Poranek w Lidzie był bardzo spokojny, jedliśmy, gadaliśmy, ja pisałem notatki z podróży i czekałem aż Aryna zbierze się do wyjazdu. A okazało się, że nie ma śpiwora i musieliśmy pojechać na daczę jej dziadków, aby go od nich pożyczyć. Dostaliśmy jeszcze całą torbę jabłek i gruszek, które musimy taskać ze sobą, ale przynajmniej jest co jeść. Ostatecznie wyjechaliśmy około 15:00. Mama Aryny swoim granatowym Renault przewiozła nas prawie pod sam Nowogródek, do miasta brakowało jedynie około 30 kilometrów. Pożegnaliśmy się z mamą i młodszym bratem Aryny, który ma jedynie trzy lata i jest strasznym rozgadanym rozrabiaką.
Zaraz gdy tylko mama znikła nam z pola widzenia pojawił się ON. Sowieckie auto moich marzeń. Produkowane w Tatarstanie w mieście Nabierieżnyje Ciełny w latach 60. na podwoziu Chevroletta. Jakie było doceniane na całym świecie. Jeździła nim wierchuszka partyjna i w Związku i nawet w Polsce. A dzieci w Polsce bały się, że auta pomalowane na czarny kolor porywają dzieci.
Jeżeli jeszcze nie wiecie co to za auto to już śpieszę z wytłumaczeniem. Mianowicie była to Wołga Gaz 21 trzecia seria z 1962. roku. Auto świadczące o prestiżu jeżdżącej w niej osobie. Nasz kierowca posiada dwie takie Wołgi, druga jest z pierwszej serii, obie są kremowe. Kierowca miał na imię Sasza, a to auto otrzymał od swojego dziadka, który był pisarzem i nazywał się Iwan Antonowicz Bryhoł. Wiele lat zajmował się restauracją takich aut, jeździ na festiwale Wołg. Co ciekawe, wszystkie części do tych aut są łatwo dostępne, jedyny problem to to, że nie są tanie. Uhahani po pachy z Saszą dojechaliśmy do samego Nowogródka, starej stolicy Wielkiego Księstwa Litewskiego, w jakim był koronowany jedyny król Litwy Mendog. Tu wedle legendy został pochowany pod jednym z nasypów.
Miasteczko wygląda jak niektóre polskie małe miasta jak na przykład Wieliczka, jest kolorowe, posiada cerkwie, dwa katolickie kościoły, a nawet meczet dla ostatnich kazańskich Tatarów. Jedynym problemem było to, że wszystkie świątynie praktycznie cały czas są zamknięte na cztery spusty. Więc tylko obijaliśmy się od drzwi do drzwi cały czas.
Jednak z polskiego punktu widzenia najważniejsze jest to, że to tutaj dorastał Adam Mickiewicz i naprawdę to miasto jest pełne Adasiów, różnych tabliczek na jego temat jest chyba z 50. Jest tutaj odbudowany polski dwór na wzór tego w jakim mógł dorastać nasz wieszcz narodowy, są alejki, jest kurhan, który jest najwyższym punktem w mieście i pewnie jeszcze wiele rzeczy, które mi umknęły.
Są tam też ruiny zamku, których ostało się tyle, co kot napłakał. A próby rekonstruktorskie części murów są idealnym przykładem bylejakości całego byłego obszaru postradzieckiego.
W międzyczasie chodzenia po mieście cały czas szukaliśmy noclegu, bo kolega Władysław jakiego poznałem na Basach przeniósł się do Grodna i nie mógł nam pomóc. Trzeba było więc odmrozić swój couchsurfing i popisać zapytania, czy nie uda się gdzieś zostać na noc. Aktywnych użytkowników w Nowogródku było aż sześciu. I dwóch z nich mam odpisało. Okazało się, że dziewczyna mieszka teraz w Mińsku, a chłopak w Wilnie. Oboje, każdy oddzielnie załatwili nam nocleg u swoich rodziców. Elena była pierwsza, dlatego poszliśmy do jej rodziców, którzy mieszkali na ulicy o sowieckim brzmieniu: pracownicza (trudawaja). Okazało się, że ojciec jej jest Polakiem, a mama Białorusinką, oboje są katolikami, stąd mama Eleny, Żana, znała podstawy polskiego i rozmawialiśmy tak naprawdę z nią na mieszance trzech języków: polskiego, białoruskiego i rosyjskiego. Zostaliśmy poczęstowani przepyszną kawą z kafetierki. I przyjęci jak dawno czekani goście. Żana pokazała nam nasz pokój (w którym światło włącza się pilotem), łazienkę, najbliższy sklep i zaproponowała nam kolację. Zdecydowaliśmy się jednak nie obciążać aż tak naszych darczyńców i poszliśmy do restauracji w której babka ziemniaczana białoruska nie była babką, a draniki nie były dranikami. Kupiliśmy przepyszne białoruskie piwo i jak najszybciej wróciliśmy do domu licząc na to, że jeszcze zagramy w bilard. Niestety wszyscy już spali i pozostało nam wypić piwo z suszoną rybą, która tak strasznie śmierdziała, że trzeba było zatykać nos, ale świetnie komponowała się z lidskim piwem. Tak ululana Aryna poszła spać, ja próbowałem coś jeszcze napisać, ale znów zasnąłem pisząc post na fejsa.