Kiedy nasi przodkowie, jeździli na saniach do Szwecji, wtedy Sahara była sawanną. Cała pokryta stepami, wzdłuż i wszerz porośnięta trawami. Zamieszkiwali ją koczownicy, których obecnie znamy jako beduinów. Jasnoskórzy mieszkańcy północnej Afryki zwani berberami. Nazwa ta powstała w starożytnym Rzymie od słowa barbarzyńcy. Plemiona te od wieków wykazywały się ogromną walecznością i okrucieństwem. W ciągu wieków klimat się zmieniał i Sahara zaczęła pustynnieć, następstwem tego były ogromne migracje ludności w kierunku równika, jak i na północ – nad basen morza śródziemnego. Na Saharze ostali się tylko najsilniejsi i najbardziej wytrzymali nomadowie. Więcej o historii Berberów możecie przeczytać w ostatnim poście.
W 1895 roku w Berlinie Otton Bismarck zorganizował haniebną konferencję. Najprężniejsze państwa w Europie podzieliły między sobą Afrykę. Kontynent ten, pomimo swojej bliskości był istną terra incognita. Granice państw były kreślone od linijki. Nikt nie patrzył na rozmieszczenie plemion, a jedynie na dostęp do surowców naturalnych, którymi dla Europejczyków byli również niewolnicy. Ostatni przypadek niewolnictwa w Europie został odnotowany w 1917 roku we Włoszech. Jedynymi państwami, które nie zostały skolonizowane były: Liberia (jak sama nazwa mówi) i Etiopia. Europejczycy wytyczali sobie nawet specjalne korytarze, aby mieć prosty dostęp do morza i móc wywozić dobra do swoich państw. Największymi beneficjentami tej konferencji zostały Wielka Brytania i Francja. Ziemie rozdawane były poprzez uznanie siły/potęgi danego państwa.
Hiszpania jako chylące się ku upadkowi imperium kolonialne dostała (jak na początku sądzono) same ochłapy. Była to północna część Maroka oraz Sahara Zachodnia (Sahara Occidental). Dość szybko jednak okazało się, że byli ogromnymi ignorantami. Sahara Zachodnia stała się istnym eldorado finansowym dla Hiszpanii. Na jej terenie odkryto największe złoża fosforytu na świecie, co jest jednocześnie bogactwem jak i przekleństwem Saharyjczyków. Fosforyt to minerał używany w rolnictwie do produkcji nawozów, a także w przemyśle zbrojeniowym, medycznym i do wielu różnych badań laboratoryjnych. Ponadto wybrzeża Sahary Zachodniej okazały się najlepszym miejscem na połów ryb w całej Afryce. Do 1965 roku Saharyjczycy żyli w symbiozie z Hiszpanami, ale pomimo silnej hispanizacji zachowali swoją odrębność. Podkreślając swoją odrębność od Maroka i Mauretanii.
Po drugiej wojnie światowej Afrykańczycy zrozumieli, że biali ludzie nie są bogami, do tego czasu wstęp do Europy był dla nich zamknięty. Jednak w czasie wojny ogromna ilość mieszkańców Afryki została zaciągnięta do armii aliantów i tu, na frontach wojny zobaczyli, że biali nie są tacy silni, że płaczą, umierają, że nie są monolitem, a walczą między sobą tak jak plemiona z ich kontynentu. Zasiało to w nich myśl o niepodległości o odcięciu pępowiny łączącej ich z tą cherlawą Europą. I tak po kolei od 1956 roku zaczęła się dekolonizacja Afryki, proces ten możecie poznać czytając bardzo ciekawą książkę Kapuścińskiego „Heban”. W tym czasie powstała liga państw jedności Afryki. Głównym warunkiem uzyskiwania niepodległości było zapewnienie stabilności państwa z nowymi władzami, brak żądań terytorialnych do innych państw, na przekór rozmieszczenia szczepów, ich niepisaną umową było utrzymanie powiązań finansowych z kolonialnymi matkami.
Państwa Afrykańskie jedno po drugim uzyskiwały niepodległość. Saharyjczycy także czekali na swoją kolej. Wraz z biegiem czasu, starzejący się generał Franco tracił coraz bardziej wpływ na władzę a król Carlos II zaczynał ją systematycznie odzyskiwać. Wygłosił on orędzie do Saharyjczyków, zapewniając im wolność, jednakże w tym samym czasie podpisał haniebne porozumienia madryckie. Stanowiło ono o podziale Sahary Zachodniej na połowę pomiędzy Mauretanią i Marokiem, pod warunkiem dalszego czerpania zysków z byłej kolonii. Saharyjczycy zaczęli wychodzić na ulice pokojowo demonstrując proklamację Saharyjskiej Arabskiej Republiki Demokratycznej. Hiszpanie zbierali manatki do powrotu na ojczyznę. Szczęście Saharyjczyków nie trwało długo. Na ich ziemie wjechały wojska Mauretanii i Maroka rozpędzając demonstrację z użyciem broni. Później król Maroka Hasan II zarządził utworzenie Zielonego Marszu z Agadiru (to w tym mieście spaliśmy, jest tu też lotnisko o takiej nazwie). Zebrano biedaków z całego kraju, obiecując im złote góry. Miało być ich około 70 tys. i mieli pójść na „południowe prowincje” podkreślając niejako marokańskość tej ziemi. Zaraz, w ślad za marszem ruszyły czołgi i samoloty. Pierwszy raz, przeciwko ludności cywilnej Sahary, został użyty napalm i bomby kasetonowe. Maroko pomimo, że jest sojusznikiem Francji, USA, czy Hiszpanii nie podpisało do dziś odpowiednich konwencji ONZ.
Z pomocą Saharyjczykom przyszła Algieria, wspierając ich wojskowo bronią sowiecką i szkoląc nowych żołnierzy. Utworzyła także obozy dla uchodźców w okolicach Tindufu – piekła na Saharze. De facto jest to dziś stolica Sahary Zachodniej. Tak powstał Front Polisario (hiszp. Frente POLISARIO = Frente Popular para la Liberación de Saguia el Hamra y Río de Oro, pol. Ludowy Front Wyzwolenia Sakiji al-Hamry i Río de Oro). Organizacja militarna, która rozpoczęła wojnę z Mauretanią i Marokiem. Na pierwszy rzut poszła Mauretania, która jako biedniejsza była łatwiejsza do pokonania. Saharyjczycy uzbroili Land Rovery i Toyoty Land Cruiser, na których mogli szybko się przemieszczać i doprowadzać do ataków z zaskoczenia. Wykorzystywali do tego świetną znajomość pustyni, odziedziczoną po swych przodkach. Przez trzy lata, bez przerwy, blokowali przejazd pociągów z rudami żelaza do portu morskiego w Nawazibu, doprowadzając państwo na skraj bankructwa. Ponadto przeprowadzili kilka ataków na prezydenta w samym Nawakszut. Mauretania, widząc że utrzymywanie tych północnych ziem kosztuje ją zbyt dużo, zrzekła się do nich praw.
To bardzo nie spodobało się władzom w Maroku i Francji. Kolejnym, oczywistym celem był wróg na północy. powtarzające się ataki z zaskoczenia ogromnie psuły morale żołnierzy, którzy pomimo, że mieli wsparcie militarne i szkoleniowe z Francji i Stanów Zjednoczonych to jednak nie potrafili odbić ziem Saharyjczyków. Ponadto Saharyjczycy urządzali rajdy w głąb Maroka, brutalnie atakując bazy wojskowe, a także urządzając zamachy na życie króla. Sojusznicy, widząc słabość Maroka wysłali swoich inżynierów, aby Ci pomogli wybudować mur, który zablokowałby szybkie ataki wrogów. Budowę rozpoczęto w 1981 roku i obecnie jest drugim najdłuższym murem na ziemi o długości 2500 km. Saharyjczycy nazwali go murem hańby. Jego powstanie zmieniło przebieg wojny. Saharyjczycy bardzo wytrwale badali go, ciągle przeprowadzając rekonesanse. Wiedzieli wszystko o żołnierzach znajdujących się po drugiej stronie. Mur został zabezpieczony ogromną ilością min przeciwpiechotnych zabronionych przez organizacje ochrony praw człowieka, ale to nie stanowiło dużego problemu dla Saharyjczyków, którzy nauczyli się rozpoznawać miejsca w których są postawione, rozbrajali je, a nawet pod osłoną nocy przenosili do baz Marokańskich powodując niejedną śmierć żołnierzy na murach.
Taka patowa sytuacja trwała, aż do 1991 roku. Pomimo tego, że wiele państw uznało niepodległość Sahary, to Marokańczycy nie zamierzali tego zaakceptować. Wystąpili nawet z Afrykańskiej Ligi Państw, ponieważ król nie chciał nawet słyszeć o rozmowach pokojowych z prezydentem RASD. W 1991 roku ONZ wprowadziła misję MINURSO, której celem było rozwiązanie konfliktu poprzez przeprowadzenie referendum. Misja ta, trwa do dzisiaj (sic!) i ONZ nic więcej nie zrobiła, ponieważ w Radzie Bezpieczeństwa ONZ największe państwa posiadają prawo weta i mogą przesuwać różne decyzje w czasie działając nie dla dobra ludzi, a własnych interesów. To przede wszystkim wina Francji i Stanów Zjednoczonych, że Sahara Zachodnia jest ostatnią największą kolonią na świecie.
Wejście misji pokojowej wymogło na froncie Polisario zmianę sposobu działania. Musieli się poddać rozbrojeniu i wypuścić jeńców wojennych, co uczynili. Natomiast władze Maroka nie miały i nie mają zamiaru respektować wymogów ONZ. Tak jak istniały, tak nadal istnieją ukryte więzienia w których torturuje się Saharyjczyków a wszelkie protesty w stolicy Sahary – Al-Ujun są dławione przemocą. Cóż z tego, że stacjonuje tam ONZ, który pozwala czy też przymyka oko na łamanie praw człowieka. Niestety byliśmy uczeni, że ONZ i Stany Zjednoczone tak dbają o prawa człowieka. Prawda jest taka, że przyjaciele się zmieniają, a interesy zostają zawsze takie same… Saharyjczycy pokojowo demonstrujący swoje przekonania trafiają do więzień, to samo dzieje się nawet z dziećmi. W tym czasie, Europa i Stany Zjednoczone milczą nie zgłaszając żadnych zastrzeżeń do Maroka w corocznych raportach nt. praw człowieka. Za samo mówienie o Saharze Zachodniej lub sympatie z Frontem Polisario można zostać w najlepszym wypadku deportowanym z Maroka, a dziennikarze nie są wpuszczani na tereny Sahary.
Chcecie lepiej poznać historię Sahary Zachodniej? Zapraszamy Was do przeczytania cudownego reportażu Bartka Sabeli, który dokładnie opowiada o tym zapomnianym przez Boga narodzie.
Po tym wprowadzeniu historycznym możemy wrócić do naszych przygód! Podróż z Ouarzazate do Agadiru była trochę niezręczna, ciężko nam było znaleźć falę porozumienia w rozmowie z naszym kierowcą. Na samym początku powiedział, że pracuje w organizacji związanej z prawami człowieka, że mieszka w Al-Ujun, ale gdy go spytaliśmy czy jest berberem to powiedział, że nie, że jest Arabem. Cóż, pomyśleliśmy że jest jednym z Marokańczyków, którzy sprowadzili się z północy, bo chwilę później powiedział że pracuje jako administrator szpitala. Po drodze zatrzymaliśmy się na herbatę, którą rozlewał w iście arcymistrzowskim stylu tworząc ogromną ilość pianki. Wróciliśmy do samochodu i próbowaliśmy rozkręcić rozmowę, nie chcieliśmy pytać bezpośrednio czy jest Saharyjczykiem, bo to zbyt niebezpieczne, żeby poruszać takie tematy z Marokańczykami. Mohamaed włączył nam w pewnym momencie muzykę, która od pierwszych nut rozwiała wszelkie nasze wątpliwości. Hasan poprosił go, żeby ściszył i zapytał czy to przypadkiem nie Mariem Hasan. Facet tak się ucieszył, że znamy tą postać, że przytulił Hasana jak swojego syna. Byliśmy w domu. Pierwszy raz jechaliśmy na stopa z Saharyjczykiem.
Wróćmy jeszcze do Mariem Hasan. Jest to artystka, która od samego początku wspierała Front Poliisario tworząc piosenki opowiadające o wolnej Saharze, o walce wyzwoleńczej i poniesionych stratach. Jest to postać symboliczna i ikona dla wszystkich Saharyjczyków.
Mohamaed za swoje przekonania przesiedział łącznie 21 lat więzienia. Siedział dwa razy 15 i 6 lat w ukrytych więzieniach w których był torturowany. Mimo tych doświadczeń dalej pokojowo walczy o wyzwolenie Sahary, pisze broszury informacyjne, roznosi ulotki itd. Dowiedzieliśmy się od niego, że w Al-Ujun ludzie do dziś nieustannie protestują i są poddawani represjom. Jednak Saharyjczyka nie da się złamać! Zostaliśmy zawiezieni do Agadiru w miejsce gdzie było parę tanich hoteli na nocleg, a przed rozstaniem nasz kierowca powiedział nam, żebyśmy jutro w Agadirze wypisali tabliczkę na Al-Ujun, a na pewno zatrzyma się nam Saharyjczyk.
Wieczór, kolacja, marokański zygzak pomiędzy hotelami w poszukiwaniu nieturystycznego małego hoteliku z podwójnym pokojem za trzydzieści złotych. W jednym z tych hoteli okazało się, że nie ma podwójnych pokoi i jest tylko trzyosobowe, Hasan zaczął się twardo targować tłumacząc, że jeśli nam nie dadzą tego pokoju w cenie trochę niższej, to nikogo już na niego nie znajdą i nic nie zarobią. Facet był nieustępliwy więc wzięliśmy plecaki i wyszliśmy dziękując po arabsku. Przeszliśmy chyba z 20 metrów, kiedy Marokańczyk wyjrzał i nas zawołał do siebie przystając na naszą cenę. To chyba najbardziej udana nasza negocjacja w całym Maroku. Mężczyzna zdecydowanie nas polubił, pokazał nam książki z których uczył się na uniwersytecie, dodaliśmy się na fejsie, pokazał nam dyplomy nie bacząc na to, że przed chwilą się niemal kłóciliśmy. Chyba to mu się spodobało!
Następnego dnia rano podjęliśmy nieudaną próbę znalezienia nowego kapelusza dla Edyty, po śniadaniu złapaliśmy taksę, która nie wywiozła nas tak daleko jak chcieliśmy, jak pokazywaliśmy na nawigatorze. Facet głupio się tłumaczył, że taksówki dalej nie jeżdżą, a zapewne chodziło o to, że po prostu jak pojedzie dalej to ciężko będzie mu znaleźć kurs powrotny, bo inne taksówki jechały dalej. Obrażeni powiedzieliśmy, że nie zapłacimy mu tyle na ile się umawialiśmy, albo weźmie 25% mniej albo niech spada. Było mu to mocno nie w sos, ale ostatecznie się zgodził.
Byliśmy w środku miasta, przy lotnisku o którym wcześniej wspomnieliśmy, ale to Maroko! Bez problemu złapaliśmy stopa, który wywiózł nas na przedmieścia. Tutaj kolejny, który zabrał nas aż pod Sidi Bibi. Jechaliśmy z chłopakami którzy jechali na wesele. Na początku zapytali nas, czy chcemy jechać z nimi. Kiedy po namowach wyraziliśmy zgodę okazało się, że jeden z nich jest przeciwny-jakoby miało brakować dla nas miejsca. Potem jeden z nich dał nam do siebie namiary i zaproponował, że jeżeli dojedziemy do Belfaa to możemy u niego spać. Wysiedliśmy i przygotowaliśmy tabliczkę do Al-Ujun. Na szczęście na górze był duży napis po arabsku, bo zapis polski różni się od francuskiego, który jest bliższy arabskiemu, bo nazwę tego miasta wymawia się jako lajun (fr. Layoune). Najpierw zatrzymała się ogromna Toyotą Land Cruiser a w niej Marokanka wracająca z pracy z Agadiru do domu. Prawie całą drogę do Tiznit spędziliśmy na próbach odpalenia bluetootha do łatwego korzystania z tłumacza z angielskiego na francuski. Kochana kobieta wyrzuciła nas, aż za Tiznit, gdzie kisiliśmy się dłużej, bo był bardzo mały ruch.
Zaczynaliśmy już coraz poważniej myśleć o pobliskim campingu, kiedy zatrzymało się trzech chłopaków: Lwali, Khalil i Hamoudi, nie od razu zrozumieliśmy, gdzie dokładnie jadą, ale wiedzieliśmy, że jadą w naszym kierunku. Po drodze zaczęli opowiadać, że ludzie z południa bardzo różnią się od Marokańczyków. Zapytaliśmy czy znają Mariem Hasan. Słowo klucz! Okazało się, że cała trójka jest Saharyjczykami, Khalil mieszka w Tan Tan, Hamoudi w Smarze, a Lwali w stolicy w Al-Ujun. Zaczęliśmy rozmawiać o historii, a w tle leciała muzyka zachodnia wskazująca jak bardzo, nasi rozmówcy chcieliby się europeizować. Po drodze zatrzymaliśmy się na wyśmienitego tażina, Edyta nie chciała jeść bo to mięso, w związku z tym dostała oddzielnie omlet. Obejrzeliśmy razem połowę meczu z Manchester City, bo Lwali jest ich wielkim fanem i ruszyliśmy dalej do Tan Tan do domu Khalila, poznaliśmy tam rodziców Khalila: Baraka i Marikę. I znów było jedzenie! Do tego rodzice Khalila przebrali nas w stroje narodowe Saharyjczyków (po ichniemu to saharałi), zaproponowaliśmy zabawę w powtarzanie trudnych fraz w hasaniji – dialekcie arabskiego używanego przez Saharyjczyków. Jednak okazał się on nie taki trudny dla nas. Poza jednym dźwiękiem, inne przychodziły nam dość łatwo. Frazy w języku saharyjskim nie są tak trudne do wymówienia. Po kolacji skoczyliśmy na taras wraz z młodszym bratek Khalila – Atmanem, który gra na gitarze. Siedzieliśmy do trzeciej słuchając saharyjskich, algierskich i marokańskich pieśni przy akompaniamencie gitary. Później tylko spanie w tradycyjnym stylu, gdzie kobiety i mężczyźni śpią w oddzielnych pokojach.
Kolejny dzień zaczął się wizytą policji, daliśmy paszporty i zostaliśmy sprawdzeni czy przypadkiem nie jesteśmy dziennikarzami i nie zbieramy informacji na temat Sahary. Pan był bardzo miły zebrał informacje i wyszedł. Już po drodze mieliśmy wiele kontroli paszportów, bo kontrola policyjna w tym miejscu jest częsta. Później było lekkie śniadanie – herbata, kawałek chleba, masło, konfitura, troszeczkę warzyw i udaliśmy się wspólnie podrzemać. Dopiero po południu zjedliśmy obiad i ruszyliśmy nad ocean zobaczyć jak rzeka z Tan Tan wpada do Oceanu w malowniczej scenerii. Później pojechaliśmy nad plażę wypić wspólnie kawę. Okazało się, że w tym miejscu przyszło się nam pożegnać z Hamoudim, który wracał do pracy do Smary. Pojechaliśmy dalej razem aż do Al-Ujun po drodze zatrzymując się na przepyszną rybę i powoli dojechaliśmy do stolicy. Wjazd tutaj nie jest prostą sprawą. Po drodze mieliśmy chyba z 6 kontroli policji i w kółko te same pytania w celu sprawdzenia czy nie zmieniamy wersji. Przed samym Al-Ujun przysnęliśmy dochodziła pierwsza w nocy do standardowych pytań doszło, gdzie zamierzamy spać. Nie chcieliśmy narażać Lwali i rzuciliśmy, że będziemy spać w jakimś najtańszym hotelu z Lonely Planet. Gdy odeszliśmy Lwali powiedział, że nie będziemy spać w żadnym hotelu tylko u niego, bo nie wypada Muzułmaninowi odsyłać gości do hotelu. Policjant się z nim zgodził, ale za nami ruszył inny policjant na motorze i wjechaliśmy d tego miasta tak trudno dostępnego dla obcokrajowców. Podobno jeszcze dwa lata temu wjeżdżał tu jeden na dziesięciu turystów. Po drodze minęliśmy miejsce w którym obija się misja ONZ – Minurso nie reagując na nic, co się dzieje wokoło. W krajobrazie miasta pojawiły się ciągle stare Land Rovery i Land Cruisery pamiętające czasy wojny i zapewne używane przez Polisario. Zatrzymaliśmy się pod domem Lwaliego, który wyszedł i kazał nam zaczekać. Wyszedł, aby pokazać dom policjantowi, ten gdy go zobaczył powiedział, że możemy tu spać. Zaraz po przekroczeniu progu zostaliśmy oczarowani, jak na afrykańskie warunki znaleźliśmy się w pałacu z tysiąca i jednej nocy. I znów wieczór pełen rozmów, później prysznic i spanie, ale nie w tradycyjny sposób, bo dostaliśmy jeden pokój dla naszej dwójki.
Kolejny dzień był dniem pożegnalnym z naszymi przekochanymi Saharyjczykami, którzy przyjęli nas do siebie jak najbliższą rodzinę. Hasan powiedział, że uwielbia Gruzję i jej gościnność, ale przy saharyjskiej gościnności to się ona chowa. Z rana poszliśmy na śniadanie do domu obok Lwaliego, gdzie zostaliśmy niesamowicie obdarowani, Edyta dostała bransoletkę bogato zdobioną i zegarek, a Hasan różaniec muzułmański. Trzeba jeszcze dodać, że Edyta wczoraj dostała merhfę – tradycyjny ubiór kobiecy od rodziców Khalila. Jakby tego było mało dostaliśmy jeszcze skórzane ozdoby na ścianę w saharyjskim ornamencie. Czas był się rozstawać, z jednej strony chcieliśmy się przejść po tym zamkniętym mieście, z drugiej strony chłopacy bardzo chcieli nam pomóc i wywieźli nas za miasto za kontrole policji, wypisali nam tabliczki i ze łzami w oczach się z nami pożegnali. Edyta na pożegnanie dostała jeszcze taśmę klejącą i smartwatcha od Khalila. Postanowiliśmy, że równowartość podarowanych nam przedmiotów, plus tyle ile możemy przeznaczymy na organizację zajmującą się pomocą Saharyjczykom z obozów uchodźców Tindufie w Algierii. Od rozstania mamy cały czas kontakt z chłopakami, dzwonimy, piszemy do siebie, tak jakbyśmy się stali częścią ich rodziny. Mamy nadzieję, że los pozwoli się nam jeszcze spotkać, bo po tym poście możemy mieć problemy na powrót do Maroka, jeżeli nie tam, to na pewno ugościmy ich nie gorzej w Warszawie!
Zostaliśmy z tabliczką na trasie, było nam bardzo źle. Przez dwa ostatnie dni bardzo zżyliśmy się z nimi i ciężko było się pogodzić z myślą, że zostawiamy za sobą takich cudownych ludzi, ale taka jest proza życia podróżnika. Na początek zabrali nas Saharyjczycy, niby niedaleko, ale czemu odmawiać? Na kolejnym posterunku policji na którym przyszło się nam rozstać wyszliśmy z auta, aby przyspieszyć naszym dobroczyńcom drogę do domu. Jednak policjant się do czegoś przyczepił i chciał wstawić mandat kierowcy ten strasznie się zapienił, zaczął krzyczeć itd. Gdyby nie nasza obecność mogłyby mu grozić poważne konsekwencje, policjant ustąpił nie chciał zapewne robić scen przy obcokrajowcach, ale kierowca nie przestawał krzyczeć, w końcu jakiś jego kolega wyszedł z auta uspokoił go i bezpiecznie odjechali. Niestety nie znamy hasanji i nie wiemy o co dokładnie poszło, ale możemy przypuszczać, że ten kierowca mógł stracić rodzinę w czasie wojny i nie może ścierpieć, że marokański policjant chce na nim wymusić mandat/łapówkę.
Udaliśmy, że nic się nie stało, daliśmy paszporty z uśmiechem tłumacząc, że jedziemy dalej na południe stopem. Policjanci odfajkowali swoją robotę i wskazali nam miejsce z którego możemy zacząć łapać stopa. Po niedługim czasie (o „dziwo”!) zatrzymali się nam nieumundurowani policjanci z których jeden z mówił bardzo dobrze po angielsku. Taka obstawa, aby czym prędzej odjechać od Al-Ujun. Dziwnym trafem chcieli się do nas upodobnić itd. Po drodze kupili nam jedzenie zapewne za podatki płacone przez turystów z Polski w Agadirze! Wywieźli nas za miasto Boujdour z którego się sami śmiali, że wygląda jak więzienie (tak też i wyglądało).
Wiatr tutaj był bardzo silny, pomimo upału (ponad trzydzieści stopni) wcale nie było nam gorąco, wiatr i suche powietrze sprawiały, że czuliśmy się jakby było zaledwie 20 stopni. Ruch był prawie zerowy, w końcu, po godzinie zatrzymał się nam stary beczkowy merolek jadący do naszego celu, do Dakchla. W środku siedziała trójka braci nie mówiąca w żadnym innym języku niż arabski, wzięliśmy plecaki na kolana i ruszyliśmy. Ci nie kryli, że są z Sahary, co chwilę wznosili znak wiktorii i objeżdżali posterunki policji, aby zaoszczędzić czas. Po drodze kupili nam jogurty i batoniki. A przed samą Dakchlą zrobili coś niesamowitego. Objechali całą drogę wjazdową po pustyni bez świateł w środku nocy, którą widać znali znakomicie, aby ominąć wszelkie kontrole policyjne. W pewnej chwili bracia zatrzymali się, i siedli we dwóch na jednym fotelu na przodzie, żebyśmy mogli zdjąć plecaki z kolan i trochę odpocząć. Na koniec bardzo dziękowaliśmy za ten niesamowity czyn, a oni mówili, że przecież to nic, Ty jesteś podróżnikiem i należy Ci przecież pomagać! O tak właśnie zachowują się prawdziwi muzułmanie zadają kłam temu, że są źli.
Później już tylko znaleźliśmy hotel w przystępnej cenie i poszliśmy odespać te wspaniałe, ostatnie dwa wieczory.
Ten post jest dla nas bardzo emocjonalny i ważny. Saharyjczycy żyją pod okupacją, ich dobra naturalne są wykradane przez Maroko, myślicie, że przecież w Polsce nie mamy nic z tym wspólnego? Nic bardziej mylnego! 90% ryb eksportowanych z Maroka jest stąd, do tego są tu największe szklarnie, gdzie warzywa i owoce rodzą nawet trzy razy rocznie, a poza tym fosforyt, który jest używany przez polskich rolników jako nawóz sztuczny. Warto mówić o Saharze Zachodniej albo przelać parę złotych na obozy uchodźców w Algierii.
Jesteśmy w Mauretanii, więc możemy to już napisać:
Vive la Sahrawi Arab Democratic Republic!