Maksymalnie wykorzystaliśmy nocleg w hostelu, wstaliśmy dość późno ale trzeba było odpocząć po tych wszystkich nocach w namiocie. Skoczyliśmy do Maca na śniadanie i zaczęliśmy przygotowywać się do wyjścia na gibraltarską skałę. Co ciekawe Gibraltar jest dłużej brytyjski niż istnieją Stany Zjednoczone. Dwa razy przeprowadzono referenda o włączenie go do Hiszpanii. W 1964 roku w czasie pierwszego referendum za włączeniem do Hiszpanii opowiedziało się 50 osób. Franco podobno tak się wkurzył, że na kilkanaście lat zamknął im granicę. Dlatego też Gibraltarczycy nie mogą ufać Hiszpanom. Nie są nawet podłączeni do hiszpańskich wodociągów, pomimo, że nie mają naturalnych zasobów słodkiej wody. Pozyskują ją z odsolonej morskiej wody.
Gibraltar to bardzo strategiczne miejsce pozwala na dobry dostęp do całego morza śródziemnego i dojście do Afryki. To tutaj Brytyjczycy przerzucali swoje samoloty do Algierii w czasie drugiej Wojny Światowej. Tak samo Hitler rozumiał jego znaczenie i poprzez rządy Vichy próbował zdobyć Gibraltar. Cała kolonia usiana jest setkami bunkrów. Rząd Hiszpanii teoretycznie był neutralny w czasie wojny, lecz faktycznie sprzyjał nazistom. Próby zdobycia Gibraltaru trwały od 1940 do 1943 roku. W obronie Gibraltaru wedle legendy mają pomagać miejscowe magoty – czy też makaki. Mówi ona, że dopóki one tutaj będą, dopóty Gibraltar będzie brytyjski. Jak to legendy można z nich kpić, ale sam Winston Churchill nie śmiał tego zrobić. W 1943 roku, dla poprawienia morale żołnierzy sprowadził dodatkowe magoty z Algierii, ponieważ miejscowa populacja zmniejszyła się do zaledwie siedmiu osobników. Istnieją dwie teorie na pochodzenie magotów na Gibraltarze. Pierwsza opowiada, że małpy sprowadzili arabscy berberowie jako zwierzątka domowe, które z czasem uciekły i zdziczały. Inna zaś, która zdecydowanie bardziej się nam podoba, mówi, że małpy żyły tu już od pliocenu (5 mln lat) i to po prostu ostatnie okazy, którym udało się przetrwać w Europie. Wydaje się to bardziej prawdopodobne, ponieważ znaleziono tu ślady życia neandertalczyków i mające kilkanaście tysięcy lat malowidła naskalne przedstawiające małpy i koziorożca. Jak nie trudno się domyślić wskoczyliśmy na wyciąg i pojechaliśmy na szczyt popodziwiać lokalne małpki. Poszliśmy też zobaczyć 100 tonowe działo, które broniło dostępu do Gibraltaru, obeszliśmy różne formacje obronne. Niestety nie dostaliśmy się do tuneli wydrążonych w wapiennej skale Gibraltaru, ponieważ okazało się, że była otwarta tylko do 17:00, zostaliśmy też wprowadzeni w błąd przy kasie, poinformowano nas że nasz bilet obejmuje tą atrakcję. Szkoda, bo wycieczki są mega ciekawe z przewodnikiem, który po angielsku opowiada o trudach obrony Gibraltaru w czasie II wojny światowej, ewakuacji ludności itd. Tą stratę szybko powetowaliśmy sobie zaglądając na zamek arabski pamiętający czasy świetności kalifatu na półwyspie iberyjskim. Był zajęty przez muzułmanów do XIV wieku. Wtedy to, na chwilę Hiszpanie zdobyli Gibraltar. Kolejną atrakcją była dla nas jaskinia św. Michała. Brytyjczycy chcieli ją przemianować na jaskinię św. Grzegorza. Jednak San Miguel bardziej do niej przywarło i ta próba zakończyła się fiaskiem. W środku mogliśmy zobaczyć sposób na zbezczeszczenie takiego cudu natury. Brytole postawili sobie tutaj salę koncertową. Żeby chociaż krzesła pasowały. Nie wiemy – jakieś kamienne czy coś stylowego? A one są jak najtańsze plastikowe siedziska kupione w Castoramie. Jak już z tego ochłonęliśmy zaczęliśmy podziwiać piękne stalaktyty, stalagmity i stalagnaty rozpuszczającej się skały wapiennej. Czas był już wracać na dół. Przeszliśmy pas lotniska o długości jedynie półtora kilometra. Trzeba mieć „jaja” żeby tu wylądować. Jeśli samolot się nie wyrobi lądujecie w morzu. Cudo to stworzono w 1939 r. Odebraliśmy plecaki z hostelu i ruszyliśmy na drugą stronę zatoki do Algerciras. Było już późno. Słońce przepięknie zachodziło. Zaczepił nas pijany facet tłumaczący, że to miejsce jest złe do złapania stopa. Znamy tysiące takich historii jak to wszyscy mówią że dane miejsce jest złe do łapania. Tym razem jednak posłuchaliśmy, bo byliśmy w centrum Linea de la Consipacion. Przeszliśmy dosłownie 100 metrów, kiedy okazało się, że ten pijany Hiszpan do nas podjeżdża. Wziął nas do auta nie bacząc na swój stan wywiózł nas na wylotówkę. I znów España i znów nikt nie chciał nas zabrać. Ponadto staliśmy jakby w faweli w której jest naprawdę biednie. To nam sprawy nie ułatwiało. Po prawie godzinie szczęście się do nas uśmiechnęło. Zatrzymał się nam Hiszpan Juan mieszkający w Londynie, który zawiózł nas do kolejnego hostelu w którym mieliśmy spędzić ostatnią noc w Europie. Opowiedział nam, że większość mieszkańców zajmuje się szmuglowaniem fajek z Gibraltaru, a nie narkotykami. Dodał jeszcze, że niedaleko znajduje się rafineria i kupa fabryk, które ponoć powodują, że według badań statystycznych jest tu największa zachorowalność na raka. Mamy jednak nadzieję, że jeszcze kiedyś spotkamy się z nim w Warszawie!
Tematy publikowane i zdjęcia robią wrażenie