44. Dzień podróży (01.10)

W nocy było około -3 stopni. Johny zamarł więc poszedł na długi spacer. Słońce wstało około siódmej (wstawało za górami). Póki Johny nie wrócił zebrałem całe obozowisko w kupę, aby nikt się do nas nie przyczepił, że tu śpimy. Nie mieliśmy tugrików, ale miałem mały zapas dolarów. Cztery dolary wymieniłem na pięć tysięcy tugrików u tych ziomków, którzy wczoraj pijani do nas się czepiali, kupiliśmy za nie pierniki dwie kawy, wróciliśmy do miejsca gdzie wczoraj zjedliśmy huszury i poprosiliśmy o ciepłą wodę, bez problemu ją dostaliśmy.

Najedzeni poszliśmy do celu wyjazdu w tym kierunku, wodospadu na Orchonie, zrobił on nas nas ogromne wrażenie, warto tu przyjechać chociażby ze względu na całą otaczającą przyrodę. Gorąco polecam. Dostaliśmy torbę orzechów piniowych i jedliśmy odpoczywając na kanionie.

Koło dwunastej się zebraliśmy, zabrali nas Mongołowie wiozący mąkę w pół rozwalajającym się jeepie. Z tylu np. zamiast okna była folia. Leżeliśmy pod sufitem na workach i z każdym kilometrem byliśmy co raz bardziej upyleni piachem i mąką. Dojechaliśmy w bardzo wolnym tempie do wioski w której wczoraj byliśmy. Jeszcze raz przespacerowaliśmy się przez nią i zaczęliśmy stopować dalej pytając się ludzi ktoś droga w stepie może być tą główną. Stopowanie wyglądało tak, że siedzieliśmy i po prostu czekaliśmy, aż coś się pojawi. Oddalenie się z tego miejsca byłoby głupie bo dalej drogą dzieliła się na wiele równoległych i można było tam stracić okazję.

Po około godzinie wjechał Mongoł jadący z dwiema córkami, wiózł on na dachu kawał ogromnej blachy zupełnie nie wiem po co. Dojechaliśmy w tej wesołej kompanii do asfaltu, a stąd pierwszy raz zabrał nas ze sobą Europejczyk. Niemiec Franz, emeryt, który ma wiele kasy i podróżuje za nią po świecie. Wymieniliśmy się przemyśleniami i trzeba było wyskakiwać. Jeszcze raz kolejne japońskie BMW (co ja pisałem o wczoraj?). I wyszliśmy na trasę na Ułan Bator. Przed nami świeciło się coś. Myśleliśmy, że to duża restauracja i uznaliśmy, że pójdziemy tam trzy kilometry, po drodze przyłączyły się do nas dwa młode szczeniaki. Utrudniając złapanie nam czegokolwiek, kiedy podeszliśmy już bliżej, zrozumieliśmy, że bardzo się myliliśmy, to miejsce to składownia ziarna. Szczekały tu duże psy więc z bólem serca odgoniliśmy szczeniaki.

Weszliśmy ba teren zakładu praca mimo nocy trwała nadal, poszliśmy do hali spytać się czy będziemy mogli tu przenocować, najpierw usłyszeliśmy daswidania, myśleliśmy więc, że to koniec i trzeba szukać dalej. Jednak okazał się to żart. Jeden z pracowników zabrał zaraz nas duo wagonu w którym mieliśmy spędzić najbliższą noc. Były tam dwie wolne prycze na których mogliśmy się rozlokować. Gdy tylko pracownicy skończyli swoją zmianę przyszli do nas, nakarmili nas, przynieśli nam caj, a nawet napoili alkoholem. Do tego jeszcze mogłem wszystko naładować. Na koniec zostało jeszcze napalone w kozie tak, że spałem w samej bieliźnie, była to najcieplejsza noc w Mongolii. Nigdzie nas tak dobrze nie przyjęli ludzie jak tutaj.

Dodaj komentarz