Obudziłem się w tym świetnym wagonie. Z rana dostaliśmy śniadanie, bułki na drogę, a nawet Johny dostał kurtkę. Zdążyłem przerzucić filmy na dysk twardy a Mongołowie z zaciekawieniem przyglądali się jak robię to z pomocą telefonu. Wypisałem kartkę z podziękowaniem za pomoc i próbowałem wytłumaczyć, że tak wspaniałego przyjęcia nie mieliśmy jeszcze nigdzie. Ale chyba średnio mi się to udało, zrobiliśmy jeszcze pamiątkowe zdjęcie i poszliśmy jechać dalej. Ehh takie momenty w takich podróżach są najpiękniejsze, ciężko wyrazić słowami, jaką silną dobrą energią napełniają człowieka. Czytaj dalej „45. Dzień podróży (02.10)”
Miesiąc: październik 2016
44. Dzień podróży (01.10)
W nocy było około -3 stopni. Johny zamarł więc poszedł na długi spacer. Słońce wstało około siódmej (wstawało za górami). Póki Johny nie wrócił zebrałem całe obozowisko w kupę, aby nikt się do nas nie przyczepił, że tu śpimy. Nie mieliśmy tugrików, ale miałem mały zapas dolarów. Cztery dolary wymieniłem na pięć tysięcy tugrików u tych ziomków, którzy wczoraj pijani do nas się czepiali, kupiliśmy za nie pierniki dwie kawy, wróciliśmy do miejsca gdzie wczoraj zjedliśmy huszury i poprosiliśmy o ciepłą wodę, bez problemu ją dostaliśmy. Czytaj dalej „44. Dzień podróży (01.10)”
43. Dzień podróży (30.09)
Wstaliśmy, zostaliśmy po raz kolejny ugoszczeni cujwanem, pamiątkowa pocztówka, pożegnanie i w drogę. Zaczęło się ciężko. Dziwne nikt nie chciał nas przyjąć i na wiadomość munkh ukłi mówili nam wprost, że nas nie wezmą. Jak miło!
W końcu wpakowaliśmy się do japońskiego BMW, tak tak, jeśli nie wierzycie sprawdźcie fotki. W ogóle zastanawiam się czy w Mongolii nie powinni przejść na ruch lewej stronny. Mam wrażenie, że aut z kierownicą po prawej stronie jest tu więcej niż tych po lewej. Mieliśmy ogromny problem z dogadaniem się i uzgodniliśmy, że facet jedzie do najbliższego punktu oddalonego o 18 kilometrów od nas, klasztoru buddyjskiego Shankh. Zostaliśmy dowiezieni pod samo wejście i nasz kierowca pojechał jeszcze dalej, a nie jak myśleliśmy tylko tutaj. Klasztor był zamknięty, a w wiosce otaczającej go nie było delgurów czy gazarów czyli sklepów i restauracji.
42. Dzień podróży (29.09)
Wstaliśmy w jurcie około 7:30 niby wcześnie niby późno, naszych gospodarzy już nie było. Zajmowali się swoim dorobkiem od samego rana, zebraliśmy rzeczy, wrócili, wypiliśmy caj. I nastąpił ten moment o którym pisałem parę dni temu. Dostaliśmy możliwość jeżdżenia na mongolskim koniu! Przyznam, że siodło było bardzo niewygodne, ale koń był bardzo posłuszny i dał się dobrze prowadzić, bez żadnych chimerów, że tu chce, a tu nie. Radość Johny’ego nie miała granic, problem w tym, że on nie potrafi jeździć i całe szczęście, że były to spokojne konie, bo inaczej mógłby spaść. Na szczęście to tylko spokojna Mongolia. Czytaj dalej „42. Dzień podróży (29.09)”
41. Dzień podróży (28.09)
Wstaliśmy z rana powoli na obrzeżach Ułan Bator, zjedliśmy śniadanie, ostatni raz zagraliśmy w mongolskie kości. I zebraliśmy się do wyjazdu, bo ile można siedzieć w mieście. W pierwszej kolejności dziesiątką przyjechaliśmy do centrum i uznaliśmy, że jeszcze chwilę przejdziemy się po mieście. Zaszedłem do informacji turystycznej, dostać mapę, ale niestety mieli tylko mapę Ułan Bator. Za to podpowiedzieli mi jak się wydostać z miasta i gdzie dostanę taką mapę jak potrzebuję. Pół godziny później mieliśmy mapę, przystanek w kierunku zachodnim, aby pojechać do starej stolicy Mongolii z której Czingis Chan sprawował rządy czyli Harahorum. W informacji turystycznej twierdzili, że powinniśmy jechać autobusem numer sześć, jednak takowy nie jechał. Za to miejscowi nam podpowiedzieli jak wyjechać i w co wsiąść. Czytaj dalej „41. Dzień podróży (28.09)”
39-40. Dzień podróży (26-27.09)
Te dwa leniwe dni spędziliśmy w Ułan Bator. Rankiem wyjechaliśmy od Mandula. Zadzwoniłem do Otgo, dowiedzieć się czy możemy u niej zostać. Okazało się, że oczywiście możemy i co więcej nawet na dwie, a nie jedną noc, a po za tym to ona jest w Centrum i możemy się tam zaraz spotkać. Potaskaliśmy więc co prędzej nasze plecaki pod główny budynek rządu na plac Czingis Chana. Czytaj dalej „39-40. Dzień podróży (26-27.09)”
38. Dzień podróży (25.09)
Poranek, ładowarki, kawa w restauracji, cujbaz, czyli mongolskie danie zawierające makaron i mięso, potem pierwszy, drugi stop i trzeci na siedemset kilometrów prosto do Ułan Bator. Wszystko dobrze się zaczynało jechaliśmy dostatecznie szybko, kierowca mówił troszeczkę po rosyjsku, zatrzymaliśmy się po drodze w Erdenet na dworcu kolejowym, żeby mógł zadzwonić ze stacjonarnego telefonu. Ale im bliżej Ułan Bator byliśmy, nasza prędkość Ci też bardziej zmalała do tego stopnia, że jechaliśmy 40 kilometrów na godzinę i nasz kierowca płakał nad każdym najechanym dołkiem. A wydawałoby się, że nie powinien przeżywać takich głupot, bo był wysoko postawiony. Jego rodzice byli ambasadorami w Moskwie, a on sam uczył się w szkole dyplomatycznej.
Myśleliśmy, że dojedziemy do Ułan Bator około 21:00. Znalazłem dwie osoby na cs, które zgodziły się mnie przenocować. Jakieś przeczucie kazało mi nie anulować żadnego z tych potwierdzeń. Jak nasz kierowca zaczął zwalniać zacząłem myśleć, że będziemy około 22:00 itd. Przyjechaliśmy ostatecznie na przedmieścia około północy. Okazało się, zsrr dziewczyna, która zgodziła się nas przyjąć nie może nas spotkać tak późno, za to Muunuur mógł nas przyjąć więc pojechaliśmy do niego taksówką. Dałem telefon kierowcy taksówki i później dla niego było wszystko jasne, gdzie powinniśmy jechać. Cała trasa kosztowała około 8 zlotych za jakiś cztery kilometry.
Ale, ale do tego momentu mieliśmy jedną nieprzyjemną sytuację. Najpierw byliśmy świadkami jak podjeżdża marszrutka z której wyłania się szalony nawoływacz, który głośno krzyczy, gdzie będzie ona jechać. Zapytaliśmy czy będzie jechać do centrum -tak tak, wsiadajcie. Siedliśmy szybko i zapłaciliśmy bagatela po dwa tysiące tugrików czyli prawie po cztery złote. Czyli dość drogo. Na kolejnym przystanku wszedł jakichś alkoholik i wydało mi się, że zapłacił on tylko tysiąc tugrików, dlatego też Johny zapytał ile on zapłacił i kierowca powiedział, że też dwa tysiące. I zaczęło się. Alkoholik przyczepił się do nas i zaczął mówić coś w swoim języku zapewne wyzywając nas od ochydnych Europejców z dużymi oczami. Tak przynajmniej sądzę, oceniając ton jego głosu. Później siadł obok nas i zaczął robić gesty jednoznacznie znaczące, że chce się bić. Było jasne, że nie ma szans, ale my nie chcieliśmy mieć problemów w stolicy obcego państwa. Co ciekawe w czasie gdy on nas obrażał, nikt w prawie pełnej marszrutce nie stawił się za nami, żeby dupek przymknął pysk. Bardzo gościnnie… To wszystko wyzwoliło w nas wiele złej energii, którą chciało się gdzieś wylać, ale nie było za bardzo gdzie.
Cała ta sytuacja wpłynęła ba rozmowę z naszym hostem. Byliśmy przybici bez polotu, ale i tak nie przeszkodziło to na długą rozmowę do trzeciej w nocy. Okazało się, że on też słucha muzyki rockowej, a jego brat jest współorganizatorem największego festiwalu rockowego w Mongolii Rock Naadam. Doszła trzecia, wziąłem wymarzony prysznic i poszedłem spać.
37. Dzień podróży 24.09
Wstaliśmy koło 8:00, zebraliśmy szybko rzeczy i poszliśmy na herbatę jak zwykle z mlekiem. Dziadek wziął kalkulator i zaczął wpisywać 20 i pokazywać palcem na Johny’ego tym razem to my włączyliśmy głupa, pokazaliśmy ile lat ma Johny, a ile lat mam ja. Zmieniliśmy temat, dopiliśmy herbatę i zbieraliśmy się do wyjścia. Dziadek nie odpuścił i wrócił do tematu kasy. Kurczę on chciał czterdzieści złotych za osobę, gdzie za 15 zlotych można znaleźć hostel z prysznicem i śniadaniem. Pokazaliśmy, że nie mamy kasy i wyjaśniliśmy, że przecież chcieliśmy spać na ulicy, że oni sami nas zaprosili, my sami o to nie prosiliśmy. Czemu wtedy nie powiedzieli nam, że to za kasę? Dziadek na szczęście nie chciał robić awantury i wyszliśmy w pokoju.
36. Dzień podróży (23.09)
Wstaliśmy z samego rana i było dla nas jasne, że nasi gospodarze mają nas dość. Ciągle pokazywali nam gdzie jest hijd, choć i bez tego dobrze wiedzieliśmy gdzie się on znajduje. Wyszliśmy i co raz mocniej zbiżaiśmy się do klasztoru buddyjskiego z trudną nazwą do zapamiętania Ambrajasgalant. Pominę dalsze opisy tego miejsca, bo znajdziecie je w Internecie i bez tego. Dalej był pomnik śpiącego buddy i jeszcze jeden pomnik na szczycie góry o znaczeniu religijnym. Zaszliśmy do jednej restauracji zjeść coś w miarę taniego. Zostaliśmy zaproszeni do jednej z pobliskich jurt w której leżało wielu pijanych Mongołów.
Nie zapowiadało to nic dobrego, mieliśmy zjeść i oddalić się z tego miejsca czym prędzej. Poszedł jednak do nas jeden sympatycznie wyglądający Mongoł i zaproponował wypić wódki. Nie należę do osób, które odmawiają wypić jedną, dwie kolejki wódki w czasie podróży. Więc sieknęliśmy że trzy kolejki za Mongolię, Johny nie chciał pić, a i tak został przymuszony do wypicia kieliszka. Rozgrzani wyszliśmy na świeże powietrze z zamiarem wyjechania stąd jak najdalej nie mając pewności jak to się tutaj powiedzie. Po przejściu około kilometra dojechali do nas Mongołowie z którymi piliśmy. Jechali na jednym motorze i zaproponowali, że mogą nas przewieźć w pierwszej kolejności pojechał Johny, w tym czasie drugi Mongoł zaczął mi coś pokazywać na temat pieniędzy, ja mu pokazałem, że nie mamy kasy. Zaraz podjechał motor i zabrał jeszcze mnie. Mongoł od kasy przybiegł za nami i przysiadł do nas. Wódka należała do tego który nas woził. Zostaliśmy przymuszeni jeszcze do jednej kolejki po czym drugi Mongoł wyskoczył tym razem z pretensjami o kasę do Johny’ego. Ten dobry pokazał mi szybko żebym się oddalił, a on odciągnie swojego kolegę od mojego kompana. Zaraz podjechał z motorem drugi Mongoł, który odciągnął tego narwańca. I odeszliśmy szybkim krokIem w z góry upatrzonym kierunku.
Po paru kilometrach spaceru zeszły z nas emocje i Johny’emu przyszło do głowy, że chce pojeździć na koniu. Nawet jeśli przyjdzie mu za to zapłacić. Byłem przeciwny temu z dwóch przyczyn, po pierwsze takie momenty w czasie podróży powinny występować spontanicznie, ktoś sam powinien do nas podjechać dać pojeździć, żeby pośmiać się z inostrańca itd. Po drugie jest to zachowanie typowe dla turysty, który ma mało czasu, a kupę kasy i jest normalne, że w dwa tygodnie chce uzyskać namiastkę tego co inni robią w miesiąc. No nic, poszliśmy przed siebie. Nadrabiając z kilometr czy dwa, jeden Mongoł pognał daleko w step, a drugi przyjeżdżający na koniu odmówił takowej usługi.
Przeszliśmy dalej w stronę dróg pośród stepu patrzymy, a zbliżają się auta jadące w naszym kierunku. Jeden jeep się zatrzymał. Jeszcze 200 metrów i do niego dobiegliśmy, okazało się, że mówią po rosyjsku wiedzą nawet co to autostop i mogą zabrać nas do asfaltu. Jak cudownie jak wspaniale!!! I tu znów alkohol, wypiłem chyba z trzy piwa i dojechaliśmy do trasy. Czytaj dalej „36. Dzień podróży (23.09)”
35 Dzień podróży (22.09)
czyli połówka za mną
Wstaliśmy samym rankiem, skoczyliśmy do sklepu kupić życiodajnej kawie. Ja skończyłem post i poczekaliśmy, aż naładuje mi się wszystko to co nie zdążyło w Ułan Ude. Następnie bach na trasę i łapanie stopa, które tutaj jest mega proste. Chyba trzecia maszyna się do nas zawróciła. Tak jakby przemyśleli, a w sumie to możemy ich wziąć. I znów jechaliśmy ekonomicznym autem Toyotą Prius. A w środku była czwórka Mongołów, oczywiście znów język okazał się barierą językową nie do przeskoczenia i trzeba było wszystko wyjaśniać na palcach i gestami. Pokazywałem zdjęcia, które zrobiłem podczas podróży, a Johny puszczał im muzykę z mp3. Tak dojechaliśmy do Darchanu, trzeciego największego miasta w trzymilionowej Mongolii, które liczy całe 74 tysiące ludzi. Poszliśmy w pierwsze lepsze miejsce pojeść hurusz, a następnie kupić kartę SIM, abym mógł dziergać te posty na telefonie. Czytaj dalej „35 Dzień podróży (22.09)”