Wstaliśmy z rana powoli na obrzeżach Ułan Bator, zjedliśmy śniadanie, ostatni raz zagraliśmy w mongolskie kości. I zebraliśmy się do wyjazdu, bo ile można siedzieć w mieście. W pierwszej kolejności dziesiątką przyjechaliśmy do centrum i uznaliśmy, że jeszcze chwilę przejdziemy się po mieście. Zaszedłem do informacji turystycznej, dostać mapę, ale niestety mieli tylko mapę Ułan Bator. Za to podpowiedzieli mi jak się wydostać z miasta i gdzie dostanę taką mapę jak potrzebuję. Pół godziny później mieliśmy mapę, przystanek w kierunku zachodnim, aby pojechać do starej stolicy Mongolii z której Czingis Chan sprawował rządy czyli Harahorum. W informacji turystycznej twierdzili, że powinniśmy jechać autobusem numer sześć, jednak takowy nie jechał. Za to miejscowi nam podpowiedzieli jak wyjechać i w co wsiąść.
Doszliśmy do dogodnego miejsca do stopowania złapaliśmy Toyotę Prius, wszystko świetnie, wyjeżdża z miasta itd. Dojeżdżamy do miejsca w którym ono ostatecznie się kończy, a tu zonk. Gość okazuje się taksówkarzem, jakie szczęście, że zatrzymaliśmy się przy policji i nie mógł się do nas przyczepić mocniej.
Później poszło lekko, zatrzymaliśmy kierowcę jadącego prosto, do Harahorum. Gdy powiedzieliśmy, że nie mamy kasy, odjechał z 20 metrów, a potem cofnął mówiąc, że jednak nas weźmie.
Byliśmy już około pięćdziesięciu kilometrów od naszej destynacji, kiedy zdecydowaliśmy, że najlepiej dla nas będzie wyjść i szukać noclegu za dnia na wsi niż w nocy w turystycznym miejscu. Najpierw minęliśmy wioskę w której był jeden duży opuszczony budynek w którym można było się zatrzymać. Jednak to nie najlepsze miejsce mogą tam schodzić się miejscowi pijacy. Przejechaliśmy dalej około 10 kilometrów dalej i zobaczyliśmy jurty i masę koni. Poprosiliśmy kierowcę by nas tu wyrzucił. I był to świetny pomysł, stepy, góry i zachodzące słońce wyglądały jak z reklam znanych marek samochodów. Zrobiliśmy mini sesje zdjęciowe i ruszyliśmy w stronę jurty. Przybliżyliśmy się już dostatecznie blisko gdy zauważyliśmy, że zbliżają się do nas psy. Zaczęliśmy więc obchodzić jurtę półksiężycem. Kiedy zbliżyliśmy się maksymalnie na ile można do niej zaczęliśmy krzyczeć sambano heloł i wszystko co przyszło nam do głowy. No nikt nie otwierał, obróciliśmy się więc na nodze, rozglądając się za innym noclegiem. W tym czasie gospodarze wrócili i podjechali do nas na motorze. Zaprosili nas do siebie do jurty, tam jeszcze jakiś Mongoł przygotowywał ajrak czyli kumys, mleko krowie trzeba cały czas mieszać i mocno napowietrzać, aby nastąpiła odpowiednia fermentacja. Gospodarz poprosił mnie bym dał mu telefon, aby gdzieś zadzwonić. Za chwilę rozmawiałem już po polsku z jednym Mongołem mieszkającym w Ułan Bator, który uczył się na polonistyce, wyjaśnił mi, że gospodarze są szczęśliwi, że duo nich zaszliśmy i pytają co chcemy zjeść na śniadanie, come on to nie hotel, jeśli cokolwiek nam dadzą to zjemy jeśli nie to też źli nie będziemy. Cóż za gościnność!!! Zdążyłem jeszcze zapewnić, że jest tu świetnie i zaczęliśmy pochłaniać kumys w niemałych ilościach.
Kiedy byliśmy już napojeni siadłem z jednym Mongołem na motocykl i pojechaliśmy zaganiać konie i krowy bliżej jurt. Nie nuda tu drewna więc nawet nie można zrobić specjalnych zagrod dla nich. Ten moment naganiania dzikich krzyków uwalniających złą energię był wspaniały. Wróciłem do jurty z nową siłą, którą zaraz spożytkowałem na dojenie kobył. Najpierw przystawia się źrebaka który pije przez chwilę mleko później się go odciąga, skórę trzyma się cały czas tak, żeby matka mogła na niego patrzeć i wtedy trzeba bystro i sprawnie ją doić, niestety moje umiejętności okazały się gorsze od przeciętnych i zaraz zostałem zamieniony. W ogóle nie wiem jak Ci Mongołowie sobie z tym wszystkim radzą chodząc bardzo sprawnie w totalnej ciemnicy między tymi koniami. Ja cały czas bałem się, że któryś mnie kopnie, a były one wszędzie wokół, stado mogło mieć spokojnie setkę koni. Wróciliśmy zjedliśmy koniny, która wydała mi się smaczniejsza od wołowiny, którą tu bez przerwy jadłem. W takich to miłych nastrojach poszliśmy spać nutę mając pojęcia co następny dzień nam przyniesie.