czyli jak ciężko wyjechać nie spotykając się z Pożarskim i Mininem
Wstałem z samego rana, szybka kawa i poleciałem uzupełnić zapasy w rosyjskim Decathlonie. W metrze z okazji rozpoczęcia szkoły dzieci zapowiadały nazwy stacji metra, a na ruchomych schodach grała muzyka zachęcająca na pójście do szkoły.
W Decathlonie kupiłem nowe skarpetki, bo zdążyły mi się porwać te które ze sobą zabrałem. Do tego rękawiczki, aby nie cierpły ręce podczas mrozów w Mongolii, zapasowe baterie do czołówki oraz prześcieradło do śpiwora. Ta ostatnia rzecz w szczególności jest bardzo fajna, dzięki niej nie pobrudzimy w środku śpiwora i spokojnie możemy wyprać prześcieradło, bo danego śpiwora w 90% pytać się nie powinno. Do tego prześcieradło tworzy kolejną warstwę powietrza wokół nas, która dodatkowo izoluje nas od zewnętrznej temperatury. Tak więc te sto gram materiału jest bardzo użyteczne. Za wszystko zapłaciłem około 120 zlotych, co uważam za przystępną cenę, nie odbiegającą od naszych decathlonowych. Do tego zauważyłem tam, że Rosjanie posiadają dużo większe stoiska do wędkowania niż my, tak z cztery razy większe w porównaniu z tym co u nas jest dostępne. Wnioskuję piszesz to, że w Rosji kultura łowienia ryb zachowała się w dużo większym stopniu niż u nas, nawet w Moskwie stoją wędkarze nad rzeką o tej samej nazwie.
Wróciłem, chciałem nagrać głos w metrze, ale niestety wrócił już do standardowego. Powrót, gadki, śniadanie i poszliśmy do demobilu, bo dzielny Hasan zgubił swój kapelusz w Wielkich Łukach. Kolejny czas w plecy, bo sklep znajdujący się na osiedlu jest oddalony o około pół godziny drogi pieszo. Szybko znalazłem nowy kapelusz, minimalnie za mały z okryciem na kark. Uff jak ja nienawidzę zakupów. Powrót, obiad, pożegnanie, wyjazd na dworzec kurski.
Krótkie wytłumaczenie czemu pociąg, a nie stop z Moskwy. Kierunek wschodni na Władimir jest bardzo zapchany i nie mam tu na myśli korków polskiego pokroju. Tutaj rzeczywiście stoją miliony ludzi jadących z/do pracy, a tego dnia była sobota, więc jadący z/do daczy. Tym bardziej, że to świetna okazja wypić z nowymi studentami.
Pierwsza lastoćka (ros. jaskółka) czyli pociąg przyspieszony, odjechała pełna, kolejna też już była wykupiona, nie było już żadnej sensownej elektrićki na tej trasie więc została mi ostatnia opcja: pociągi dalekobieżne. Przeszedłem z części dworca dla pociągów podmiejskich do części dla pociągów dalekobieżnych. Pracowała tam cała jedna kasa, aje za to było wiele automatów biletowych, które uruchamiają się po włożeniu karty płatniczej. W pierwszym nie dało się jednak uzupełnić litery m, w drugim c, dopiero w trzecim udało mi się wszystko zapełnić i w momencie kiedy myślałem, że dostanę bilet. Dostałem informację, że numer mojego paszportu jest błędny… Już był w ogródku… Ehh to tylko dla ruskich, a inostrancy mają stać w jedynej działającej kasie z emerytami bez kart kredytowych. Stanąłem więc potulnie do kolejki nie mając pewności, czy na ostatni pasujący mi pociąg są jeszcze wolne miejsca, do odjazdu pociągu było około 50 minut, a do dojścia do okienka 30-40. Przy czym jak zawsze kasa służyła za informację, chociaż ta była obok otwarta. Po jakimś czasie zauważyłem, że przede mną wisi tablica z opisaniem ilości wolnych miejsc, okazało się, że w moim pociągu było wolnych jeszcze 120 siedzących miejsc. Od razu lżej było mi czekać, wiedząc, że nie utknę w Moskwie.
Po upłynięciu około czterdziestu minut doczłapałem się do kasy, aby dowiedzieć się, że biletów na pociąg oczywiście nie ma. Telefon do Ljuby, wyjaśnienie sytuacji i powrót na Pierowo. Byłem wkurzony dokładnie do minięcia bramki w metrze, kiedy okazało się, że mój bilet kończył się dwie minuty po tym kiedy ją minąłem. Przyjąłem, że to był taki los, że mam zostać w Moskwie, że będą wschodzie nic dobrego mnie nie czeka, a z losem walczyć nie można. Postanowiłem, że zrobię spotkanie z moimi znajomymi z Moskwy, do wszystkich z nich napisałem, stworzyłem nawet konferencję. I cały wieczór spędziłem na organizowaniu spotkania w Pierowo.
Jesli budziet wam hierowa pryjezżajcie wy w Pierowa, palucicie pizdziuliej srazu staniet wesieliej.
Nawet takie rymy częstochowskie nie pomogły. Zebraliśmy się w małej grupce w barze tri piercy i kiedy wyszło, że pięć piw to mało, poszliśmy po dwie połówki i zakąskę, aby popić in the Russian style w parku terleckim. Przy okazji miałem tutaj okazję pobawić się noktowizorem, bardzo fajna zabawka, od razu można było wypatrzeć ile studentów w koło daleko w parku pije z okazji Nowego Roku. Spasowałem dość szybko wierząc, że następnego dnia mam pociąg o 8:24. Impreza i tak bez tego była mega gruba. wróciliśmy do domu koło czwartej więc dużo spania mi nie zostało…