Jak można było zobaczyć przeszedłem granicę pieszo. Straszyła mnie tylko nadchodzącą burza, niedźwiedzie i żubry. Ale już dwa kilometry przede mną była rosyjska wioska Doloci w której mógłbym się zatrzymać. Minąłem stojący tir, który zrozumiałem, że zatrzymał się po to, aby mnie ze sobą zabrać, ale myliłem się, kierowca nie myśl najmniejszej ochoty mnie zabrać. Doszedłem więc do budki granicznej w jakiej Rosjanie sprawdzają paszporty wjeżdżających od strony Białorusi mimo, że Unia Celna miała być takim Shengenem. Przed wojną w Ukrainie nawet tak i było, ale w czasie działań wojennych Rosjanie wymyślili, że ukraińcy dywersanci mogą się tędy przedostawać na rosyjskie tyły więc zaczęły się kontrole. Widać jak mocno wierzą białoruskiej służbie granicznej, która i tak spełnią wszystkie wymagania Unii Celnej.
Doszedłem do pograniczników z bananem na buzi wioska się po rosyjsku. Złapali mój paszport w ręce jakbym był jakimś szpiegiem. No cóż lata sowietyzacji i czerwonego terroru, gdzie artykuł kk 37 mówił, że nawet za rozmowę z obcokrajowcem można było pójść do lat łagrów. Z wizami miałem wszystko w porządku więc się w ogóle nie bałem, że coś może pójść nie po mojej myśli. A w tym momencie słyszę, że nie mogę tędy przejść mimo, że jest to jedna z granic pokazana na Ministerstwie Spraw Wewnętrznych Białorusi. Żadne błagania, prośby, tłumaczenia nie pomogły pogranicznik powiedział, że zadzwoni na górę by dowiedzieć się co z Lachem zrobić. Jednak zamiast tego podszedł do maszyny jadącej w stronę Białorusi i zapytał się czy mogą mnie zabrać z powrotem. Myślałem, że on tylko sprawdzi im dowody i ich puści, a mną zajmie się oddzielnie. Słysząc jednak co się wyprawia podbiegłem do niego i powiedziałem mu, że dziś mi się białoruska wiza kończy i jeżeli zostanę tam dzień dłużej, to przekrocze okres wizy i mogę dostać za to wysoki mandat. A on na to, że to moja wina, że powinienem gdzie indziej przekraczać granicę, a nie tutaj w tym miejscu. I powiedział mi, że mam jechać do Połocka wsiąść w pociąg do Wielikich Łuk i wszystko będzie dobrze.
Rades nie rades musiałem zapakować się do auta i wracać w stronę burzy. Wszedłem do maszyny i odpowiedziałem Białorusinom całą historię i byli nią naprawdę zszokowani. Zaczęli narzekać, że Rosjanie nie wypełniają swoich obowiązków w Unii Celnej w odróżnieniu od Białorusi, że w Rosji traktują ich jak gorszych,a itd. Zadzwoniłem do Siarheja z Witebska zapytać się co robić w tej sytuacji i czy mógł by zobaczyć mi pociąg czy jest jakiś przed północą z Połocka do Wielikich Łuk. Dowiedziałem się, że pociąg prawdopodobnie taki już nie jeździ i z Połocka bezpośrednio nie ma żadnych połączeń do Rosji, ale Siarhiej miał jeszcze sprawdzić wszystkie możliwości i jeszcze do mnie zadzwonić. Odłożyłem słuchawkę i Białorusini zaczęli narzekać na Rosjan, że nie traktują ich jak równych sobie. Powiedzieli mi również ciekawą możliwość, że za tymi budynkami nie ma granicy, że mogłem po prostu obejść i powiedzieć, że nikt mi paszportu nie sprawdzał Bea tym przejściu.W tym czasie wjechaliśmy w burzę, była tak mocna, że nie byliśmy w stanie jechać szybciej niż 20 kilometrów na godzinę, do tego szedł taki grad, że bałem się, że zaraz rozbije nam okno. Siarhiej oddzwonił i powiedział mi, że z Połocka noc nie ma (sic!), a skoro mój kierowca jedzie do Mińska to, żebym z nim jechał i stamtąd ruszał prosto na Smoleńsk pierwszym możliwym pociągiem, który i tak byłby po północy. Tymczasem Białorusini w aucie zaczęli sobie żartować, zsrr szukałem przygód to znalazłem. Nie chcieli mi za bardzo pomóc, ale ja dobrze wiem, że oni nie byli mi nic winni zrobić. Wyjechaliśmy z burzy i dojeżdżaliśmy prawie do Połocka, kiedy zadzwonił do mnie Siarhiej bym wychodził tutaj. Argumenty za tym mnie przekonały, jadąc z Mińska do Smoleńska, ciężko będzie mi uwierzyć, że tak daleko jeszcze dzień wcześniej próbowałem przekroczyć rosyjską granicę, a tu bliżej będzie z tym łatwiej, kolejnym argumentem było to, że bilety będą pociąg kończą się i jest on bardzo drogi (cebulacki argument). Podpowiedział mi w jakim hostelu mogę przespać się już za trzydzieści złotych i że rano o 5:08 mam pociąg do Witebska, do którego dojadę 7:28, a później mam busa do Wielikich Łuk o 8:20 i o 12:00 będę na miejscu.
Wyskoczyłem z auta około 5 minut po telefonie. Było zimno, wiało, padało i w ogóle wyglądało jakby wszystkie źle siły były przeciwko mnie. Szybko założyłem kurtkę, plecak ubrałem w folię ochronną i poszedłem po drodze. Do hostelu miałem około czterech kilometrów.
Przypomniało mi się, że przecież dziś poznałem buddyste podróżnika Siergieja, który zaproponował mi, że hak tylko będę w Połocku to będę mógł się u niego zatrzymać. Zadzwoniłem zapytać więc gdzie mieszka, okazało się, że pod samym dworcem. Bingo! Mogłem u niego przenocować, ale jeszcze z pół godziny marszu w deszczu mnie czekało. Włączyłem sobie muzykę i poszedłem czym prędzej.
Wieczór u Sarhieja był bardzo miły, zostałem nakarmiony wegetariańskim jedzeniem i rozmawialiśmy o różnicach kulturowych pomiędzy Europejczykami, a także szerszym systemem wartości na świecie. U Europejczyków liczą się pieniądze i rzeczy, jeżeli pojedziecie do człowieka zdejmiecie mu przyciemniane okulary i rzucicie o ziemię to będzie on co najmniej zły, bo zniszczyliście jego rzecz. Ale jednak jemu jako człowiekowi przecież nie wyrządziliście krzywdy. W Indiach jest inaczej. Czują się oni gośćmi w tym świecie i najważniejsze dla nich są relacje między ludzkie, aby odejść stąd w pokoju. Siergiej przytoczył mi taki przykład, jego kolega podróżnik przyszedł do świątyni w Indiach, zdjął buty i poszedł oglądać świątynię, wychodzi, a jego butów już nie ma, patrzy, że jakiś mężczyzna idzie w takich danych jak jego. Na to on biegnie do niego i mówi, ej stary pomyliłeś buty, to są moje. Na co starzec z uśmiechem przeprasza zdejmuje i wręcza mu buty. Szczęśliwy podróżnik wraca pod chram i zauważa swoją pomyłkę. Jego buty zostały przełożone, biegnie więc czym prędzej szukać starca przeprosić i oddaje mu buty, starzec z uśmiechem zakłada buty i zaprasza go na herbatę. Do tego stopnia tak różne bywają wartości w życiu. W innych kulturach bywa jeszcze inaczej.
Rozmowa była bardzo ciekawa i poruszyliśmy jeszcze wiele nie opisanych tu tematów, poszliśmy spać, rano Siergiej wstał specjalnie o czwartej (poszliśmy spać po północy), żeby zrobić mi jeść. Ja sam zaspałem i nie usłyszałem budzika, obudził mnie o 4:30 i zaprosił na śniadanie, odprawadził mnie do v bankomatu i na dworzec na elektriczke (tak Rosjanie nazywają pociągi podmiejskie). Wsiadłem, zapłaciłem za bilet i poszedłem w kimono. W Witebsku kupiłem bilet do Wielikich Łuk i co raz bardziej się stresowałem przekroczona wiza białoruską, szczególnie dając paszport przy kupnie biletu. W ogóle elektriczka kosztował 3,60 zł. A autobus 25 zł + 1 zł za bagaż. Zapakowałem się i zacząłem jechać przez piękne białoruskie pojezierza, żeby nie myśleć opisywałem wcześniejsze przygody. Dojechaliśmy do granicy i zaraz za nią czekała nas kontrola, kierowca powiedział, rosyjskiemu celnikowi, że wiezie samych Rosjan i Białorusinów, więc zostaliśmy puszczeni bez sprawdzania paszportów. Byłem mega szczęśliwy, że jestem w Rosji i nie mam już problemów z Białorusią, mam dokument wjazdu do Rosji w postaci biletu, a Białoruś już mnie nie doportuje, czy nie wstawi mi kolosalnego mandatu.
Hurra! Ura! Jestem drugi raz w Rosji w czasie tej podróży!
Na koniec Life Hack:
Aby uniknąć moich problemów, wyjeżdżajcie z Białorusi do Rosji busami z pierwszego przystanku sprzed granicy do następnego za granicą, jest to tanie i pewne rozwiązanie.