2. Dzień podróży (20.08)

Nie pisałem ostatnio, bo nie miałem dostępu do Internetu, jeździłem po żopach mira i nie było szans kupić białoruskiej kartoczki. W końcu dotarłem do Lidy do mojej dobrej koleżanki i mam kawałek titirifi, aby się rozpisać.

Wieczorem w piątek po posiadówce z Walił, poszedłem szukać noclegu, niedaleko płynie rzeka Supraśl i było to świetnie miejsce do rozbicia obozowiska. Byłem takim leniem, że rozłożyłem się pod mostem. Kiedy się tam kładłem, było już ciemno, nie licząc światła z pełni księżyca (a było jego naprawdę dużo). W związku z powyższym wykąpałem się w zimnej rzece z rana i od razu zrobiłem pranie, które suszyło się na ogrodzeniu obok trasy szybkiego ruchu. Poranek był na tyle leniwy, że ruszyłem swoje dupsko dopiero koło 12:00.
Sobota od samego początku wskazywała, że nie będzie mi tak lekko iść jak do tej pory. Ruch był znikomy, jechały tylko białoruskie maszyny zapchane pod dach zakupami z białostockiej biedronki. Tym razem sposób zatrzymania auta był bardzo śmieszny. Przejechał Białorusin z jednym wolnym miejscem i oczywiście nie zatrzymał się! Odwróciłem się na nodze i ze złością i zrezygnowaniem opuściłem ręce. Musiało to wyglądać komicznie we wstecznym lusterku, bo kierowca zatrzymał się i zaczekał aż przybiegnę do niego i jeszcze przez długi czas śmiał się ze mnie. Było to pierwsze spotkanie z trasianką (mieszanka rosyjskiego i białoruskiego) podczas tej podróży. Dojechałem lekko do granicy, zadzwoniłem ostatni raz do Polski.

Miejsce na LifeHack:
Przyjeżdżając stopem na granicę z Białorusią, Rosją czy też Ukrainą idźcie prosto pod barierkę i zapytajcie polskiego pogranicznika, czy nie może Was posadzić do jakiegoś auta. W moim wypadku zawsze w ten sposób zamiast stać parę godzin na granicy siadam do pierwszego auta i szybko ją przejeżdżam.

Dosiadłem się do polskiego małżeństwa z Białegostoku, które miało białoruskie korzenie. Dostałem od nich mapę Białorusi, która mam nadzieję, że mi się nie przyda  Zrobili wizę wielokrotną do Białorusi i mogą jeździć tam co osiem dni zarabiać na paliwie. Podobno Białorusini będą mogli jeździć od września codziennie, jeśli to prawda, to granice będą wrzeć i kolejki jeszcze bardziej się wydłużą.

Pierwsze produkty jakie kupiłem na Białorusi to ukochane zefiry zrobione z wysuszonego przecieru z jabłek i zbitego białka jajek, a także białoruskie chipsy o podłużnym kształcie. Czyli połączenie przesłodkich rzeczy z dość ostrymi – nie polecam (wyhasany).

Następnie udało mi się złapać tira, który zabrał mnie na obwodnicę Wołkowyska. Po drodze prawie mnie już „wepchnął” do białoruskiego tira jadącego prosto do Mongolii. Tego dnia miałem jeszcze parę innych okazji i dojechałem do granicy puszczy białowieskiej w Białym Lesku. Według mapy to stąd było najbliżej do daczy Aleksandra Grigorijewicza jak również do chatki Dziadka Mroza. Na wejściu zostałem poinformowany, że dziś już nie wejdę, bo jest za późno i nie będę się po nocy włóczyć po ścisłym rezerwacie (w sumie to chyba nie chciałbym tam się rozbijać). Zostałem oddelegowany nad jezioro gdzie rozbiłem obóz, umyłem się i poszedłem spać.

Podsumowując:
Bardzo leniwy dzień podczas którego przejechałem około 200 kilometrów siedmioma okazjami i naoglądałem się jak wygląda kołchoz lniany w Próżanach.

Dodaj komentarz