36. Dzień podróży (23.09)

Wstaliśmy z samego rana i było dla nas jasne, że nasi gospodarze mają nas dość. Ciągle pokazywali nam gdzie jest hijd, choć i bez tego dobrze wiedzieliśmy gdzie się on znajduje. Wyszliśmy i co raz mocniej zbiżaiśmy się do klasztoru buddyjskiego z trudną nazwą do zapamiętania Ambrajasgalant. Pominę dalsze opisy tego miejsca, bo znajdziecie je w Internecie i bez tego. Dalej był pomnik śpiącego buddy i jeszcze jeden pomnik na szczycie góry o znaczeniu religijnym. Zaszliśmy do jednej restauracji zjeść coś w miarę taniego. Zostaliśmy zaproszeni do jednej z pobliskich jurt w której leżało wielu pijanych Mongołów.

Nie zapowiadało to nic dobrego, mieliśmy zjeść i oddalić się z tego miejsca czym prędzej. Poszedł jednak do nas jeden sympatycznie wyglądający Mongoł i zaproponował wypić wódki. Nie należę do osób, które odmawiają wypić jedną, dwie kolejki wódki w czasie podróży. Więc sieknęliśmy że trzy kolejki za Mongolię, Johny nie chciał pić, a i tak został przymuszony do wypicia kieliszka. Rozgrzani wyszliśmy na świeże powietrze z zamiarem wyjechania stąd jak najdalej nie mając pewności jak to się tutaj powiedzie. Po przejściu około kilometra dojechali do nas Mongołowie z którymi piliśmy. Jechali na jednym motorze i zaproponowali, że mogą nas przewieźć w pierwszej kolejności pojechał Johny, w tym czasie drugi Mongoł zaczął mi coś pokazywać na temat pieniędzy, ja mu pokazałem, że nie mamy kasy. Zaraz podjechał motor i zabrał jeszcze mnie. Mongoł od kasy przybiegł za nami i przysiadł do nas. Wódka należała do tego który nas woził. Zostaliśmy przymuszeni jeszcze do jednej kolejki po czym drugi Mongoł wyskoczył tym razem z pretensjami o kasę do Johny’ego. Ten dobry pokazał mi szybko żebym się oddalił, a on odciągnie swojego kolegę od mojego kompana. Zaraz podjechał z motorem drugi Mongoł, który odciągnął tego narwańca. I odeszliśmy szybkim krokIem w z góry upatrzonym kierunku.

Po paru kilometrach spaceru zeszły z nas emocje i Johny’emu przyszło do głowy, że chce pojeździć na koniu. Nawet jeśli przyjdzie mu za to zapłacić. Byłem przeciwny temu z dwóch przyczyn, po pierwsze takie momenty w czasie podróży powinny występować spontanicznie, ktoś sam powinien do nas podjechać dać pojeździć, żeby pośmiać się z inostrańca itd. Po drugie jest to zachowanie typowe dla turysty, który ma mało czasu, a kupę kasy i jest normalne, że w dwa tygodnie chce uzyskać namiastkę tego co inni robią w miesiąc. No nic, poszliśmy przed siebie. Nadrabiając z kilometr czy dwa, jeden Mongoł pognał daleko w step, a drugi przyjeżdżający na koniu odmówił takowej usługi.

Przeszliśmy dalej w stronę dróg pośród stepu patrzymy, a zbliżają się auta jadące w naszym kierunku. Jeden jeep się zatrzymał. Jeszcze 200 metrów i do niego dobiegliśmy, okazało się, że mówią po rosyjsku wiedzą nawet co to autostop i mogą zabrać nas do asfaltu. Jak cudownie jak wspaniale!!! I tu znów alkohol, wypiłem chyba z trzy piwa i dojechaliśmy do trasy. Czytaj dalej „36. Dzień podróży (23.09)”

35 Dzień podróży (22.09)

czyli połówka za mną

Wstaliśmy samym rankiem, skoczyliśmy do sklepu kupić życiodajnej kawie. Ja skończyłem post i poczekaliśmy, aż naładuje mi się wszystko to co nie zdążyło w Ułan Ude. Następnie bach na trasę i łapanie stopa, które tutaj jest mega proste. Chyba trzecia maszyna się do nas zawróciła. Tak jakby przemyśleli, a w sumie to możemy ich wziąć. I znów jechaliśmy ekonomicznym autem Toyotą Prius. A w środku była czwórka Mongołów, oczywiście znów język okazał się barierą językową nie do przeskoczenia i trzeba było wszystko wyjaśniać na palcach i gestami. Pokazywałem zdjęcia, które zrobiłem podczas podróży, a Johny puszczał im muzykę z mp3. Tak dojechaliśmy do Darchanu, trzeciego największego miasta w trzymilionowej Mongolii, które liczy całe 74 tysiące ludzi. Poszliśmy w pierwsze lepsze miejsce pojeść hurusz, a następnie kupić kartę SIM, abym mógł dziergać te posty na telefonie. Czytaj dalej „35 Dzień podróży (22.09)”

34. Dzień wyprawy (21.09)

Wstaliśmy z samego rana podziwiając wschód słońca. Szybkie upakowanie rzeczy i kciuk w górę. Ale do czego? Nic nie jedzie. Parę kilometrów dalej jest wioska, są krowy to będzie wiejskie mleko, do tego znajdziemy jakieś bułki i będzie śniadanie, że tralala. Nasze słowa szybko zamieniły się w czyny i jedliśmy bułeczki z mlekiem pod sklepem przeganiając miejscowych alkoholików proszących o kasę i papierosy. Wróciliśmy na trasę robiąc przystanek w kaplicy buddyjskiej i złapaliśmy stopa z miejscowym Tadżykiem do następnego miasta Gusinoaziorska. Tutaj zdecydowaliśmy się na przelezienie przez miasto. Dalej był stop z dwoma buriatami do kolejnego miasta: Nowosieliengińska. A stąd zabrała nas na granicę marszrutka, która zatrzymała się w środku miasta, aby nam pomóc. Czytaj dalej „34. Dzień wyprawy (21.09)”