57. Dzień podróży (14.10)

Czuliśmy się bardzo dziwnie po tej nocy, niewyspani i zdezorientowani. Poszliśmy coś zjeść, a następnie ja skoczyłem do muzeum o którym znów nie będę pisał, wiele osób zrobiło to o wiele lepiej przede mną. Czy warto tam wejść? Według mnie warto, co prawda brakuje trochę szczegółowych opisów po angielsku, ale jest to zrobione po to, aby turyści brali przewodnika. Ja podszedłem do sprawy cebulacko i podłączyłem się pod anglojęzyczną wycieczkę udając, że robię fotki. Zrobienie zdjęcia w najbardziej znanym miejscu z terakotową armią wymaga mega cierpliwości i dobrze wyrobionych łokci bo malutcy Chińczycy potrafią bardzo niepozornie się przed Was wcisnąć. Mi to zajęło około pół godziny zważywszy, że nie jest to high season. Nie chcę sobie wyobrażać co tu dzieje się latem. Później musiałem gonić moją kochaną grupę roztrzepanych Irlandczyków, zwiedzanie zajęło nam dwie i pół godziny, myślę, że to nie jest zły czas.

Hack Life:
Trzymajcie w Chinach zawsze 300¥w zapasie jeśli macie poniżej tego szukajcie po drodze Bank Of China, z ich bankomatami jest najmniej problemów.

Wyszedłem zaczęło padać Nikita dorwał w tym czasie przewodnika z którym gadali przez translator i puszczał mu muzykę z MP3. Później się dowiedziałem, że dostał od niego całkiem sporo klasy, że ten gość bardzo lubił Rosjan, że podobno w czasie wojny z Japonią Rosjanie pomogli Chinom. Pierwszy raz o tym słyszę, ktoś zna tą historię czy może to propagandowy bulshit?

Wyskoczyliśmy na trasę, po drodze znaleźliśmy granaty i churme, którą przy muzeum sprzedają po pięć juani. My napchaliśmy ile tylko nam weszło do środka. Później był stop z Panią kierownik w firmie komputerowej mówiącej świetnie po angielsku. Daleko nas może nie zabrała, ale przynajmniej dojechaliśmy do autostrady.

Następnie znów zatrzymała się kobieta, tym razem jadąca z dzieckiem, chyba naprawdę wzbudzamy duże zaufanie, okazało się, że rok mieszkała ja Bronxie, ale mimo tego jej angielsku był słabiutki. Za to była mega wyluzowana z pozytywnymi wibracjami, wyrzuciła nas na autostradzie w miejscu w którym dokładnie chcieliśmy wyjść bez żadnego problemu. A to babka konkretna! A z facetami jest tu tyle problemów i tłumaczenia. Byliśmy na autostradzie w okolicy Weinanu. Postaliśmy z ordynację minut po czym podjechała pod nas policja i mimo przekonywań, że wszystko jest ok i zaraz złapiemy stopa zdecydowali się zabrać nas na wjazd duo autostrady i obiecali, że złapią nam autobus. Co fajne nawet o paszporty nas nie spytali! Kazali zaczekać w jednym miejscu, ale już po pięciu minutach rozpłynęli się zostawiając nas w dupie…

Trzeba więc było łapać stopa na własną rękę i wracać na autostradę, wot tacy uparci jesteśmy, a złapanie stopa tutaj nie należało do najprostszych. O godzinie stania złapaliśmy auto w drugim kierunku, ale kierowca Chishui chciał nam.pomóc abyśmy się z powrotem wydostali na trasę. I pomógł dojechaliśmy duo pierwszej service area i przeszliśmy pod autostradą na drugą stronę.

Jechaliśmy z kolejnymi kierowcami od zjazdu do zjazdu, po prawej ciągnęły się przepiękne góry i park Hua Shan. Po drodze pokłóciłem się z Nikita, który chciał schodzić z autostrady i szukać restauracji, na co nie było czasu ostatnie dni przeciągnęły się, a ja chciałem jak najszybciej dojechać do Szanghaju.

Postawiłem na swoim i dojechaliśmy do restauracji przy autostradzie jadąc znów jednym małżeństwem.

Hack Life:
Stojąc na stacjach benzynowych i pytając chińczyków, czy gdzieś jadą warto znać jakie rejestracje są z tego okręgu do którego jedziemy i pi drodze do niego. Możecie się o to spytać pracowników nalewających paliwo albo zapisać sobie odpowiedni artykuł na Wikipedii.

Zjedliśmy kolację, Nikita mnie przeprosił i powiedział, że miałem rację. Próbowaliśmy złapać stopa z powyższym hackiem, ale gucio z tego wyszło. Myśleliśmy czy nie iść spać, ale deszcz, który praktycznie padał cały czas od rana jeszcze się zasilił. Spytałem więc ochroniarza czy możemy spać na krzesłach. W tym czasie z samochodu wyszedł Yan mówiący bardzo dobrze po angielsku z którym zacząłem rozmawiać co tu robimy itd. Zaproponował nam, że może nad zabrać jeszcze 100 kilometrów do Sanmenxii. Zawsze to było troszeczkę dalej więc się zgodziliśmy. Całą drogę rozmawiałem z kierowcą, okazało się, że jest inżynierem w elektrowni atomowej i sporo jeździ po świecie i naprawdę dużo wie o tym co w Chinach można, a czego nie.

Jednak nie podobał mu się nasz pomysł spanIa w lesie przy autostradzie. Wsadził więc nad za swoje pieniądze w wolny pociąg (bo nie zdążyliśmy na ostatni ultra szybki) do Zhengzhou. I jeszcze dał 200¥ na dalszy transport jakby się nam nie udało złapać stopa. I w taki sposób udało się nam podjechać około 300 kilometrów od Xi’anu. Dojechaliśmy na dworzec około czwartek rano i zdecydowaliśmy się tam spać jak bezdomni. Niestety śmierdziało tu uryną, ale przynajmniej deszcz nie lał się na głowę.

Dodaj komentarz