nas na śniadanie. Każde z nas dostało po aromatycznej kawie, jajecznicę z pysznym białoruskim chlebem, ser i smaczną wędlinę. Jakby tego było mało czekały na nas jeszcze przepyszne ciasteczka noszące nazwisko Borysa Godunowa. Okazało się, że niestety mama Eleny wyjeżdża i zostaniemy tylko z jej synem. W związku z tym czym prędzej wręczyliśmy jej wypisaną pocztówkę z Warszawy z długimi podziękowaniami. Zjedliśmy, pożegnaliśmy się z Igorem i ruszyliśmy na miasto. Czytaj dalej „6. Dzień podróży (24.08)”
5. Dzień podróży (23.08)
Poranek w Lidzie był bardzo spokojny, jedliśmy, gadaliśmy, ja pisałem notatki z podróży i czekałem aż Aryna zbierze się do wyjazdu. A okazało się, że nie ma śpiwora i musieliśmy pojechać na daczę jej dziadków, aby go od nich pożyczyć. Dostaliśmy jeszcze całą torbę jabłek i gruszek, które musimy taskać ze sobą, ale przynajmniej jest co jeść. Ostatecznie wyjechaliśmy około 15:00. Mama Aryny swoim granatowym Renault przewiozła nas prawie pod sam Nowogródek, do miasta brakowało jedynie około 30 kilometrów. Pożegnaliśmy się z mamą i młodszym bratem Aryny, który ma jedynie trzy lata i jest strasznym rozgadanym rozrabiaką. Czytaj dalej „5. Dzień podróży (23.08)”
4. Dzień podróży (22.08)
Obudziłem się w mojej rurze pod Różanami około szóstej rano, czyli piątej polskiego czasu. Była to kolejna noc przespana w moskitierze, bo komary znów nie dały mi możliwości spać. Ich liczba była tym bardziej zaskakująca, że nigdzie blisko nie było zbiornika wodnego. W ogóle na Białorusi jest ich dużo więcej niż w Polsce. Po tak wczesnym przebudzeniu od razu poczułem, że zaczyna mi się załączać podróżniczy tryb wczesnego wstawiania. Oczy na tyle dobrze radziły sobie w tych ciemnościach, że szybko udało mi się spakować i wyciągnąć wszystkie rzeczy na zewnątrz. Jabłonie rosnące przy drodze zapewniły mi świetne śniadanie pełne jabłek z dużą ilością pierwiastków ciężkich, ale kto by na to zwracał uwagę! Na trasę wyszedłem około siódmej z brzuszkiem pełnym jabłek. W myśl zasady, że kto rano wstaje dostaje mocnego kopa w dupę i szybko stopuje, myślałem, że i mi się poszczęści w drodze do Lidy. Gdzie mieszka moja bardzo dobra koleżanka Aryna. Przysłowie tym razem bardzo dobrze się sprawdziło, bo już po dziesięciu minutach siedziałem w swoim złotym strzale, który jechał wprost do Lidy i nie czekały mnie tego już inne paputki. Czytaj dalej „4. Dzień podróży (22.08)”
3. Dzień podróży (21.08)
Wcześniejsze dni były mega nieogarnięte, wielokrotnie szukałem rzeczy, które miałem nie logicznie poukładane w plecaku. Nie wiedziałem, gdzie są zapałki, gdzie długopisy itd. Tak więc zaraz po porannym pobudzającym „prysznicu” i ogarnięciu ciuchów wziąłem się do poukładania wszystkich manatek. Okazało się, że wczoraj dałem ciała i zgubiłem jeden z akumulatorów do action kamery jak jechałem tirem. Na szczęście bałagan ostatecznie został ogarnięty i reszta rzeczy się „znalazła”. O godzinie dziewiątej czasu białoruskiego, a ósmej czasu polskiego udałem się na przejście graniczne do białowieskiego parku narodowego. Tam spotkałem już nową babkę, która powiedziała, że wejście do puszczy jest kategorycznie zabronione z tej strony i mam gonić do Kamieniuk. Zaczęły się między nami negocjacje, które trwały około pół godziny. Zakończyły się telefonem do dyrektora, który zezwolił puścić mnie za darmo. Bo tutaj nie ma kasy, a w tej drugiej miejscowości na wjeździe płaci się 10 nowych rubli białoruskich czyli około 20 złotych. Czytaj dalej „3. Dzień podróży (21.08)”
2. Dzień podróży (20.08)
Nie pisałem ostatnio, bo nie miałem dostępu do Internetu, jeździłem po żopach mira i nie było szans kupić białoruskiej kartoczki. W końcu dotarłem do Lidy do mojej dobrej koleżanki i mam kawałek titirifi, aby się rozpisać.
Wieczorem w piątek po posiadówce z Walił, poszedłem szukać noclegu, niedaleko płynie rzeka Supraśl i było to świetnie miejsce do rozbicia obozowiska. Byłem takim leniem, że rozłożyłem się pod mostem. Kiedy się tam kładłem, było już ciemno, nie licząc światła z pełni księżyca (a było jego naprawdę dużo). W związku z powyższym wykąpałem się w zimnej rzece z rana i od razu zrobiłem pranie, które suszyło się na ogrodzeniu obok trasy szybkiego ruchu. Poranek był na tyle leniwy, że ruszyłem swoje dupsko dopiero koło 12:00.
Czytaj dalej „2. Dzień podróży (20.08)”
1. Dzień podróży (19.08)
Zaraz po pracy pojechałem do Słupska komunikacją miejską. Żar i brak klimatyzacji doskwierał mi dość mocno. Tym bardziej, że staliśmy w mega korku w Markach. Zaczynałem już myśleć czy dojadę pod granicę z Białorusią. Jednak w końcu dojechałem, przyjemniej w takim korku wszyscy mogą się Tobie przyjrzeć i zdecydować czy jesteś adekwatną osobą do wzięcia do dwóch czterech kółek. Po dziesięciu minutach stania zadzwonił do mnie kolega z Wyszkowa, jednak po odebraniu telefonu usłyszałem ciszę. A już myślałem, że mnie podwiezie. Podnoszę głowę, a obok mnie stoi maszyna z otwartymi drzwiami i facet pyta mnie, czy nie przeszkadza mi przejechać „tylko” połowę drogi do Ostrowi Mazowieckiej. Nie muszę chyba opisywać jak bardzo byłem zaskoczony! Czytaj dalej „1. Dzień podróży (19.08)”
Autostop jest niesamowity
Autostop po Polsce też jest niesamowity, nie trzeba jechać do Chin, aby usłyszeć i przeżyć niesamowite historie.
Rok temu z Agatą pojechaliśmy na weekend stopem do Drezna, na zwiedzanie samego miasta nie zostało wiele czasu, ale osób które spotkałem podczas drogi nigdy nie zapomnę. Czytaj dalej „Autostop jest niesamowity”
Najbardziej pogański festiwal na Żmudzi – Kilkim Žaibu 2015
Rozpoczynając moją podróż do wrót arktyki, zahaczyłem o malutki festiwal metalowy na pograniczu Litwy I Łotwy. Sam festiwal ma w sobie coś mistycznego. Wokół nas znajdziemy wiele nawiązań do pogańskich wierzeń Bałtów. A jak zajrzymy do jakichś książek etnograficznych, to dowiemy się, że w V/VI w nazywano te ludy słowiańsko-bałtowskimi. Dowodów długo nie trzeba szukać – w czasie jednej rozmowy okazało się, że Bałtowie mieli boga Rosasa i tak był on powiązany z Rosą. Wierzenia pogańskie, które miał wyplemiać sam św. Wojciech, a następnie Krzyżacy. Na całe szczęście nie udało im się to w pełni i dziś możemy zachwycać się spuścizną tej tajemniczej kultury. Trzeba przyznać, że Żmudzini stawiali dużo większy opór chrześcijaństwu niż słowianie (nawet w XVII w. były spore zgromadzenia pogan), dzięki czemu ich spuścizna jest o wiele przejrzystsza niż Słowian, ale tak jak napisałem wyżej nasze korzenie są wspólne. Tak więc i wierzenia pogańskie były sobie bardzo bliskie. Czytaj dalej „Najbardziej pogański festiwal na Żmudzi – Kilkim Žaibu 2015”