Podsumowanie wyjazdu „stopem do Chin”

Na początek suche liczby:

14 800 km autostopopem
2 420 km pociągami
320 km marszrutkami
9 000 km samolotem
to daje 26 440 km czyli 65% obwodu ziemi

Do tego średnio 23 km * 74 dni = 1702 km w nogach

A ponadto:
1 wygrany samochód
setki pomocnych ludzi i jeszcze więcej uśmiechów

Podróż składała się z dwóch etapów, przejazd przez znane mi dobrze: Rosję i Białoruś (mówię biegle po rosyjsku i białorusku) oraz obce dla mnie Mongolię i Chiny. Mimo tego, że bardzo dużo czasu poświęciłem na przygotowanie się do drugiego etapu podróży (wiele przeczytanych książek, artykułów, blogów) to i tak czuję ogromny niedosyt. Nadal wiem, że z Chin i Mongolii można było zebrać dużo lepszy materiał niż z Rosji i Białorusi. Nie ma co ukrywać jednak te ostatnie kierunki są nam dużo bliższe i w naszej rodzimej literaturze znajdziemy wielu autorów takich jak Jacek Hugo-Bader, Ziemowit Szczerek, Andrzej Stasiuk, Mariusz Wilk czy też z reportaży Magdaleny Nocuń, a także naszych rodzimych blogerów. Zauważalną tendencją w opisywaniu rzeczywistości postsowieckiej jest orientalizowanie życia na obszarze byłego Związku Radzieckiego, aby zabłysnąć trzeba wypić morze wódki, wszystko musi być “naj-”: największy zbiornik wody, najwięksi alkoholicy, największa dziura w ziemi itd. Mam nadzieję, że udało mi się Wam pokazać drugie oblicze malutkiego wycinka tego obszaru. Nie wszystko jest naj. Górni Maryjczycy nie są ortodoksyjnymi poganami i nie przyjeżdża się do nich jak do zupełnie innego świata, po prostu jest inaczej. Nie mam tu na myśli, że o Rosji nie ma już o czym pisać, ale że nie ma specjalnych powodów, aby jej obraz przejaskrawiać. Rosja rozwija się, zachodzi tam wiele ciekawych zmian, które są warte opisania. Część z interesujących mnie spraw przedstawiłem dla Was na tym blogu.

Z Mongolią i Chinami jest inaczej. Nie mamy tu tak mocnego środowiska sinologów i mongolistów, którzy dogłębnie analizują przemiany w tych krajach (dla obszaru postsowieckiego wychodzi periodyk Nowa Europa Wschodnia ze świetnymi analizami, reportażami, recenzjami itd.). W związku z powyższym, miałem szanse na stworzenie dużo ciekawszych relacji. Niestety przed wyjazdem nie udało mi się (pomimo prób) wystarczająco zagłębić się w ich tematykę. Złamała mnie z jednej strony bariera językowa spoza rodziny indoeuropejskiej, a z drugiej rzecz dość prozaiczna – wypadek na rowerze, pęknięty obojczyk. Pomimo tego, gorąco zachęcam do podróży w te regiony. Zapewniam, że spotkacie tu ludzi, którzy pierwszy raz w życiu zobaczą białego człowieka, zaobserwujecie magię miejsc i prawdziwy orientalizm, zupełnie inny świat. Połączenie Mongolii z Chinami uważam za idealny wybór. Kontrast pomiędzy tymi dwoma państwami bije po oczach. Mongolia jako czwarte najsłabiej zaludnione państwo na świecie zachwyca pejzażami, ogromnymi przestrzeniami, stepami ciągnącymi się po horyzont, ostatnimi współczesnymi nomadami i ich trzodą. Czas płynie tu wolniej, zdaje się przeciekać powoli pomiędzy palcami. Czasami jakiś Mongoł pędząc na motorze próbuje zburzyć ten rytm, ale nadaremnie. W Chinach natomiast czas pędzi szybciej niż pendolino na dopingu (po rosyjsku piendiel’ – to soczysty kop w dupę). Czułem tam, że Europa to malutka zacofana wioska, bo jak inaczej to określić, gdy sama aglomeracja Szanghaju ma ponad 30 milionów ludzi? Jadąc do wschodniej Europy możecie odczuć, że ludzie tam są bardziej otwarci niż u nas, posuwając się na wschód w stronę Syberii to odczucie się pogłębia, same Chiny były dla mnie kulminacją otwartości. Pamiętam jak dziś, gdy spałem z Nikitą na dworcu kolejowym, podszedł do nas Chiński nauczyciel i przelał nam na WeChacie 40 yuanów na śniadanie (około 18 zł.) pomimo tego, że mówiłem mu, że mamy pieniądze. Jeżeli masz trochę czasu to ściągnij sobie rozmówki chińskie supermemo i zrób je, nie ucz się znaków to bez sensu. Chińczycy uczą się 5000 znaków przez 6 lat nauki. Dziś Google Translate świetnie sobie z nimi radzi. Ucz się tylko z transkrypcją pinyin. Nawet jak nie będziesz wymawiać świetnie tonów to i tak uda Ci się dogadać z Chińczykami i podróż nabierze zupełnie więcej barw niż ta moja. Podsumowując uśmiechajcie się, podróżujcie i uczcie się innych języków! Rosyjskie powiedzenie mówi, że ile znasz języków tyle masz żyć, nauczcie się siedmiu, by być kotem swojego losu!

Mój ekwipunek sprawił mi trochę problemów, w szczególności na początku wyjazdu. O plecaku należy myśleć jak o swoim domie, jeżeli mamy w nim wszystko posprzątane, poukładane i na swoim miejscu to nie tracimy czasu na znalezienie ładowarki, pendrive’a czy ubezpieczenia. Ktoś powie “ja mam bałagan, ale zawsze wiem co gdzie mam”. Takiej osobie powiem: “Wyobraź sobie, że do Twojego bałaganu przychodzi babcia i zaczyna Ci wszystko sprzątać. Czy będziesz w stanie cokolwiek znaleźć później?” – szczerze wątpię. Tak jest właśnie z plecakiem w którym rzeczy są źle spakowane, czyli jest tam bałagan. Kiedy idziesz i niesiesz ”dom na plecach” wszystko zaczyna się zaczyna mieszać tak jakby babcia zaczęła tam sprzątać. Uwierzcie mi naprawdę ciężko później coś znaleźć! Dlatego polecam skorzystać z organizerów na kable, karty SD (nie miałem i zgubiłem 128GB materiału z podróży!!!), woreczki, czy też najzwyklejsze torebki foliowe. To są Wasze meble, półeczki, pudełeczka w Waszym malutkim mieszkanku, którym jest Wasz plecak. Ja z braku laku zorganizowałem sobie torebki foliowe, które zrobiły mi jako taki porządek. Pisze “jako taki”, bo i tak po drodze zgubiłem kupę rzeczy, ale tym też nie zaprzątajcie sobie głowy. Nie raz zapomnicie czegoś zabrać albo coś zgubicie i nie ma co się tym za bardzo przejmować! To tylko rzeczy najważniejsze są Wasze przeżycia. Uwierzcie, od powrotu z Chin nie wspominam tych “złych” historii, w głowie pozostają tylko te dobre. To tak jak z syndromem wspominania szkoły. Z mojego ekwipunku chciałbym polecić Wam jedną jedyną rzecz. Materac dmuchany, który kupiłem w Moskwie – Thermarest NeoAir XLite. Jest on leciutki (400g), malutki (rozmiar butelki 1L) i daje niesamowitą izolację od ziemi. Uratował mi tyłek w Mongolii, gdy zaczęły się mrozy. Do tego jest mega wygodny, a sen to najważniejszy moment w czasie podróży na odpoczynek, odbija się na Waszym samopoczuciu, regeneracji sił, a Wasze stopy i kręgosłupy za dobry sen odwdzięczają się w dwójnasób. Za to odradzam Wam zakup śpiwora puchowego na Aliexpress. Mój zaraz po kupieniu był świetny, testowałem go na balkonie przy -10 stopniach i dawał sobie znakomicie radę. Niestety jakość worka, jest słaba i stracił dotąd bardzo dużo puchu, a jego właściwości cieplne przez rok spadły do jakichś 5 stopni celsjusza temperatury komfortu. To mój pierwszy zawód produktem z ali.

Możliwe, że zastanawiacie się jak zorganizowałem to, że byłem przez 74 dni w podróży. Może on jest studentem i wziął dziekankę? Może rzucił pracę jak to często bywa opisywane w nagłówkach National Geographic i jest stawiane za wzór do naśladowania? Nic z tych rzeczy! Jestem programistą pracującym w Warszawie na pełen etat. Nie rzuciłem pracy. Wziąłem swoje 26 dni urlopu w jednym ciągu (to daje 38 dni wraz z weekendami) do tego na długo przed wyjazdem wyrabiałem nadgodziny. Wyszło ich 120, co daje kolejne 21 dni płatnego urlopu czyli razem 59 dni. Do tego doszedł urlop bezpłatny na dwa tygodnie i tak wygospodarowałem moje 74 dni wolności. Taki długi urlop ma swoją nazwę w języku angielskim: sabbatical (ang. wiki: https://en.wikipedia.org/wiki/Sabbatical). Niestety ten termin jest dość słabo znany w Polsce. Czytałem setki razy artykuły typu “rzuć wszystko i wyjedź”. Nie mam ochoty hejtować takich osób, jednak na pewno nie wszystkim odpowiada takie podejście. Pozwolę sobie tylko przypomnieć ostatnią historię z Kostaryki, gdzie żebrzącej rodzinie, zbierającej na bilety powrotne do Polski odebrano dzieci (goo.gl/kLAHtq). Dla wielu osób jest to zbyt duże ryzyko. Dla wszystkich z nich proponuję inne rozwiązanie. Mianowicie spróbujcie się dogadać ze swoim szefem na sabbatical. Dzięki temu macie pewność, że macie do czego wracać. Za to czas nie ogranicza Was tak okropnie jak na zwykłym turystycznym urlopie. Na zachodzie Europy taki typ brania wolnego od pracy jest bardzo popularny. Słyszałem, że w Niemczech nawet 15% procent robi sobie sabbatical, więc w Polsce na pewno też się da! Co ważne sabbatical to temat, który nie musi kleić się tylko z podróżami. Może to być czas, który wykorzystasz na spełnienie innych swoich marzeń. Może to być nauka gry na gitarze, wyjazd na kurs językowy do jakiegoś państwa, wyjazd na wolontariat czy też czas na majsterkowanie lub remont domu. Limit is the sky albo i nie jeżeli chcesz zrobić kurs latania na szybowcach w tym czasie. Trzymam mocno kciuki za kolejnych sabbaticalowców. Myślę, że to dobre miejsce, aby podziękować mojemu szefowi za to, że wyraził zgodę na tak długi urlop! Życzę Wam, abyście mogli współpracować z takimi ludźmi jak on. Ciekawe jest to, że po powrocie do pracy poczułem się na nowo świeżakiem. Miałem tydzień tzw. zadyszki, ale później ruszyłem ze zdwojoną siłą z zupełnie większą motywacją do moich zadań. Jeżeli jesteś kierownikiem zespołu weź to pod uwagę, że jeżeli zgodzisz się na sabbatical to odwdzięczy Ci się to w wydajności pracy osoby, która wraca z tak długiego urlopu, jeżeli masz wątpliwości to zapraszam do komentowania.

Skoro już o podziękowaniach mowa to dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali w czasie podróży, wszystkim kierowcom, którzy mnie podbierali po drodze, couchsurferom, lichwiarzom, Nikicie za inne spojrzenie na świat, wszystkim znajomym i przyjaciołom u których mieszkałem przez cały miesiąc po powrocie szukając nowego lokum w stolicy i Wam, którzy śledziliście kulisy mojej wyprawy!

Dodaj komentarz