Wstałem z samego rana, a raczej Kacia obudziła mnie, mówiąc, że czas się zbierać, wszystko miałem przygotowane do zabrania więc w ciągu pięciu minut byłem gotów do boju. Dostałem jeszcze gorącą kawę w czasie, gdy Kacia malowała się przed wyjazdem na ja zajęcia z angielskiego. W ciągu dwudziestu minut byłem już na ulicy. Przez chwilę wydawało mi się, że zostawiłem u niej kurtkę, jednak na szczęście leżała ona u mnie. Za to zostawiłem u niej szampon leczniczy i teraz będę musiał spróbować gdzieś go kupić w aptece.
Teraz już wszystko poszło bardzo szybko: marszrutka numer 41b do centrum, a stąd jak się okazało, marszrutką 116 z litewskiego prospektu do wioski Żelechów, 2Gis tym razem zawiodło, ale ludzie w Irkucku naprawdę ogarniają jak działa u nich transport. Tłumaczę to sobie, że większość mieszkańców to nie przyjezdni, którzy jeżdżą komunikacją miejską w której rzadko coś się zmienia.
Tak dojechałem do trasy, najpierw krzaki, potem stop. Odpuściłem jazdę do Liscwianki busem, bo z niej wyjazd byłby niezbyt ciekawy. Na początek musiałbym odejść z niej na północ z 5 kilometrów, następnie wrócić i.nadrobić kolejne 2 do portu w Listwiance na konkretną godzinę. Tu łapcie rozkład tych promów:
http://www.vsrp.ru/passengers/trips/baikal-rogatka/
A następnie jechać po okołobajkalskiej drodze kolejowej do Sljudzianki tu są dwie opcje tania i mega droga dla burżuji. Tania to przejazd kolejką jadącą raz w dzień nazywającą się matanka, od tego, że wszystko się tu majta, tylko że z tej strony odjeżdża nocą i jedzie około 100 kilometrów 8 godzin. Żadna przyjemność. Jadąc z drugiej strony jedzie się w ciągu dnia, jeśli macie dobrą gadaną to nawet na lokomotywę wejdziecie. Rozkład matanki macie tutaj:
http://www.krugobaikalka.ru/transport/motanya.php
A wypasiona drogą opcja wygląda tak: idziecie do informacji turystycznej i za 200 zlotych wykupujecie wycieczkę na cały dzień z przewodnikiem. Tej opcji w ogóle nie brałem pod uwagę. Moim celem była stacja kolejowa zwykłej elektrićki Pawarot i dalej trekking schodząc z gór w stronę wioski Angasołka przez przystanek drogi kolejowej Ciomnaja Padź. Na auto czekałem maks pół godziny, zabrał mnie niezbyt rozmowy Aleksiej, który jechał na ryby (zapewne łowić sławnego Omula, występującego tylko w wodach Bajkału – czyli gatunek endemiczny) nagrałem drogę, po czym zostałem wyrzucony na drodze do Ułan Ude. Tu jeszcze poszedłem do zapadłej wioski jeszcze dociążyć plecak ogromną kostką chałwy, butelką wody, bo ostatnia zgubiłem w samochodzie oraz torebką z pielmieniami. Okazało się, że w wiejskim sklepie nadal używane są liczydła. To wcale nie oznacza zacofania, jest tu też i kalkulator, ale mówię Wam nie jesteście w stanie dodawać tak szybko na nim jak sprzedawczyni na liczydłach. Niestety ludzie się wstydzą, wchodzą powoli kasy fiskalne i ta umiejętność powoli ginie w Rosji. Coś podobnego widziałem nad morzem Barentsa za Murmańskiem rok temu. Z dużymi zakupami ruszyłem przez las. I tu napotkałem pierwszego wroga ba całej trasie z Polski. Wszedłem prawdopodobnie na terytorium psa, które zdecydował się on bronić. Złapałem szybko za selfi pałkę własnej roboty. Którą mocno dostał tylko raz, tak że się wystraszył, a ja mogłem przejść dalej spokojnie. Mam tylko nadzieję, że nie zrobiłem mu żadnej większej krzywdy. W pałce złamało się mocowanie i widziałem, że trzeba będzie to jakoś naprawić. Kiedy doszedłem do Ciomnawa Padzia zrozumiałem, że dałem ciała z kartonem. Że Bajkał to połowa drogi i fajnie zrobić jakieś podsumowanie. Tylko jeden domek był tutaj nie opuszczony podszedłem tam i poprosiłem o maksymalnie duży karton. Chwilę zajęło tłumaczenie po co, bo na początek dostałem.odpowiedź, że po.prostu nie będzie, ale po kolejnej chwili dzierżałem rozsądnych rozmiarów karton. Dalej już tylko ścieżka wśród gór, podziwianie babiego lata. I w ciągu dwóch godzin znalazłem się nad Bajkałem. Co ciekawe szedłem przez park narodowy, gdzie teoretycznie, żeby wejść trzeba mieć specjalne zezwolenie. Na szczęście w Rosji wszystkim na to napluć, wszyscy mają to w głębokim poważaniu.
Doszedłem do Bajkału i od razu zrozumiałem, że muszę iść w stronę Sljudzianki. Angasołka to mega turystyczna wioska w której siedzą turyści, przyjeżdżają kolonie szkolne itd. A ja chciałem odpocząć od cywilizacji i zostać sam na sam z przyrodą i nie bać się zostawić mojego ekwipunku. Po drodze nagrywając film spotkałem odpoczywających uczniów jedenastej klasy z którymi wymieniliśmy się kontaktami i poszedłem dalej szukać miejsca na rozbicie obozowiska. Jest to w tym miejscu dość problematyczne ponieważ brzeg jest bardzo strony i nie wszędzie da się zejść. Na szczęście po około dwóch kilometrach znalazłem dogodną w miarę sporą plażę, nadającą się na rozbicie nad samym Bajkałem z świetnym widokiem na wschodzące słońce czy też księżyc.
W pierwszej kolejności rozciągnąłem brezent, po tym zorganizowałem legowisko, pranie, drzewo, później kąpiel w żeśkim Bajkale i zabrałem się za przerzucanie fotografii i filmów na dysk twardy. Odmontowując pełną kartę sd z materiałem mającym około 128 GB, zagapiłem się i karta wystrzeliła mi ze sprężynki wprost między kamienie. Kolejne parę godzin spędziłem na przerzucanie ich, ale wszystkie moje wysiłki były bezskuteczne. Trzeba było odpuścić, bo zbliżała się noc. Kolega jeszcze poradził mi, żeby skorzystać z aplikacji do wykrywania metalu, ale była ona w tym celu niestety bezużyteczna. Zabrałem się więc do rozpalania ogniska, podziwiając Bajkał, który ma kolor identyczny z niebem z jednej strony za górami zachodziło słońce, a z drugiej z Bajkału wyłaniał się księżyc. Kiedy już rozpaliłem wszystko, spojrzałem na telefon napisali do mnie maturzyści co tam u mnie i czy mogą do mnie wpaść. Oczywiście, że byłem za. Przygotowując sobie ciepłą kolację, okazało się, że najpierw nie chcą ich puścić nauczyciele, ja powiedziałem, że zawsze uciekałem przez okno. I tak też oni zrobili. Moje jedzenie już było praktycznie gotowe, kiedy usłyszałem głosy przebijające się pośród fal Bajkału, wyciągnąłem czołówkę, aby oświetlić im drogę, żeby do mnie bezpieczne zeszli. I tu się mocno zdziwiłem, przyszło dziewięć osób. Osiem dziewczyn i jeden chłopak Sasza. Niestety nie wzięli ze sobą alkoholu, a ja nie miałem czym ich ugościć. Zjadłem pielmieni popijając je rosyjskim piwem. I rozmowy zaczęły się rozbijać na różne grupki. Dlatego jak już tylko się ogarnąłem, zorganizowałem grę w poznawanie się nawzajem, każdy z nas w kole miał opowiedzieć dwa fakty ze swojego życia, które są prawdziwe i jeden nieprawdziwy, a reszta miała zgadnąć, co jest nieprawdą. Zaczęło się ode mnie…
Następnie młodzież zaczęła mnie o wszystko wypytywać. Troszeczkę na początek bałem się, żeby mi ktoś niczego nie ukradł czy coś, ale zupełnie pomyliłem się z tą oceną sytuacji. Okazało się, że z 9 osób co najmniej cztery osoby mają polskie korzenie. Wszyscy pochodzili z małego miasta Usolje Syberyjskie, które znajduje się na zachód od Irkucka. Zostałem po raz kolejny spytany o stosunek Polaków do Rosjan, bo oni nie wierzą rosyjskim mediom, serce aż we mnie urosło. Opowiedziałem im jak rosyjskie media ich okłamują podając im świeże przypadki z tego co widziałem w telewizji w przyulicznych kafeszkach czy natrafionych gazetach. Minęły chyba z dwie godziny, kiedy to zaczęli po nich dzwonić opiekunowie, którzy zrozumieli, że podopieczni uciekli na Bajkał. Poświeciłem im na drogę i powoli zebrałem się do snu.