Obchodziliśmy się w parku i od razu poszliśmy łapać stopa. Doszliśmy do bramek i na początku próbowaliśmy łapać przed nimi. Nieskutecznie. Zdecydowaliśmy się więc na przejście za bramki co ciekawe nikt nam tego nie zabronił. Za bramkami stali policjanci, którzy zupełnie nic sobie nie zrobili naszym widokiem. Postaliśmy za bramkami może 15 minut, gdy zabrał nas ze sobą chiński żołnierz. Niewiele ob sobie robił z ograniczeń na chińskich drogach i prół jak oszalały po 150 kilometrów na godzinę. Był to Mongoł jadący do sąsiedniej prowincji z jakimś biznesem. Pod koniec drogi zostaliśmy spytani, czy jesteśmy głodni odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że tak.
Mongoł zatrzymał się na parkingu i ugościł nas lapszą, chińską zupą z makaronem z dużą ilością warzyw i owoców. Do tego dostaliśmy po wodzie. Jedliśmy na takim ogromnym gastronomicznym rynku, było naprawdę w czym wybierać. Wszyscy krzyczeli i nawoływali, aby spróbować ich najbardziej smacznych produktów. Zjedliśmy, pożegnaliśmy się, selfie na pamiątkę i poszliśmy się ‚rozejrzeć się’. Po drodze zostaliśmy poczęstowani chińskimi daktylami,
czyli głożyną pospolitą. Chcieliśmy kupić jej za jednego juana, ale nie dało się przetłumaczyć sprzedawcy, chciał nam sprzedać minimum za pięć.
Poszliśmy dalej i trafiliśmy znów pod sklep Unicoma, zdecydowaliśmy, że zostaniemy tu dziesięć minut odpocząć. I znów zrobiliśmy małą furorę. W tym samym czasie.jeden Chińczyk dawał nam chińskie daktyle, a z drugiej drugi nas prosił abyśmy sfotografowali naprawdę śliczną Chinkę. Cholera, przecież się nie rozdzielę. Ona bardzo wstydziła się i nie chciała fotografii, ale faceci jej nie odpuścili i tak zrobiliśmy całkiem miłe zdjęcie razem.
Najwyższy czas było zbierać dupy na Wielki Mur Chiński. Czekało nas do przejścia cztery kilometry, ale pogoda dopisywała i widzieliśmy tego dnia po też ostatni niebieskie niebo do dnia dzisiejszego. W ogóle nie wspomniałem, a znajdowaliśmy się w Yulinie. Po drodze odkryliśmy zupełnie nie turystyczny klasztor Dao. Spędziliśmy niespodziewanie prawie godzinę, ale wszystko w około było darmowe, rzeźby prześliczne i było zupełnie pusto od turystów, więc nikt mi nie psuł kadrów, no może poza Johnym.
Wróciliśmy na trasę i poszliśmy mną mały – wielki mur chiński w tym miejscu. Od dziecka wciskają nam syf, jaki on nie jest wielki i pokazują zdjęcia jego turystycznej części obok Pekinu. Mówią jak go dobrze nie widać z kosmosu, pokazując zdjęcia jego odrestaurowanej części. Tak naprawdę wielki mur to nie jedna wielka jednolita konstrukcja, ciągnąca się długą linią na północy Chin, a wiele oddzielnych murów budowanych w różnych okresach za różnych dynastii. Cześć wielkiego muru to wieże, mury, ale także wały ziemne i fortyfikacje. Mur miał służyć ochronie rolniczych Chin przed najazdami ludów koczowniczych Ałtaju czyli po prostu Mongołów. Jego wbudowanie w pewnym stopniu zablokowały te najazdy i przyczyniły się do zbudowania systemu ekonomicznego w którym Mongołowie sprzedawali mięso, a Chińczycy warzywa i owoce. Wielkim błędem budowniczych muru chińskiego było to, że nie był on ciągły. Sprawnie wykorzystał to Czingis Chan podbijając Chiny. Po tym wprowadzeniu mam nadzieję, że nie zdziwicie się, że pokazuje Wam jakąś popierdówkę, a nie mur Chiński.
Wróciliśmy na autostradę przy pomocy Baidu (chińska wersja jakdojade.pl). Wyszliśmy za bramki korzystając z wcześniejszych doświadczeń i złapaliśmy prawdziwego Chińczyka, a nie kolejnego Mongoła. Chcieliśmy dojechać do Yan’anu miasta w którym zakończył się długi marsz komunistycznych wojsk w czasie rewolucji w Chinach. To tutaj Mao Cetung został wybrany na przywódcę partii. To jedno z dwóch miejsc chińskich pielgrzymek komunistycznych. Nasz kierowca jechał do Ansai, dwadzieścia kilometrów przed naszym celem, ale zdecydował się nas podwieźć na miejsce, nakarmić u pokazać dobry park do spania. Wymieniliśmy się kontraktami na łisi (chiński Messenger), pożegnaliśmy się, znaleźliśmy dobre miejsce i poszliśmy spać na ławkach.