Niedziela zaczęła się bardzo leniwie. U Arcioma spałem do 12:00, później herbatka kolejne hutarki (rozmowy) po Białorusku, wyjście na miasto, ciepłe cieburaki (bułki zapiekane z mięsem) do pakietu z kartonem na tabliczkę do Połocka. Marszrutka numer cztery i tak wyjechałem z Orszy. Wyciągam markery, patrzę a tam trzy jajka ugotowane jeszcze dzień wcześniej w Mińsku. Było dla mnie jasne, że do wieczora na upale trzydziestu stopni będą co najmniej niejadalne, nie wspominając już o zapachu mojego plecaka. Siedziałem pod znakiem oznaczającym koniec terenu zabudowanego, który posłużył mi do rozbijania jajek, chwilę później szybko je wciągnąłem. Zapisałem tabliczkę do Witebska, który był po drodze do mojego celu w Połocku. Czekałem około pół godziny po czym zabrał mnie Michaś pochodzący z Chim, wioski zaraz obok Aleksandryi, a obecnie mieszkający w Witebsku. Kierowca pokazał mi po drodze dwie rzeki (Arszyca i Luczosa) na jakich pływali Waregowie. Niedaleko stąd wyciągali swe łodzie na ląd i transportowali je parę kilometrów w stronę Dniepru i w taki sposób przepływali z basenu morza Bałtyckiego do Czarnego. Takim też sposobem dotarli Rurykowie na ziemię późniejszej Rusi Kijowskiej (którą później władali). Co ciekawe na terenach Rusi Kijowskiej pańska wiara nordycka żyła obok słowiańskiej w pokoju i nie było pomiędzy nimi większych konfliktów, a nawet zaczęły się przenikać.
Uświadomiłem sobie, że mój znajomy Siarhiej, dziennikarz Bielsatu mieszka w Witebsku. Napisałem do niego, żeby się spotkać (słownik chciał poprawić na dotykać, na szczęście wychwyciłem ten błąd) choć na chwilę, pogadać i pojechać dalej. Siarhiej zaczął pisać, żebym został w Witebsku na noc itd. Ja powiedziałem, żebyśmy zaczekali do czasu, aż się spotkamy i wszystko przegadamy. W tym czasie okazało się, że Michaś znał Wąsatego, pracowali razem w jednym kołchozie. Co bardzo miłe, mówił biegle po białorusku, a urodził się gdzieś w latach pięćdziesiątych. Okazało się, że samego dyktatora białoruskiego uczyła jego własna ciotka i że białoruski mu w ogóle nie szedł, i zawsze miał z niego najgorsze oceny, przez co znienawidził swoją ciotkę.
Dojechaliśmy do Witebska zostałem wyrzucony pod McDonaldem na ulicy Pracy, taki tam sowiecko-kapitalistyczny absurd. dostałem dużą siatkę jabłek himskich, oczywiście nie odmówiłem, które zaraz zacząłem kuszać czekając na Siarhieja. Było już po szesnastej, kiedy się spotkaliśmy. Zaraz zostało mi wyłożone, że jutro z operatorem jedzie on do Nowopołocka nagrywać wywiad z człowiek, który pisał blog o różnych negatywnych zjawiskach w białoruskiej milicji, za co zrobili mu pokazowy proces polityczny. Uznałem, że rzeczywiście jest dość późno i bez sensu jechać dalej skoro mogę tutaj przenocować. Poszliśmy więc rzucić plecak do Siarhieja, a następnie po bulbę (ziemniaki) na rynek, żeby zrobić białoruskie draniki. Wróciliśmy do Sarhieja, najpierw był słowacki Zlaty Bažant z łososiem.
Miejsce na Life Hack:
Zawsze trzymajcie kufle w zamrażarce, przynosząc ciepłe piwo do domu nalewacie je do takiego kufla i w chwilę jest schłodzone.
W tak zwanym międzyczasie Siarhiej zrobił przepyszne drianiki, które różnią się od polskich placków ziemniaczanych tym, że robi się je jedynie ze starych ziemniaków i cebuli. Objadłem się jak jeszcze nigdy podczas tej podróży, weszło we mnie chyba kilogram draników ze śmietaną. Wypiłem szybko kawę, żeby nie zasnąć i poszliśmy na miasto. Witebsk jest najczystszym miastem na Białorusi, ponieważ znajduje się tu tylko przemysł elektroniczny, do tego znajduje się tutaj jeden z najlepszych uniwersytetów medycznych na Białorusi i jedyny uniwersytet weterynaryjny, który jest tak dobry, że przyjeżdżają ludzie z różnych państw i płacą wiele sumy, aby móc się tutaj uczyć. A w ogóle to miasto bibliotek idąc prospektem moskiewskim od Siarhieja mineliśmy chyba siedem bibliotek.
Przechodząc koło ulicy Tieraszkowej, pierwszej kobiety w kosmosie dowiedziałem się, że była ona na połowę Białorusinką. Jej matka pochodziła z Witebska, a w sowieckim narodzie krążyła anegdota, że Nikita Chruszczow za lot w kosmos podarował jej awtomaticieskij chuj. Jeżeli mówić o pierwszej kobiecie w kosmosie nie można pominąć pierwszego mężczyzny. Jurij Gagarin pochodził ze Smoleńszczyzny, piszesz to, że są to ziemie etnicznie białoruskie sam znał język białoruski do czego publicznie się przyznawał. Nawet ja będąc rok temu w Smoleńsku na rynku słyszałem jak starsze babcie rozmawiają jakaś haworką białoruską. Jurij zabrał ze sobą swój ulubiony wiersz napisany po białorusku przez Janka Kupałę (którego prawdziwe nazwisko o dziwo brzmiało Mickiewicz).
Life Hack:
Jeżeli na Białorusi zaczną mówić do Was na Pan, jest więcej niż 90% szans, że źle o Was myślą. Tutaj mówi się „Pan hawnom napchan” tak tam się z nas śmiali. Dlatego jak usłyszycie Pan, to mówcie: ja nie Pan tamu szto hawnom nie napchan. Od razu po czymś takim Białorusin będzie Wasz.
Pospacerowaliśmy nocnym Witebskiem podziwiając barok białoruski czy też litewski. Ponarzekaliśmy na rusyfikację tego pięknego miasta. Co ciekawe Witebsk znajduje się w top 10 najchętniej odwiedzanych miast, ponieważjest blisko, a architektura miasta stoi na wysokim europejskim poziomie i widać, że to było miasto Wielkiego Księstwa Litewskiego w jakim żyli obok siebie katolicy, Żydzi, protestanci i oczywiście prawosławni.
Zaszliśmy napić się Witebskiego piwa, które jako jedyne na Białorusi nie zostało jeszcze sprzedane wielkim korporacjom jak Heineken czy Carlsberg. Do tego ma bardzo dobry smak, tylko właściciele nie radzą sobie z marketingiem, aby zacząć je sprzedawać na większą skalę. Nazwy piw mają nadal nazwy carskie, np. Nikołajewskie w nawiązaniu do ostatniego cara Imperium Rosyjskiego Mikołaja II.
Robiło się co raz później, a mnie czekało napisanie posta z dnia wczorajszego. Zebraliśmy się więc i pojechaliśmy do domu. Tak pisząc posta zostałem na koniec ugoszczony miejscową wódką Swajak z wędlina, białoruskim chlebem i najważniejszym sałam czyli słoniną jak pić wódkę na Białorusi to tylko w takim niezdrowym stylu!
Kolejnego dnia szybko dojechałem do Połocka z chłopakami. To najstarsze miasto Białorusi wspominane w Powieści minionych latw ósmym lub dziesiątym wieku (nie pamiętam sprawdźcie sami). To tutaj słowiańskie plemię Krywiczan założyło księstwo Połockie jakie sięgało stąd do morza Bałtyckiego i daleko w głąb kontynentu w stronę Kijowa. Tutaj też znajduje się najstarszy budynek w Białorusi Cerkiew Przemienienia Pańskiego z XII wieku, na terenie monastyru Eufrazynii Połackiej. Zaraz po wejściu do niego poznałem dwójkę świetnych ludzi Tanię, która ma polskie korzenie, obecnie studiuje w Petersburgu w Akademii Sztuk Pięknych. Tutaj pisze ikony na postawie tego co się ostało. Drugą osobą był białoruski podróżnik Siergiej dopiero co w lutym wrócił z Indii i jest buddystą. Kiedy wchodzicie do tej cerkwii, czujecie że przenieśliście się w czasie o prawie tysiąc lat wstecz, wszystkie freski są zdumiewające. Położenie ich w cerkwi czy rozmieszczenie postaci świętych nie jest przypadkowe. Wszystko ma głęboki sens symboliczny. Są całe grube książki opisujące tą cerkiew. Z polskiego punktu widzenia ciekawe jest to, że tutaj jest bardzo dużo wyskrobanych napisów po polsku z XVIII wieku, kiedy to Rzeczpospolita wzięła Połock, jeszcze w tym roku zostanie wydana książka na ten temat. Super byłoby ją przeczytać. Tak się dobrze gadało z ludźmi zajmującymi się restauracją cerkwii, że zaprosili mnie nawet na herbatę z traw i sernik do monastyru.
Life hack:
Jeżeli znajdziecie się w świecie prawosławnym nie macie pieniędzy i chcecie przespać się pod dachem idźcie do Monastyru poprosić o nocleg. Prawie zawsze pomagają.
Na koniec zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie i poszedłem dalej zwiedzać to piękne miasto. W pierwszej kolejności odwiedziłem pomnik Krywiczan, a następnie Sobór Uspieński (Zaśnięcia Matki Bożej – jedna z różnic dogmatycznych między Kościołem Katolickim, a Prawosławnym). Pierwsza cerkiew była wzniesiona jeszcze w XII wieku. Niestety w siedemnastym wieku podczas wojny północnej z Imperium Rosyjskim została wysadzona przez wojska cara Piotra I. Wot taki przyjaciel Białorusi, który też był prawosławnym. Po pół wieku cerkiew została odbudowa w obecnym kształcie w stylu białoruskiego baroku. Jest tak ogromna, że musiałem wyciągać fish-eye, aby objąć ja w kadrze.
Następnie był spacer do cerkwii staroobrzędowców (odłam prawosławia, który odłączył się w XVII wieku, np. żegnają się dwoma palcami zamiast trzech jak to robią prawosławni). Następnie poszedłem prospektem Franciszka Skaryny po pomnikach wielkich Białorusinów, kolejno: Skaryna, Symeon Połocki, Eufrazynia Połocka. I chciałem zobaczyć pomnik litery ў (u karotkaje/nieskladowaje) jaka występuje tylko w języku białoruskim, a czyta się ją jak polską literę ł. Niestety pomnika akurat nie było, była stawiana nowa lepsza wersja, bo stara była zrobiona ze słabej jakości niklu i niszczona przez prorosyjski mir. Za to poznałem jego twórcę który brał udział przy zmianie pomnika. Aleksandra Fińskiego, który był głównym artystą Połocka i był odpowiedzialny za zmianę nazw ulic na białoruskojęzyczne. Na koniec chciałbym posłodzić UE. Taki białoruski wygląd Połock zawdzięcza bliskości granicy z Łotwą, która stara się o granty na stawianie białoruskich pomników tutaj.
Jeszce lody w kulce, marszrutka numer 8 i byłem na wyjeździe z miasta, było już dość późno (15:00), a mi tego dnia kończyła się białoruska wiza więc musiałem się szybko zbierać do Rosji, żeby nie zarobić mandatu bagatela 2000€. Nawet nie zdążyłem wypisać tabliczki, a już siadłem w sowiecką Wołgę GAZ 3309. Pierwsze 10 kilometrów poszło lekko, zostało pięćdziesiąt i tu „zatwardzenie”.
Nic przez dwie godziny się nie zatrzymało, zaczynałem już tracić nadzieję w ludzi, kiedy to widzę, że sto metrów przede mną zatrzymało się auto, a z niego wyszła kobieta i zaczyna sprawdzać koło – jasne przebiła oponę. Trzeba iść pomóc. Podchodzę i słyszę rozmowę z mężem. Ja wszystko sama zrobię nie przyjeżdżam. Kobieta w okolicach 30-35 lat, szczupła, na wysokim obcasie w sukience, ładnie uczesana i w tipsach. Poszedłem i zaproponowałem pomoc, a ona wszystko ja sama ja sama, taka Zosia samosia. Swoją drogą miała na imię Ina, a nie Zosia. Spojrzałem na ją wagę (mniej niż 50 kg na oko) i wiedziałem, że nie uda jej się odkręcić śrub, gdy do tego sama doszła przystąpiłem do pomocy. Swoją drogą ja też jestem lekki, ale mój plecak odpowiednio dociążył mnie tak, że wszystkie się zruszyły. Podniesienie auta lewarkiem, zdjęcie koła, założenie zapasowego, spuszczenie auta na ziemię i wszystko było gotowe. Ina zaproponowała mi podwózke do Rosson kolejne czterdzieści kilometrów, a stamtąd już tylko 15 do Rosji. Tutaj powiem jeszcze parę słów o kobietach w Białorusi, Ukrainie, Rosji. Mają mega przerąbane według mężczyzn muszą pracować, zarabiać pieniądze na rodzinę, świetnie wyglądać, zajmować się męskimi zajęciami jak zmianą koła, a i tak zawsze można się do czegoś przyczepić. Problem w tym, że jest tu mniej facetów nic kobiet, faceci o siebie nie dbają, chleją dużo wódki, często giną w głupich wypadkach i jakby powiedzieć nie ma za bardzo z czego wybierać. Bardzo częste są tu zdrady itd.
Byłem już praktycznie u bram Rosji, przed granicą, która tak naprawdę prawie po za tą na mapie nie istnieje tak jak między Polską i Niemcami, u nas to Shengen, a tutaj to Unia Celna. Zabrała mnie jeszcze białoruska rodzina pod samą granicę i stąd przyszło mi przejść prawie pięć kilometrów, bo nikt nie chciał mnie podebrać, a z tyłu goniła mnie wielka burza, na szczęście zdążyłem uciekając przed nią przejść rzekę Niszcza i znalazłem się na terenie Federacji Rosyjskiej.